cytaty z książki "Chłopcy z Ferajny"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Odkąd pamiętam, zawsze chciałem być gangsterem.
Według mnie... lepiej było zostać gangsterem niż prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Najtrudniej było rozstać się z dawnym życiem. Podobało mi się takie życie. Byliśmy traktowani jak gwiazdy filmowe. Mieliśmy wszystko.
Dziś wszystko jest inaczej. Nic się nie dzieje. Muszę narobić się jak inni. Nie mogę nawet dostać przyzwoitego żarcia. Kiedy zamówiłem spaghetti z sosem marinara... dostałem jakieś kluchy z keczupem. Jestem nikim, jak wszyscy. Resztę życia przeżyję jak frajer.
Jeżeli jesteś członkiem ferajny, nikt nigdy ci nie powie, że zapadł na ciebie wyrok. To odbywa się całkiem inaczej. Bez żadnych wielkich sprzeczek, kąsania pięści czy przekleństw, jak w tych filmach o mafii. Twoi mordercy przychodzą z uśmiechem na ustach. Przychodzą jako przyjaciele, ludzie, którzy przez całe życie byli ci bardzo bliscy. Poza tym zawsze zjawiają się w momencie, kiedy jesteś najsłabszy i najbardziej potrzebujesz ich pomocy czy wsparcia.
Mieliśmy w życiu wiele rzeczy, i to mieliśmy je za darmo. Ciężarówki pełne trefnego towaru, futra, telewizory, ubrania - na każde życzenie(...)Nasze żony, matki i dzieci, wszyscy z tego żyli. Miałem papierowe torby pełne biżuterii ukryte w kuchni i cukiernicę z kokainą tuż koło łóżka. Wszystko, co tylko chciałem, mogłem sobie zamówić przez telefon. Darmowe samochody wypożyczane na fałszywe nazwiska i klucze do dziesiątków mieszkań - kryjówek. W czasie weekendów stawiałem w zakładach trzydzieści lub czterdzieści tysięcy, a potem - w ciągu tygodnia - albo przepuszczałem wygraną, albo też szedłem do lichwiarzy, żeby móc spłacić bukmacherów. Nie miało to znaczenia. Kiedy byłem spłukany, po prostu wychodziłem i organizowałem kolejny skok.
Rządziliśmy wszystkim. Opłacaliśmy prawników. Przepłacaliśmy gliny. Wszyscy wyciągali do nas ręce. A my z uśmiechem na ustach wychodziliśmy na wolność. Mieliśmy wszystko, co najlepsze(...)Ludzie przychodzili i proponowali nam bilety do teatrów, obiady, apartamenty.
A teraz koniec z tym wszystkim. I to jest właśnie najgorsze. Dziś wszystko wygląda zupełnie inaczej. Nie pozostało nic z tego, co było kiedyś. Muszę żyć tak, jak inni. Jestem tylko przeciętnym nikim. I muszę przeżyć resztę życia jako zwyczajny palant.
Niebezpieczeństwo wynikające z używania telefonów, nawet w wypadku gangsterów, kryje się w zjawisku przyzwyczajenia. Rozmawiasz przez telefon, zarówno w dzień jak i w nocy, i właściwie niczego nie mówisz. Twoja żona zamawia artykuły spożywcze. Dzwonisz do zegarynki. Telefonujesz do babci w sprawie niedzielnego obiadu. I w końcu zapominasz, że przecież telefon jest istotą żywą. I że jego sznur może się stać twoim stryczkiem.
Dla Henry'ego Hilla oddanie własnego życia było sprawą trudną, ale wydanie przyjaciół - niezwykle łatwą.
W końcu nie było w tym wszystkim żadnych spektakularnych fajerwerków, żadnych wyczynów godnych filmowego gangstera. Właściwie Henry nie dokonywał niczego wielkiego. Próbował tylko przeżyć za wszelką cenę.
To, co człowiek robił wczoraj, nie liczyło się wcale. Bo liczy się tylko to, co robisz dzisiaj i co możesz zrobić jutro. Z punktu widzenia moich przyjaciół i z punktu widzenia Jimmy'ego byłem zbędnym balastem. Teraz mogłem być groźny. Najzwyczajniej w świecie.
Zobaczyłem faceta w wiatrówce, który podbiegł do mojego wozu i przystawił mi pistolet do skroni. Przez chwilę pomyślałem, że to już koniec. Ale on tylko wrzasnął: »Zrób choćby jeden ruch, ty skurwysynu, a rozwalę ci łeb!« Wtedy uspokoiłem się trochę. Bo już wiedziałem, że mam do czynienia z glinami. Bo tylko gliny zwykły wykrzykiwać w ten sposób. Gdyby to byli nasi chłopcy z mafii, załatwiliby mnie bez słowa. I byłoby już po mnie.
Mój ojciec zawsze był zły. Urodził się już taki. Był zły, że musi tak ciężko pracować, i to prawie za darmo.(...) Był zły, że nasz dom z trzema sypialniami jest taki rozwrzeszczany, że hałasują w nim moje siostry, dwaj bracia i ja. Zwykł był krzyczeć, że pragnie jedynie spokoju i ciszy, ale wtedy już wszyscy siedzieliśmy cicho jak myszki pod miotłą i tylko on ryczał, wrzeszczał i rzucał naczyniami o ścianę. Był zły, że mój brat Michael urodził się sparaliżowany od pasa w dół. Ale przede wszystkim był zły o to, że cały czas plątałem się po postoju. »To zwykłe dranie!«, Wykrzykiwał. »Napytasz sobie biedy«. Ale ja najzwyczajniej w świecie udawałem, że nie wiem, o co mu chodzi...