cytaty z książki "Abchazja"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nieuleczalna kaukaska choroba:
-każdy musi być najstarszy, najodważniejszy, najbardziej gościnny.
-I każdy – najbardziej pokrzywdzony.
Sto narodów wybranych. Na paruset tysiącach kilometrów kwadratowych.
-Kto się nie zgadza – ten wróg.
-Kto wątpi – tego podkupili.
-A kto się zbyt szczegółowo dopytuje – nie ma serca.
Do wina dojrzewa się latami, musisz się wyciszyć i pogodzić ze sobą, musisz się poczuć cząstką wszechświata. Nikłą, ale na swoim miejscu. I jak wszystkie – niezastąpioną. Wtedy przyroda da z siebie, co najlepsze.
Poznajemy Abchaza, który zna chiński. Sinolog? Nie, hobbysta. Sam się nauczył.
Ludzie Kaukazu, zwłaszcza Północnego, nie uznają żadnych barier. Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Dżochar Dudajew, prezydent Czeczenii, wybrał się raz na zakupy do Paryża: wziął samolot, poleciał na tyle nisko, że nie wykryły go radary (jako generał lotnictwa ćwiczył to setki razy) i wylądował na Le Bourget. Bez not dyplomatycznych, bez powiadamiania kogokolwiek. Fantazja połączona z narcyzmem.
Rodzina zgromadziła się przy umierającym, pozostali cisnęli się na zewnątrz. Widzieli przez okno, jak synowie, którzy już sami byli dziadkami, trzymali starego za ręce. < Teraz odchodzą moi rodzice – powiedział. - Ja umrę ze śmiercią moich dzieci>.
Opowiadają mi o zachodniej organizacji humanitarnej. Byli tu parę tygodni temu. Pokręcili się po Gudaucie i pojechali do jednej wioski: chcieli zorientować się w potrzebach. Ludzie z tej wioski zdążyli się przygotować, uprzedził ich tłumacz. Zapożyczyli się, zarżnęli wołu i parę baranów, nakupowali alkoholi i słodyczy – nie narobią Abchazji wstydu! Tamci nie byli wcześniej na Kaukazie. Nie rozumieli, co to znaczy podejmować tu gości z zagranicy. Nie przyszło im do głowy, że gospodarze będą spłacać długi miesiącami. Powiedzieli, że pomocy nie przyślą, bo przecież wszystko jest. Pojechali pomagać Afryce.
Na Kaukazie po imieniu mówi się o kimś bliskim albo ogólnie znanym. To znak, że ma się go za swojaka, ale też demonstracja własnej wartości (jestem z nim za pan brat!) oraz echo pierwotnej kaukaskiej anarchii: No i co, że prezydent! Ja też sroce spod ogona nie wypadłem!.
Dyrektor abchaskiej poczty Eduard Pilia czeka na zmianę. W gabinecie Pilii stoją dziesiątki klaserów. Dyrektor odpowiada za druk znaczków i sam jest filatelistą. Sztuka dla sztuki. Znaczki nieuznanej Abchazji są równie nieuznane, wysłany list nie dotrze do zagranicznego adresata, a wewnątrz republiki nikt do siebie nie pisze.
Obok zrozumiałej po wojnie nieufności odkrywamy całe pokłady ignorancji, stereotypów, zwykłych bujd na resorach. Abchazowie wiedzą o Gruzinach niewiele, Gruzini o Abchazach jeszcze mniej. Ale jednym i drugim wydaje się, że wiedzą wszystko.
Związek Radziecki przypominał dom, w który wmurowano system min z opóźnionym zapłonem. Totalitarny reżym trzymał wszystko w szachu, kiedy jednak zaczął słabnąć, ładunki uaktywniły się. Rozbiórce domu towarzyszyły wybuchy, eksplozje i tąpnięcia. Na Kaukazie detonatorem okazał się podział administracyjny. Wewnętrzne granice, które teraz często stawały się państwowymi, jedne narody przecinały na pół, inne oddzielały od ich historycznych prowincji, jeszcze inne – łączyły w ramach tej samej republiki z odwiecznym wrogiem. Twórcą podziału Kaukazu był Stalin, który sam był Kaukazczykiem i wiedział, jak skłócić górali, aby łatwiej nimi rządzić.
Zawsze wożę na Wschód grzałkę, papier toaletowy oraz jednorazowe igły i strzykawki – gdybym trafił do szpitala.
W Abchazji opowiadają legendę:
Kiedy Bóg rozdawał narodom ziemie, Abchazowie jako jedyni nie przyszli. Pojawili się dopiero następnego dnia.
- Wybacz, Boże, odwiedzili nas goście. Nie mogliśmy ich przecież zostawić. Gość w dom, Bóg w dom!.
Wszystko było już rozdzielone, ale wzruszony Bóg postanowił:
-Jest jeszcze jeden zakątek, najpiękniejszy ze wszystkich. Chciałem zostawić go dla siebie, ale oddam wam.
Tę samą legendę opowiadają Gruzini. O Gruzji.
Zgłosiłem się do dowództwa, ale mówią, że za stary jestem, dziadków nie biorą. Powiedziałem, że mam samochód. Pomyśleli, pomyśleli i kazali mi rannych z Gumisty tu do szpitala wozić. I woziłem, dziewięć miesięcy woziłem, deszcz nie deszcz, śnieg nie śnieg. Nawet jednego Gruzina wiozłem.
– Gruzina?
– Leżał z tyłu, pojękiwał na wybojach, pewnie w brzuch dostał albo gdzieś obok. Widzę w lusterku, że do naszych niepodobny, więc pytam, jak się nazywa. Mówi: tak i tak, abchaskie nazwisko podał, oczamczirskie, ale akcent jakiś inny, czuję, że buja, przecież tu od urodzenia mieszkam, to wiem. Zatrzymuję samochód, biorę pistolet i mówię: jesteś Gruzinem! On próbuje
coś kręcić, potem matkę zaczyna wzywać, mamusiu, jęczy, bo oni wielkie tchórze są i przed śmiercią zawszę matkę wołają. Ja na to: ty mi z matką nie wyjeżdżaj, tylko zaraz mów, tyś Gruzin, łajdaku, przecież widzę! Drgawek aż dostał, ale w końcu przyznał: tak, Gruzin, z Oczamcziry. Nie wiem, jak się prześlizgnął, ale mnie nie oszuka, mam swoje lata. Trachnąłem go na miejscu, ścierwo zwaliłem do rowu i jadę do dowództwa, żeby mi dali order, przecież wroga zabiłem! Pytają, co i jak, to im opowiadam, a oni w śmiech. Gdybyś w walce, mówią, zabił, w bitwie, to co innego. A tak to się nie liczy.
Wojna abchasko-gruzińska była też wojną domową, dzielącą dwa narody mieszkające na jednej ziemi. W takiej wojnie radość ze zwycięstwa miesza się z żalem po stracie sąsiada, kolegi z podwórka, znajomego z pracy. Zwycięzca zawsze będzie trochę przegranym.
Łakoba ostrzega, że trudno zrozumieć Abchazów:
– Niczego nie mówią wprost. Uciekają w aluzje i niedopowiedzenia. Czasem tłumaczą coś tak zawile, że nie wiadomo, o co w ogóle im chodzi. A jeśli wyłożyć kawę na ławę, podejrzewają jakąś sztuczkę.
Kieso poznaje nas z Giwim Agrbą, ministrem spraw wewnętrznych:
– Gdyby trzynastego ktoś mnie zapytał, czy mogę strzelić do człowieka, pomyślałbym, że zwariował – opowiada. – A czternastego zaczęła się wojna i okazało się, że mogę.