cytaty z książki "Kolory pawich piór"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Krótka pamięć i poczucie humoru – to był zdaniem jej babci klucz do udanego małżeństwa.
Za dużo czasu na myślenie, to zawsze przepis na katastrofę.
Problem ze starzeniem się nie był taki, że człowiek utykał w przeszłości (...), lecz taki, że tej przeszłości było aż tyle, by się w niej zagubić.
Dobrzy ludzie zawsze myślą, że w jakiś sposób muszą być odpowiedzialni.
Nie ma czegoś takiego jak szczęście, pomyślała, jeśli jedno z Twoich dzieci jest nieszczęśliwe.
Świat stawał się coraz bardziej samolubny, a ją, oprócz głębokiej miłości, którą czuła do syna, przepełniała też wściekłość na jego brak rozwagi... Na jego nieodpowiedzialną, bezwstydną żonę i całe to ich pokolenie.
Problem ze starzeniem się nie był taki, że człowiek utykał w przeszłości, rozmyślała często Vivi, lecz taki, że tej przeszłości było aż tyle, by się w niej zgubić.
Z powodów, których nie pojmowała, ujął delikatnie jej dłoń w swoje dłonie, pochylił głowę nisko nad ich złączonymi palcami i oparł ją tam w geście pokory. Poczuła skórę jego czoła, elektryzującą twardość kryjącej się pod nią kości, i jej łzy obeschły w kontraście z osobliwością jego gestu.
Kiedy uniósł głowę, głuchy szok, nowy krajobraz nagiej, rozdzierającej pustki na jego twarz, gdy ich oczy się spotkały, potwierdziły wszystko to, co powiedział policjant. Z jej piersi wyrwał się przeciągły gardłowy szloch, bezwiednie uniosła dłonie do ust, gdy odbijał się echem w pustym korytarzu.
Doszła do wniosku, że osiągnęła już taki stan, kiedy nic nie może jej dotknąć. Ból po śmierci Jessie nie osłabł, ale wiedziała, że stopniowo coraz bardziej oddziela ją od niego obezwładniające odrętwienie, wrażenie, że nic nie jest ważne, że wszystko naprawdę znajduje się poza jej kontrolą. Różne rzeczy się jej po prostu wymykały, a ona nie mała już siły, by o nie walczyć. Łatwiej było pozwolić, by unosiły ją te dziwaczne nowe fale.
W jej oczach malowała się rozpacz, w jej drżącym głosie pobrzmiewało coś smutniejszego i dziwniejszego niż wszystko, co Vivi dotąd słyszała.
- Zostanę tutaj - zadeklarowała - jak długo będziesz mnie potrzebował.
Podniósł na nią wzrok, jego oczy - za stare i zbyt smutne na tę młodzieńczą twarz - dostrzegły ją jakby po raz pierwszy. Spojrzał na ich złączone dłonie, po czym lekko pokręcił głową, jakby coś przeoczył i teraz beształ się za to w duchu.
(...) na jej twarz wypłynął słodki, szczodry uśmiech przelewający w niego moc, radość, miłość, jakby mogła przekazać mu to wszystko samą siłą woli. Gdy więc ich usta się spotkały, nie było to zaskoczenie. Choć pieszczota ta nareszcie zasklepiła jakąś część niej, która zawsze była niczym otwarta rana, nie było to zaskoczenie.
- Kochanie - powiedziała, dziwiąc się determinacji, pewności, jakie pociągała za sobą odwzajemniona miłość. Jej krew zakipiała, gdy opowiedział jej w takim sam sposób, zamknął ją w uścisku, który dowodził, że jego pragnienie dorównuje jej pragnieniu. Może nie była to chwila jak z bajki, ale wcale nie stała się przez to mniej doniosła, mniej prawdziwa.
Zostanę tutaj.
W życiu trzeba nad pewnymi rzeczami pracować, trzymać się ich. Takie jest życie, Suze, chodzi w nim o wytrwałość.
Suzanne podciągnęła kolana pod kołdrą i objęła je, myśląc o nieskończonych możliwościach, które się przed nią otwierały. I o tych, które się jej wymknęły. Próbowała zwalczyć wrażenie, że jest ponaglana, że powinna posiedzieć przez jakiś czas nieruchomo i zrobić remanent swojego życia.
Na tym jednak polega rodzicielstwo, nieprawdaż? (...) Na świadomości, że miłość to często za mało.
Zapragnęła zaznaczyć, że to nie jest jej opowieść, że ten ciężar zawsze był dla niej zbyt przytłaczający.
Zamilkli na chwilę. Suzanna zastanawiała się, jak to możliwe, że przez lata egzystowała w czymś na kształt ubogiej neutralności, a teraz jej uczucia zmieniały się dramatycznie od rozpaczy do uniesienia i z powrotem do czegoś o wiele mniej wyraźnego i nieskończenie bardziej zagmatwanego.
Prawie się nie dotykali, obserwowani przez kilka osób, które do niedawna były klientami sklepu. Smagły mężczyzna i kobieta o krótkich czarnych włosach, kobieta, która, biorąc pod uwagę wszystko, co się wydarzyło, nie powinna tak się cieszyć, powinna być bardziej dyskretna. Śmiała się, odchylając głowę, odbicie swojej matki.
Przedziwna rzecz, powiedziała potem szatniarka do jednego z kelnerów. Ta snobka, ta z ciemnymi włosami, wyszła za róg, usiadła na chodniku i rozpłakała się tak, jakby pękło jej serce. Zauważyła ją, gdy wyszła na przerwę. Kuliła się przy ścianie, wyła jak pies, nie przejmowała się tym, że ktoś może ją zobaczyć.
W jej głosie pobrzmiewała nuta wiedzy o rzeczach smutniejszych i dziwniejszych, niż ktokolwiek mógłby zrozumieć. Żal, który byłby słyszalny nawet w najszczęśliwszym momencie jej życia.
Młodzi ludzie bywają tacy bezmyślni. Nigdy nie biorą pod uwagę tego, z czym musiały się mierzyć poprzednie pokolenia.
Ale czasami trzeba pogodzić się z tym, że lepiej zacząć od nowa.
Do dziś nie potrafię dostrzec nawet odrobiny piękna w swoim pierwszym porodzie. Pamiętam tylko krzyki tamtej matki, wyraz bólu, który wyrył się na jej twarzy, bólu, którego nigdy nic nie ukoi (...) Pamiętam też blondynkę, przerażoną, ale zdeterminowaną, gdy uciekała z sali ukradkiem niczym złodziej, powtarzając cicho:
- Będziemy ją kochać.
Musiała to powiedzieć setki razy, choć nikt jej nie słuchał.
- Będziemy ją kochać.