cytaty z książki "Włoskie szpilki"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
O czym wtedy myślałam? O tym, że przeszłości jest za dużo, i to nie takiej, jakiej bym sobie życzyła, a przyszłości za mało, i to nie budzącej nadziei. Grzęzłam w przeszłości, w której wszystko poszło na opak, i w przyszłości nie widziałam dla siebie ratunku.
Świat nie życzył sobie jej miłości, i to już wszystko na ten temat. Powinna była chować ją za plecami jak złamany kwiatek, który wstyd komuś dać, najlepiej ukradkiem wyrzucić do kosza.
Jak wiadomo z podręczników fizyki, żadna forma energii nie znika bez śladu, co najwyżej zmienia formę, czasami po drodze przewracając to i owo. Energia przemocy przekształciła się w błądzącą bez celu i kierunku energię cierpienia, żalu i nienawiści.
Czasem przychodziło mi do głowy, że lepiej byłoby zniknąć, raz na zawsze, w mgnieniu oka rozpłynąć się w powietrzu, bez śladu.
Nic tak łatwo nie staje się oczywistością jak to, że jesteśmy nikim i tym będziemy, i nie ma dla nas innych widoków na przyszłość.
Tkwiła w kłopotach, ale nie dramatycznych, raczej przewlekłych jak nieuleczalna choroba, do której trzeba się przyzwyczaić, bo nie ma innego wyjścia.
Z jednego krańca świata na drugi szło się piętnaście minut. Na jednym krańcu stał jej dom, na drugim szkoła.
Dwa światy, w których żyłam jednocześnie, nie stykały się horyzontem".
A ona? Jej defekt polega właśnie na tym, że ni stąd, ni zowąd zdarza jej się osunąć w inny czas, jakby podłoga się pod nią zapadła, jakby zleciała o kilka pięter niżej. Ona wierzy, że nie boi się niczego. A przecież zawsze się czegoś boi. Zawsze tego samego i niczego więcej. Ale ten strach tak wrósł w jej serce, że na co dzień wcale go nie czuje, tylko czasem coś ją zaczyna dławić, jakby w gardle utkwiło obce ciało, które wzięło się tam nie wiadomo skąd.
Przyszedł taki czas, że kochałam ją tym bardziej, im gorzej jej szło, bo im gorzej jej szło, tym bardziej potrzebowała mojej miłości.
Z lekcji fizyki wynosimy przekonanie, że żadna forma energii nie znika bez śladu, przechodzi co najwyżej w inną formę, czasami po drodze przewracając to i owo. Toteż nie dziwi nas, kiedy energia przemocy przekształca się w błądzącą bez celu i kierunku energię cierpienia, żalu i nienawiści. W tej postaci przechodzi ona na własność dzieci i wnuków, można jej nawet użyć, ale zakres zastosowań okaże się ograniczony. Na przykład da się przekształcić ją w siłę – ale nie w pracę, jak sugerowałby podręcznik. Nikt nie jest jej panem. To ona, energia żalu i nienawiści, pamięć poniżenia, zaczyna nami rządzić i nie wiemy już sami, za kogo mamy się uważać. Wiemy tylko, że nasz ogólny bilans się nie domyka, pozostaje ujemny. I tak już musi być, z wyłączeniem najbardziej rozżalonych, którzy ruszą odebrać innym to, co im odebrano, gniewnych spadkobierców zbyt licznych upokorzeń, którzy wolą jednakowoż bić niż rozpamiętywać.
Jej choroba była jak schyłek imperium. Armie cofały się, opuszczały przyczółki zajęte w czasach minionej świetności, posągi kruszały, pałace zarastały zielskiem. Urzędnicy cesarstwa nie myśleli już o wielkości, tylko o przetrwaniu, to znaczy o tym, co najbardziej doczesne i najbliższe ciału, a przez opuszczone punkty graniczne przenikali obcy - wirusy, bakterie - i przejmowali rządy. [str. 22]
Wydawało się, że z dwóch światów, z których jedden był piękny, drugi brzydki, jeden uprzejmy, drugi nieprzyjazny, prawdziwy może być tylko jeden. Podpowiadano nam, że to ten brzydki i nieprzyjazny. Przy każdej okazji byliśmy zresztą przekonywani, że jest lepszy i uczciwszy, a nawet, właśnie z sprawą swojej brzydoty, piękniejszy od tamtego. Nie wszystko jest złotem, co się świeci, przypominano.
Na wspólnych fotografiach z krzywdzicielami skrzywdzeni nigdy nie wychodzą korzystnie. Na zawsze wystawieni są na widok publiczny w niekompletnych strojach, w rozpaczy i poniżeniu. Zdjęcia te, zakłada się z nadzieją, posiadają szczególną wartość pedagogiczną. W rytmie okrągłych rocznic pojawiają się w prasie, nawet w kolorowych tygodnikach, choć wcale tam nie pasują, bo są czarno-białe. Najbardziej efektownie wyglądają w dużym powiększeniu, opatrzone muzealnymi tabliczkami ze stosownym opisem. Uważa się, że każdy stanie się lepszy, jeśli zwiedzi taką wystawę, zwłaszcza młodzież szkolna, która wychowawcom zawsze wydaje się nie dość dobra. Ale ci ludzie nie chcą się pokazywać młodzieży. Żal mi ich, bo nie mają gdzie się przed nią schować, za ich plecami jest tylko ściana, na której zawisł eksponat. Gdybym mogła, zabrałabym te zdjęcia do domu. Lecz one, podobnie jak hasło „Arbeit macht frei", skradzione i odzyskane pewnej wiosny, nie należą do mnie. Jedyne, co w nich podlega dziedziczeniu i w czym mam swój udział, to wstyd. A z tym trudno się pogodzić. Nawet poniżenie powinno mieć swoje granice. Oni na pewno woleliby zostawić po sobie zupełnie inne zdjęcia. Te, na których widać, że kiedyś żyli inaczej. Zdjęcia z rakietą tenisową. Z psem. Pech chciał, że rodzinne albumy przepadły.
Czasem warto coś zrobić na przekór całemu światu. Nic nie dodaje tyle sił, co pójście pod prąd.
Dziedzictwo jest trudne, składa się ze zbyt wielu nieszczęść, w których zbyt wielu ludzi odziedziczyło udziały, a nikt nie wie, jak je zainwestować i co w ogóle z nimi zrobić. Dotyczy to zwłaszcza upokorzeń, które chciałoby się po prostu wykreślić z inwentarza albo pozbyć się ich, oddając komuś innemu, nieważne, czy tego chce”.
Po przegranej wojnie wszystko się jakoś skomplikowało. Klocki, z których nasze rodziny miały ułożyć sobie życie na nowo, były nie takie, jak trzeba, z lekka krzywe i zdekompletowane. Cokolwiek byśmy z nich zbudowali, musiało się zawalić. Nie wolno było wspominać lepszych czasów, a jeśli ktoś nie mógł ich zapomnieć, to powinien był przede wszystkim schować się, zejść z oczu wszechobecnym portretom dygnitarzy, by nie martwić ich i nie obrażać swoim istnieniem.
Niemcy najpierw wygrali, potem przegrali, Rosjanie na odwrót, przegrali najpierw, a wygrali potem. Nasz kraj przegrał i najpierw, i potem. [...] Nasz kraj ma to do siebie, że nigdy nie wygrywa, czuliśmy to jakoś przez skórę. Nigdy nie wygrywa, a jednak mieliśmy kochać go nad życie, tego się po nas spodziewano, odmowa nie wchodziła w grę.
Może innym też się tylko wydaje, że pod nogami czują twardy grunt. O tym, że szli po linie, dowiadują się znienacka, na chwilę zawisają w powietrzu, oszołomieni, i spadają”.
Kto raz wskoczy do szamba, zostanie z miejsca spisany na straty, nawet gdyby mu przedtem obiecano złote góry. Bo przecież jeszcze nie cuchnął szambem, kiedy składano te obietnice.
Violet nazwisko nosiła po mężu, białym Rosjaninie, a może białym niedźwiedziu, w Mediolanie różnica nie wydawała się istotna.
(...) nam , mediolańczykom, przysługiwał ten bezcenny przywilej, że byliśmy sami sobie winni.
Wojna, jak masa upadłościowa, przechodzi na własność potomnych.
Nie chciałbym urazić, ale od dawna zamierzałem zapytać… Pan szanowny to chyba nie jest Polakiem?
Nawet ja domyśliłam się od razu, że dla sąsiada, jak dla wielu innych, istnieją tylko dwie narodowości.
Ojciec uśmiechnął się wesoło. Nie był Polakiem, Nie pragnął być Polakiem. Reprezentował trzecią narodowość, jedną z rozlicznych trzecich narodowości, których sąsiad nie wziął pod uwagę”.
Z hasłem zsunął mi się z kołdry na podłogę leksykon dla dzieci Palazziego, w którym przy każdym haśle był kolorowy obrazek ze świata innego niż nasz, ale dobrze znanego. Dzięki tym obrazkom wciąż byłam jedną nogą w Mediolanie i pamiętałam, że świat, w którym żyję, nie jest jedyny, a jego regulamin nie obowiązuje wszędzie. Nie schyliłam się po książkę, tylko patrzyłam w okno jak zaklęta. W pokoju gęstniał cień chmury. Zastanawiałam się, czy to samo widać z sąsiednich okien. Nawet jeśli było widać, i tak nikt nie patrzył. O tej porze wszyscy dorośli siedzieli w pracy, wszystkie dzieci w szkole."
"Ucieczka lisów
Piekło było więc miejscem, w którym także należało umieć się znaleźć.