cytaty z książki "Buntowniczka"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Helen!
Pytasz, czy żałuję, że się zaręczyliśmy.
Nie. Żałuję każdej minuty, kiedy Cię nie widzę. Żałuję każdego kroku, który nie zbliża
mnie do Ciebie.
Każdej nocy zasypiam z myślą, że powinienem trzymać Cię w ramionach. W moim
pustym łożu nie ma spokoju ani przyjemności, kiedy śnię tylko o Tobie i budzę się, przeklinając
samotny świt.
Gdybym mógł, zabroniłbym Ci udawać się gdziekolwiek beze mnie. Nie z samolubnego
poczucia, ale dlatego, że rozłąka z Tobą jest jak oddychanie bez powietrza.
Pomyśl o tym. Kradniesz każdy mój oddech, cariad. A mnie pozostało tylko liczyć dni do momentu, kiedy pocałunkami odbiorę Ci je wszystkie, jeden po drugim.
Winterborne.
Czasem trzeba pokochać coś, jeszcze zanim stanie się kochane.
- Cudowne uczucie. Całowanie to najlepsze, co potrafią robić usta, poza uśmiechaniem się.
Cassandra podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ciasno.
− Chciałabym, żeby ktoś mnie kiedyś całował – szepnęła.
− A ja nie – stwierdziła Pandora. – Są setki rzeczy lepszych od pocałunków. Na przykład robienie świątecznych dekoracji, głaskanie psów, dodatkowe masło na placku albo kiedy ktoś cię podrapie w miejscu, gdzie cię swędzi i sama nie możesz się tam podrapać.
- Każde małżeństwo jest ryzykiem. Nigdy nie wiadomo, jakim mężem będzie mężczyzna, którego poślubisz.
− Nikt dotąd nie zarzucał mi, że jestem romantyczny – mruknął.
− A gdybyś był romantyczny, jak byś się oświadczył? Zastanawiał się przez chwilę.
− Zacząłbym od nauczenia cię walijskiego słowa – hiraeth. Nie ma odpowiednika w angielskim.
− Hiraeth – powtórzyła, naśladując jego „r”.
− Tak. Oznacza tęsknotę za czymś, czego już nie ma albo co nigdy nie istniało. Może chodzić o osobę, miejsce czy jakiś okres w życiu… To smutek duszy. Hiraeth trwa w Walijczyku, nawet gdy jest bliski szczęścia, przypominając mu, jaki jest ułomny.
Helen zmarszczyła czoło.
− I tak czujesz?
− Od dnia, w którym przyszedłem na świat. – Rhys popatrzył na jej drobną, śliczną twarz. – Ale nie wtedy, kiedy jestem z tobą. Dlatego właśnie chcę cię poślubić.
- Ale oboje musimy się czuć swobodnie.
− Ja się czuję swobodnie. – Helen miała wrażenie, że całe jej jestestwo napięło się niczym mechanizm, któremu za mocno podkręcono sprężynę.
− Tak? A to? – zapytał, przesuwając palcami wzdłuż fiszbinów gorsetu. – Albo to? − Poklepał poduszeczkę z końskiego włosia wypełniającą tiurniurę. – Wątpię, żeby jakakolwiek kobieta czuła się swobodnie w takim rynsztunku. – Mówiąc, powoli rozwiązywał sznurówki. – Zresztą modne damy nie noszą już tiurniur.
− S-skąd to wiesz? – zająknęła się Helen, słysząc, jak tiurniura spada na podłogę.
Rhys zbliżył usta do jej ucha, jakby zdradzał wielki sekret.
− Bielizna i galanteria, drugie piętro, dział dwudziesty trzeci. Ostatni raport dyrektora handlowego mówi, że tiurniury coraz słabiej się sprzedają.
Zacząłbym od nauczenia cię walijskiego słowa hiraeth. Oznacza tęsknotę za czymś, czego już nie ma albo co nigdy nie istniało. Może chodzić o osobę, miejsce czy jakiś okres w życiu… To smutek duszy. Hiraeth trwa w Walijczyku, nawet gdy jest bliski szczęścia, przypominając mu, jaki jest ułomny.
− I tak czujesz?
− Od dnia, w którym przyszedłem na świat. Ale nie wtedy, kiedy jestem z tobą.
Nigdy nie byłem miłośnikiem zalotów. (...) Teraz jednak widzę, że po prostu znajdowałem się po niewłaściwej stronie! W zalotach lepiej być obdarowywanym niż darującym.
- Trzeba trzymać w ryzach zbyt aktywne młode umysły. Nadmiar myślenia może prowadzić do złego.
Helen trąciła łokciem Pandorę, ostrzegając, żeby się nie odzywała.
− Moi rodzice mówili to samo – odparł gładko Rhys.
– Zdaniem ojca mój nadgorliwy umysł miał sprawić, że wyrosnę na aroganta, który do niczego w życiu nie dojdzie. „Trzeba znać swoje miejsce i tego się trzymać”, mawiał.
− I posłuchał go pan? – zapytała lady Berwick.
Winterborne roześmiał się cicho.
− Gdybym to zrobił, szanowna pani, siedziałbym teraz w sklepiku przy High Street, a nie w prywatnym powozie z hrabiną.
- Dlaczego ty mnie nie słuchasz, dziecko?
− Muszę słuchać mojego serca – odparła spokojnie Helen.
Jej słowa wywołały gorzki śmiech.
− Upadek każdej kobiety od czasów Ewy zaczynał się właśnie od tych słów.
- Pan Winterborne! – wykrzyknęła z przerażeniem pani Fernsby, kiedy weszła do biura i zobaczyła zmaltretowanego Rhysa, w ubłoconym palcie, spod którego błyskał nagi tors.
– Na litość boską, co się panu stało? Kto pana napadł? Bandyci? Złodzieje?
− Kamienica.
− Słucham?
- Kathleen nie powinna była się za mną wstawiać − odpowiedziała głosem pełnym żalu. − Myślała, że mnie ochroni, ale…
− Ochroniła cię.
− Nie potrzebowałam obrony przed tobą.
Walka o odzyskanie panowania nad nerwami była jak bieg przez piach; usuwał się Helen spod nóg, nie dając się wyrwać z grząskich emocji. Jakby tego było mało, nie potrafiła już stłumić łkania.
– Tamtego dnia położyłam się do łóżka z migreną – ciągnęła. – A kiedy się obudziłam następnego ranka, nasze zaręczyny były zerwane… i s-straciłam ciebie, a przecież…
− Helen, przestań.
− Myślałam, że to tylko nieporozumienie. Miałam wrażenie, że jeśli porozmawiam z tobą w cztery oczy, wszystko s-sobie wyjaśnimy i… − Wstrząsnął nią kolejny spazm. Targana emocjami, w ostatniej chwili zauważyła, że Rhys pochyla się nad nią, i odruchowo odtrąciła jego ręce.
− Helen, na litość boską, nie płacz… Proszę…
− Nie chciałam cię odepchnąć. Nie wiem, co robić. Jak mam sprawić, żebyś znów mnie zechciał? Oczekiwała kąśliwej riposty. Albo litości. Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, był drżący szept:
− Chcę cię, cariad… Chcę cię jak jasna cholera.
- Lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli Charity i ja wyniesiemy się gdzieś daleko, gdzie nikt nie będzie nas znał. Poza wszystkim innym, jeśli zniknę, odium mojego upadku nie zniweczy waszych małżeńskich perspektyw.
− Och, o to nie musisz się martwić – zapewniła z przekonaniem Cassandra. – Pandora w ogóle nie zamierza wyjść za mąż, a ja nie wyobrażam sobie, iż miałabym poślubić mężczyznę, który będzie mi wymawiał, że moja siostra jest lafiryndą.
− Helen, nie musisz mieszkać gdzieś daleko. – Pandora otoczyła starszą siostrę ramionami.
– Ty i Charity będziecie mogły zamieszkać ze mną. Wkrótce zacznę zarabiać duże pieniądze i kupię dla nas wielki dom.
Helen przyciągnęła ją do siebie.
− Myślę, że odniesiesz wielki sukces – szepnęła.
Cassandra zamknęła je w uścisku.
− Ja też z wami zamieszkam. − No pewnie. – Pandora uśmiechnęła się. – Po co komu mąż?
Rhys ułożył Helen na łóżku, wsunął ręce pod jej koszulkę i dotarł do wiązania pantalonów. Napięła się i chwyciła go za ręce.
− Jestem bardzo wstydliwa – szepnęła.
Delikatnie musnął wargami jej ucho.
− W jaki sposób wstydliwa dama sobie życzy, abym zdjął jej bieliznę? Szybko czy powoli?
− Szybko… tak myślę.
- Trzeba przyznać, że w tym domu nie brakuje męskiego wigoru. – Skierowała spojrzenie na drzwi i jej wzrok nabrał nieobecnego wyrazu. Kiedy odezwała się ponownie, wydawało się, że mówi do siebie:
– Gdy byłam młodą dziewczyną, w majątku ojca służył pewien lokaj. Przystojny był, szelma. Pochodził z Północnej Walii, miał włosy czarne jak noc i bystre spojrzenie… − Wspomnienie musiało poruszyć w niej pokłady czułości, bo twarde rysy damy nagle złagodniały.
− Szelma – powtórzyła z czułością – ale z galanterią.
Nagle, jakby zdała sobie sprawę z obecności młodych kobiet, przywołała na twarz znajomy, surowy wyraz.
– Zważcie na moje słowa, dziewczęta. Nie ma większego zagrożenia dla cnoty niż uwodzicielski Walijczyk!
- Helen chce ci sprawić przyjemność. Taką ma naturę. I tu chciałbym postawić sprawę jasno: ona jest dla mnie jak młodsza siostra. Jestem ostatnią osobą, która chciałaby prawić innym kazania umoralniające, ale musisz wiedzieć, że w trakcie swojego pobytu u nas masz się wobec niej zachowywać tak cnotliwie jak ministrant.
Rhys spojrzał na niego z irytacją.
− Tak się złożyło, że byłem ministrantem. Mogę cię zapewnić, że pogłoski o ich cnotliwości są mocno przesadzone.
- Czy nie pragniesz wyjść za mąż?
Pandora milczała, więc hrabina ponagliła ją:
− A zatem?
Bliźniaczka spojrzała pytająco na Kathleen.
− Mam odpowiedzieć tak, jak wypada, czy szczerze? – zapytała.
Lady Berwick uprzedziła Kathleen:
− Mów szczerze, dziecko.
− Dobrze – zgodziła się Pandora. – Nie, nigdy nie pragnęłam wyjść za mąż. Całkiem lubię mężczyzn, przynajmniej tych, których znam, ale nie miałabym ochoty słuchać męża i go obsługiwać. Tak samo nie uszczęśliwiłaby mnie gromada dzieci ani siedzenie w domu z robótką, podczas gdy mąż szedłby gdzieś ze swoimi kompanami. Wolałabym być niezależna.
W salonie zapadła cisza. Mina lady Berwick nie zmieniła się ani na jotę. Hrabina wpatrywała się w Pandorę, jakby toczyła się milcząca potyczka pomiędzy apodyktyczną starszą kobietą a prawdziwie niezależną młodą panną.
− Musiałaś się naczytać Tołstoja – powiedziała wreszcie hrabina.
Pandora zamrugała, wyraźnie zaskoczona tą niespodziewaną uwagą.
− Tak, czytałam – przyznała. – Skąd pani wie?
− Młode kobiety po lekturze Tołstoja tracą chęć do zamążpójścia. Dlatego nigdy nie pozwalałam swoim córkom czytać rosyjskich powieści.