cytaty z książki "Virion. Wyrocznia"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nie ma niczego bardziej niszczącego na świecie niż pielęgnowanie w sobie żalu.
- Są u ludzi dwie rzeczy, do których zawsze można się
odwołać. Niezmierzona głupota i bezpodstawna nadzieja. Uwierz
mi. Zawsze możesz liczyć na głupotę ludzką i zawsze jesteś
w stanie wzbudzić nadzieję.
- Nie wiesz, że w życiu może być chujowo, ale zawsze
jednakowo?
- Bez „ale"! Nie słyszałeś przysłowia ludowego, że prawa dla
ludzi do podawania, a lewa do dupy podcierania?
- Świat wydaje się taki bez sensu - powiedział nawet podczas
ceremonii pogrzebowej. - Dobrzy ludzie odchodzą po cichu, żeby
ustąpić miejsca przygłupom i warchołom, którzy pustkę usiłują
wypełnić wrzaskiem.
Chyba kwestia, czy ludzie w ogóle myślą, pozostanie już dla mnie zagadką.
Zgodnie z zasadą: „za podjęcie złej
decyzji będzie surowa kara, a za niepodjęcie żadnej nikt jeszcze
nikogo z pracy nie wywalił".
- Co to było? Co się stało?
- Cielę oknem wyleciało - powtórzył zapamiętaną
z dzieciństwa odzywkę. - Idziesz?
Kolejnym problemem młodości Viriona stało się jego dziwne
imię, o brzmieniu niespotykanym właściwie w innych częściach
cesarstwa. Ale tu wyjaśnienie okazało się prozaiczne. Mygarth
było niewielkim, prowincjonalnym miastem o wielkich, niestety, światowych aspiracjach. Imiona nadawane dzieciom podlegały
więc aktualnej modzie. Kiedyś szczytem snobizmu było
posiadanie własnych koni pod wierzch. Bogaci mieszczanie
utrzymywali stadniny, ich rumaki brały udział w prestiżowych
gonitwach, zdobywały puchary. Wszystko, co wiązało się
z rasowymi wierzchowcami, było synonimem prestiżu i dobrego
tonu. Aby podkreślić swoje zainteresowania, znaczniejsi
mieszkańcy zaczęli nawet nadawać imiona swoim dzieciom tak,
by najbardziej przywodziły na myśl pasję, jakiej oddawali się
rodzice. Nastąpił wysyp imion takich jak: Kon, Kone, Konie,
Konne, Konius, a nawet, za przeproszeniem, Wierzch. Do
zabawnych sytuacji dochodziło, kiedy lata później Konie spotykał
się z Wierzchem... Cóż. Robić krzywdę własnym dzieciom każdy
mógł wedle własnego uznania.
Ręką Parte wskazał rozświetloną ogromną liczbą pochodni
karczmę po drugiej stronie ulicy.
- Ale tam w każdej chwili może wpaść instruktor na kontrolę.
- No i niech wpada. Jego psie prawo szpiclować.
- A jak nas zobaczy przy winie?
Parte wytarł twarz zdjętym właśnie kaftanem.
- Gdzieś ty się chował? – prychnął. – Wchodzisz na główną salę
i wołasz: „Gospodarzu, czyste wino do talerzy od zupy!".
- I łyżkami będziemy pili?
- Co? Nie pasuje? – Twarz Partego rozciągnęła się w szerokim
uśmiechu. – A jak wejdzie instruktor, to bierzesz talerz w łapska
i chłepczesz szybko. I do czego się przyczepi? Że zupę jedliśmy?
Że smakowała?
- Wystarczy, że talerz poliże.
czy obwąchiwać jeden drugiego? Przecież my szlachetnie
urodzeni, a on cham. Więc żeby cię sprawdzać, musi ci najpierw
kłam zadać. A na to się nie poważy.
Jakaś myśl zaświtała Virionowi w głowie. Czy to może być
takie proste? Parte najwyraźniej nie należał do ludzi mnożących
trudności.
- No chodź. I naucz się wreszcie korzystać ze swoich przywilejów.
- Tak jak było mówione: on teraz szybuje na skrzydłach
wolności – zaczął mówić powoli, bo dobieranie odpowiednich
słów sprawiało mu pewne trudności. - Teraz jest silny, dokonał
niemożliwego, wyrwał się z matni. Cały świat jest jego!
- Euforia zniknie jednak - dodał Taryn.
- Nie wiem, co to euforia, ale na pewno zniknie.
- Pamiętaj, że ludzie nie lubią odmieńców – zaczął tłumaczyć
szeptem. - Nie może być, żeby wszyscy pisali prawą, a ktoś lewą.
Nie może być, żeby wszyscy kochali dziewczyny, a ktoś
chłopców. I to znalazło swoje odbicie w prawie. Każde
społeczeństwo zniszczy „innego". Tylko dlatego, że jest inny niż
reszta. I tak jest w całej naturze. Spróbuj pomalować zwykłe cielę
farbą, to stado odrzuci je natychmiast. Własna matka mu
wymiona odmówi.
- Dobrze. - Szermierz prowadzący klasnął w dłonie. - Koniec
na dzisiaj! Dyskusji o istocie bytu nie będzie. Niestety, sędziwy
mistrz filozofii zapadł na zdrowiu z przyczyny rozstroju ciała.
- Znaczy stary pryk nasrał pod siebie - mruknął Agis, ledwie
otwierając usta. - Znowu.
- Dobrze, że nie na zajęciach - dodał szeptem Elop. -
Musielibyśmy wąchać wonności.
Kiedy mrok zgęstniał, Aride chwyciła Viriona za rękę. I o to
właśnie chodziło. Właśnie o to. Niby dalej prowadził ją pewnie,
ale dla bezpieczeństwa trzymał dziewczynę coraz bliżej siebie.
Miał prosty plan. Niestety.
- Aaa! Pająka zjadłam! - wrzasnęła nagle Aride. - Zjadłam
pająka!!!
- A po co? - zdziwił się autentycznie. - Zgłodniałaś?
Aride przytuliła się do niego, ale chyba niezupełnie o to mu
chodziło.
- Uciekajmy! Coś wpadło mi do ust!
No tak. Jak się idzie z rozdziawioną gębą, to właśnie tak się to
kończy. Pewnie ćma jakaś albo cokolwiek innego. Trudno.
Zagryzając wargi, poprowadził Aride ku wyjściu. Nawet
najlepszy plan może się nie udać. Dlaczego nie wziął pod uwagę,
że dziewczyna będzie się bała?
Już w słońcu pomagał jej czyścić ubranie z licznych pajęczyn.
Co innego urodzić się
bogatym księciem. Wtedy wszyscy kornie pochylali się
w ukłonach do ziemi, a czuli podziw i uwielbienie. Co innego
samemu dojść do pieniędzy. Wtedy głowy wokół wypełniała już
tylko jedna myśl: „Dlaczego oni, a nie ja?! Przecież my nie
jesteśmy gorsi. Dlaczego akurat im się wiedzie? Pewnie złodzieje,
szubrawcy, zdrajcy, męty najgorszego autoramentu, którzy
nieuczciwość wyssali z mlekiem matki".
- Dobra. Czy słusznie się domyślam, że nareszcie dotarła do
ciebie prawda?
- Prawda?
- Fakt, że cię zabiją.
- Tak. I że tak naprawdę nie mogą mi nic zrobić.
Melikles pokiwał głową w podziwie.
- No właśnie to mnie w tobie ujmuje – napisał w powietrzu. –
Nie zanurzyłeś się ani w rozpaczy, ani w niszczącym żalu.
Pozostawiłeś za sobą poczucie zapiekłej krzywdy, a nawet
nienawiści.
- Błagam. - Virion miał jeszcze problem z czytaniem. - Mniej
poetycko.
Virion wrócił do swojej klatki rozżalony na cały świat.
- Uch. - Melikles wstał na jego widok. - Właśnie się
dowiedziałeś, jakim to szubrawcem jesteś?
- Tak właśnie.
- I to z ust najbliższych przyjaciół? – Starzec domyślił się
błyskawicznie.
- Ano.
- No to teraz widzisz. Nic cię już nie trzyma na tym łez padole.
- Jesteś dobrym pocieszycielem, stary.
- Aty naiwnym ciasteczkiem, młody.
- Witamy, panie naczelniku! - wydarł się Melikles. - Witamy
w naszych skromnych progach!
Dziewczyna była bliska omdlenia. Strażnicy otworzyli jej
drzwi klatki tuż obok, powoli rozwiązywali ręce.
- Czy mój kat już przyjechał? - krzyczał stary. - Uprzejmie
donoszę, że spóźnia się na umówione spotkanie!
- Hej, my też jesteśmy skazańcami. Powiemy ci, co i jak.
Ciągle nic.
- Ten stary tam to oszust. Nie jakiś tam szczególny zbrodniarz
zwyrodnialec.
- Ale ten obok ciebie to morderca! - krzyknął Melikles.
- Nie pomagasz – warknął Virion i zwrócił się znów do
przerażonej dziewczyny: – Nie jestem mordercą. Wrobili mnie.
- Widzisz, Filas, pozwoliłem sobie zebrać dużo informacji na
jej temat. Córeczka bogatego i bardzo władnego tatusia, nie
mogła ścierpieć tego, że traktują ją niepoważnie, bo jest babą. No
niestety. Los nie dał jej penisa. Ale ona udowodni wszystkim, że
jest lepsza niż mężczyzna. Nawet pewien filozof, znawca duszy
ludzkiej, wyjaśnił mi, na czym to polega. Ona chce wykastrować
wszystkie ogiery w swojej stajni.
- O Bogowie!
- Nie bój się, przyjacielu. My obaj już starzy. My jej nie
wkurwiamy tak jak koledzy z Syrinx i nie będzie nam niczego
udowadniała.
- No to Bogom niech będą dzięki.
- Hej! Wstawaj!
Starzec nawet się nie poruszył.
- No podnieś się nareszcie! Zabrali nam Lin.
- O... ooo... szlag. – Wyspiarz otworzył oczy. - A po co?
- Myślałem, że ty mi powiesz.
- Hm, jeszcze mi naczelnik nie meldował. - Melikles
powolnymi ruchami usiłował przetrzeć powieki. – Muszę do
kogoś napisać, że w tym więzieniu straszny burdel jest.
- Wywlekli ją chwilę temu.
- Jak to wywlekli? - Stary usiadł nagle i spojrzał już zupełnie
przytomnie. - Stawiała opór?
- Widzisz, tobie się wydaje, że system został stworzony tak,
żeby dopiec, jak w twoim przypadku, dobrym ludziom. I trochę
w tym racji masz. - Cierpliwie czekał, aż znaczenie tych słów
dotrze do umysłu dziewczyny. - Bo tych naprawdę wielkich
przestępców sięgnąć często nie możemy. Zdegenerowanym bandziorom niewiele z kolei możemy zrobić. Sama widziałaś, kto
siedzi w więzieniu. Prymitywne głupy, które chyba nawet nie
zdają sobie sprawy, gdzie są. Tak, tak, trzeba to przyznać. Tym
naprawdę wielkim bandytom w pas się kłaniamy i poza naszym
oni zasięgiem. A po prymitywnej recydywie nasze kary spływają.
Oni innego życia nawet nie znają. Zatem ukarać tak naprawdę
możemy jedynie porządnego obywatela. Uczciwego,
prawomyślnego, spokojnego, któremu raz w życiu powinęła się
noga na jakimś drobiazgu. Tylko porządny obywatel boi się
prawa i jego stróżów. I tylko on nie ma potężnej władzy, żeby
kary uniknąć, ani nie spłynie ona po jego prymitywnej naturze.
Czyż to nie paradoks?
- I tak świadomie łamiecie życie porządnym obywatelom? –
odważyła się zapytać dziewczyna - Złamałem ci życie. Tak. To prawda - przyznał Filas. - Zwyrodniałemu bandziorowi nic nie zrobię, a bandyterki, co grandzi na wysokich urzędach, nigdy nie sięgnę. Tak właśnie działa system. Ukarze tego, którego może ukarać.
Zależność służbowa wymagała, żeby powiadomił ją osobiście, ale
z kolei obyczajowo było to trudne do przełknięcia. Jak to?
Mężczyzna (urzędowy i oficjalny) odwiedza prywatnie kobietę
w miejscu jej zamieszkania? To może od razu powie jej, o co
chodzi, leżąc obok w łóżku? Skandal. I tu właśnie ścierały się dwa
nurty. Służbowy i obyczajowy. Kto inny przez wieki kształtował
tradycję, kto inny pisał regulaminy. I na styku tych dwóch
światów pojawiła się sprzeczność: nikt nie przewidział, że
przełożonym ważnego urzędnika może być kobieta.
- Nie uda się zgasić - powiedział Melikles. - Widziałem takie
pożary.
- Uda się - Virion był przeciwnego zdania. - Wcale tak mocno
się nie pali.
- No to się załóżmy. – Wyspiarz uderzył dłonią o dłoń. - Szkoda
tylko, że rozstrzygnięcie zakładu nastąpi w zaświatach.
- Mimo to trzymam!
Patrzyłam na ciebie na cmentarzu. Od razu pobiegłeś do
kantoru administratora, żeby odnaleźć miejsce umieszczenia
prochów. I nie poszedłeś do rodziców, do bliskich, ani nawet do
przyjaciela. Poszedłeś spojrzeć na tablicę tej dziewczyny. Tylko
z nią się pożegnałeś.
- Tak wyszło - powiedział nagle schrypniętym głosem. - Czasu
nie było.
- Bardzo ją kochałeś?
Żeby ją szlag trafił z babskimi pytaniami.
- Musimy się pospieszyć.
- Za co ją zabiłeś? - Lin nie ustawała w indagacjach. - Co ci
zrobiła?
- Była zbyt ciekawa i zadawała za dużo pytań. - Ruszył
w stronę skał i gestem nakazał, żeby dziewczyna szła za nim.
- Gdzie chcesz dotrzeć?
- W tych skałach są jaskinie - wyjaśnił.
- I tam się ukryjemy?
- Tam zadecyduję, co dalej. - Absolutnie nie zamierzał
wyjaśniać Lin czegokolwiek. Melikles poświęcił naprawdę dużo
czasu, by nauczyć Viriona, żeby nikomu nie ufać pod żadnym
pozorem. Jednak lepszym nauczycielem od starego oszusta była
rozprawa sądowa, gdzie dowiedział się, że wszyscy, których
uważał za bliskich, staną przeciwko niemu na jedno skinienie
cudzego palca.
- A ja słyszałem, że czasem powiedzą coś z sensem.
- Z sensem to jest, jak dobrze zapłacisz.
- Nie wierzysz w nic, co święte?
No i jak kolegom odpowiedzieć? W tym wieku nie bardzo
wiadomo, w co się wierzy, a w co nie. Niby się nie wierzy w nic, ale może coś tam na rzeczy jest. Choć oczywiście nie w tej formie,
jak chciałby to widzieć prosty lud.
- Pamiętam taką sprawę. Król jednego z Królestw Północy
zapytał wyrocznię o powodzenie na wojnie, którą zamierzał
wywołać. Konkretnie: czy zwycięży i czy nie zginie. A ponieważ
płacił czystym złotem, chciał mieć odpowiedź na piśmie. I to żeby
mu wyrocznia własnoręcznie napisała, co i jak.
- No i co?
- Dostał jakieś bazgroły na kartce, które z trudem dało się
odczytać. A konkretnie: „zwyciężysz nie zginiesz". No to sprawa
jasna, „Zwyciężysz. Nie zginiesz." Poszedł na wojnę, przegrał
z kretesem, a w dodatku zabili go, jak bronił własnej stolicy.
Elop ryknął śmiechem.
- Naiwniak biedny.
- Widzisz, jego spadkobiercy mieli kartkę, którą dostał. I z
pretensjami do wyroczni. Co jest? Kasę zwracać. Ale kapłanki
spokojnie, powoli wytłumaczyły im, że władca sam se
powstawiał złe znaki przestankowe. W oryginale przecież jest
wyraźnie: „Zwyciężysz? Nie. Zginiesz!". No i interpretuj teraz
bazgroły oszołomionej wizjami wyroczni. Żaden sąd nie stanie
po żadnej ze stron.
- Jeśli na początku trasy znajdzie twoje zwłoki? Wcale nie
musisz się wieszać, żeby opuścić ten świat. Jestem przecież
wielokrotnym mordercą i mogę cię zabić z zimną krwią jako
niepotrzebny już balast.
Melikles aż klasnął w dłonie i zaczął się śmiać.
- Podoba mi się twój pragmatyzm, chłopcze - napisał po
chwili. – Naprawdę ten styl myślenia robi na mnie wrażenie.
- Pamiętaj - powiedział tylko. - W życiu zawsze możesz się
odwołać do bezbrzeżnej głupoty i zawsze możesz wywołać
bezpodstawną nadzieję. Bo obie rzeczy z jednego pnia wyrastają.
Głupota jest wszędzie, a nadzieja tuż za nią. To pierwsze
opanowaliśmy już dawno. Tego drugiego ciągle nie.
Stara rzuciła mu lejce
-Umiesz?
-Tak.
-No to jedź.
-Ale gdzie? - dał się zaskoczyć.
-A gdzie chcesz - mruknęła. - Ale po mojemu to droga na dol jest jedna. - Wskazała kierunek swoim kijem.
- A czyj to wóz?
- A mnie skąd wiedzieć? - Wzruszyła ramionami, ucinając temat.