cytaty z książki "Dożywocie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jako tradycyjny Anioł Stróż Licho nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych robiących odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka.
Słuchaj, cholero, moja cierpliwość to nie Schengen, ma swoje granice.
Tego roku zima postanowiła być wyjątkowo podstepna. Długo czekała na właściwy moment, tocząc wielce wyrachowaną wojnę psychologiczną, aż wreszcie, mniej więcej w połowie grudnia, sypnęła śniegiem aż miło i odniosła spektakularny sukces. Drogowcy byli bardzo zaskoczeni. Nikt natomiast nie był zaskoczony zaskoczeniem drogowców i chyba tylko dlatego obyło się bez zamieszek.
Współcześnie nawet Mickiewicz musiałby kręcić kiepskie filmiki autopromocyjne i rzucać je gdzie popadnie w sieci, coby się wybić, a wstęp do „Ballad i romansów” zapewne zamieściłby na swoim blogasku. Dostawałby słitaśne komcie, a jakiś palant o przeroście ambicji bądź pragnienia intelektu krytykowałby go za to, że pisze ballady zamiast haiku.
Przede wszystkim Licho postanowiło uzbroić się po zęby. Spośród przedmiotów zgromadzonych w wieżyczce jako te najbardziej zabójcze wybrało żółte, gumowe rękawice, sięgające mu niemal po pachy, spray na mszyce oraz mopa. Od razu poczuło się większe i groźniejsze. Prawdziwy mały morderca.
..."Dziergam szalik dla Licha i mam dylemat, jaką barwę wybrać. Podsunął Konradowi po nos kłębki mechatej włóczki.
- Fuksja, amarant czy purpura?
- Bardziej oczojebnych nie było?...
Zupa, jak to miała w zwyczaju, milczała niczym zaklęta, aczkolwiek w tym milczeniu dało się wyczuć wyraźne potępienie.
Jestem oazą spokoju, usilnie wmawiał sobie Konrad, oazą spokoju na burzliwym morzu agresji i desperacji.
Bywały takie chwile, raczej rzadkie, kiedy w Lichu budziło się bardzo nieśmiałe podejrzenie, że Szczęsny jest głupszy od jego bamboszków.
- Na akwarycznych bogów, niechże pan ciszej przeżuwa... Ja cierpię...
- Cierp, bratku, cierp za miliony - zarechotał. - Będziesz miał o czym wierszem pitolić przez następny miesiąc.
- Jam niewinien...
- Winien jak cholera. Urżnąłeś mi anioła, rozczochrańcu.
[...]Konrad z pełną mściwości premedytacją zaczął się tłuc po kuchni, trzaskać, tupać i brzęczeć, szukając kubka najwłaściwszego do porannej kawy. Albo filiżanki. I łyżeczki. I spodeczka, rzecz jasna. Skacowane istoty nadprzyrodzone, świadome, że właśnie ponoszą coś w rodzaju kary, znosiły ten koncert na sprzęt kuchenny i umeblowanie z wielkim samozaparciem, usiłując nie pojękiwać zbyt często.
- Urżnąłeś mi anioła - powtórzył Konrad, starając się mieszać kawę tak głośno, jak tylko się dało. Aż żałował, że nie może użyć miksera, najlepiej takiego starego, zgrzytającego i wyjącego gorzej niż stara maszyna drukarska na pełnym biegu.
Na lewo - las. Na prawo - też las, liściasty, sądząc po liściach.
Miał [...] komórkę z aparatem fotograficznym, odtwarzacz mp3, laptopa i elektryczną szczoteczkę do zębów, czyli wszystko, czego potrzebował prawdziwy mężczyzna w prawdziwej dziczy.
Blond loki, zwykle opadające swobodnie na ramiona, panicz zebrał w klasyczną cebulę i związał wściekle błękitną frotką z koronkowym kwiatkiem. Efekt był wstrząsający.
- Przeszkadzały, gdym haftował na tamborku, więc je okiełznałem. - Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że wygląda jak Fragles na sterydach.
-Napaliłom na górze w kominku - oznajmiło Licho, wpadając do kuchni z naręczem wielgachnych ręczników - i wyciągnełom dodatkowe koce, alleluja. Krakersik zaraz zagrzeje rosołku, a ja naplumkam świeże kluseczki.
Obejrzała [...] leżakujących na trawniku przed dworcem miejscowych koneserów wina marki wino, rocznik zeszła środa [...].
Licho nie lubiło śnieżek, wolało lepić bałwanki. Nie wpadały tak za kołnierz.
A Konrad był wszak rdzennym mieszczuchem, wychowanym w kulturze betonu, plastiku i ruchomych schodów. Zwykle obcował z przyrodą za pośrednictwem kanałów Animal Planet i National Geographic. Mógł godzinami rozprawiać o zwyczajach godowych surykatek albo jeziorach kraterowych, ale jedynym gatunkiem drzewa, które rozpoznawał, była wierzba, koniecznie płacząca, a za naturalne środowisko podgrzybków uważał słoiczek.
..Mikołajkowe prezenty zdążyły się już znudzić, po słodyczach zostały tylko stosy sreberek i papierków, nowe komórki tłuszczowe oraz radosne zaczątki próchnicy, zaś pora na rozplątywanie światełek i ubieranie choinki jeszcze nie nadeszła. Takie grudniowe ni wpiął, ni wypiął, kiedy nie za bardzo wiadomo, co ze sobą począć.
Na dole George Michael (...) piał po raz enty o bożonarodzeniowym przekazywaniu narządów wewnętrznych w nieodpowiednie ręce".
Ciągnąc za sobą pękatą czerwoną walizeczkę w kwiatki, Licho człapało niczym skazaniec schodami na parter. Półtora nieszczęścia w bamboszkach, krzywo ostrzyżonego, ze zwisającymi smutno skrzydłami i różowym królikiem kicającym przy nodze. Po jego pyzatych policzkach ciurkiem płynęły łzy niczym grochy.
Konrad nie miał już żadnych złych przeczuć ani wątpliwości.
To one miały jego.
Siła wyższa, bez uprawnień kierująca światem, postanowiła udowodnić, że dysponuje niekończącymi się pokładami czystej, małpiej złośliwości. [...] Bez wątpienia siła była kobietą, i to nad wyraz zaradną.
- Znaczy, nie jesteś pan chory? - upewnił się.
- Wyłącznie na głowę, ale to od urodzenia.
Myślałem o tym całą noc. Wiem, że chcesz mnie za wszelką cenę ściągnąć z powrotem do miasta, choćby w dybach ponownego związku. Parę osób pewnie by się z tego ucieszyło. Ty, Majka... troje znajomych oszołomów... Ale jest też ktoś, kto zasmarkałby się na śmierć, rwąc sobie włosy z głowy i pióra ze skrzydełek. I kto nie oczekuje ode mnie, że się zmienię i zacznę spełniać jego oczekiwania, tylko akceptuje z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ten ktoś właśnie śpi w moim łóżku z gołym pupskiem i wrednym różowym królikiem pod pachą. Nie mówiąc już o obecnym tu nieszczęsnym paniczu, któremu znowu skończyłyby się palce, zanim zdążyłby popełnić tak pożądane przez ciebie dzieło swego życia po życiu. I tak sobie myślę... że oni są jednak dla mnie ważniejsi niż Twoje widzimisię. Dla Majki z czystej przekory nie chciałem się zmienić za nic na świecie, a dla nich... jakoś samo wychodzi.
- Co... to... - więcej nie zdołał z siebie wydusić, ale Licho było domyślne.
- Krakers, proszę pana. Pradawny stwór z głębin odwiecznego zła, którego w 1836 przywołał bratanek pana Wincentego, alleluja - wyrecytowało. - Panicz Zygmunt bawił się w takie tam różne... dziwne... jakieś składanie ofiar, jakieś mroczne rytuały, dzikie origami... [...].
Rozłączył się bez pożegnania. - Ja ją kiedyś zaduszę...
- Panna, co? - Brwi Kusego rozpoczęły pełną podtekstów gimnastykę.
- Skorpion, o ile kojarzę, wyjątkowo jadowity egzemplarz. Nie, panie Kusy, nie panna - wyjaśnił, widząc całkowity brak reakcji na sarkazm. - Wampirzyca, pijawka, koszmar wcielony, potwór, poganiacz niewolników, czyli moja agentka.