cytaty z książek autora "Józef Wittlin"
Gutenberg, Johann Gutenberg nazywał się ów człowiek, którego diabeł spił w Moguncji reńskim winem i kazał mu w roku 1450 wynaleźć nową torturę ludzi niepiśmiennych i ubogich duchem.Opętany przez diabła założył Gutenberg wspólnie z niejakim Fustem pierwszą drukarnię. Od tego czasu diabelskie ziarno, jak zarazki cholery, rozmnożyło się po całej kuli ziemskiej, aby dniem i nocą niepokoić, czarować, zatruwać łakome dusze, owładnięte pychą umienia.
Nieznany jest człowiek, który w tej wojnie pierwszy dał życie.
Nieznany jest człowiek, który go zabił.
Nieznany jest ostatni człowiek, który poległ w tej wojnie.
Moje słowo dobywa go z ziemi, w której leży: on mi przebaczy tę ekshumację.
Nieznany jest Żołnierz Nieznany.
Cały pociąg był spętany przysięgą jak te konie na łąkach – powrozami. Żołnierze z konwoju spokojnie grali ferbla w jedynym wagonie „ludzkim”, czyli osobowym, idącym za węglarką. Nie troszczyli się o transport. Sama przysięga go pilnuje. Ona w razie potrzeby uruchomi straszliwe kriegsartikle91, sądy polowe, ona już dzisiaj daje kapralom prawo bicia rekrutów po mordzie. Konwój spokojnie może grać w karty: nikt nie zdezerteruje. Skrępowani przysięgą mocniej niż kajdanami jechali mężczyźni na spotkanie swego losu.
Niemały ból sprawia wspomnienie krzywd zadanych tym, którzy już nie żyją.
Słyszę głosy tysiąca cieni. Słyszę śmiech cieni: ludzi umarłych i żywych, ale tak już dalekich, że na pamięć naszą tylko cień rzucają. Wielu kształtów już nie rozpoznaję. Zatarły się w pamięci, zlały się z innymi w nieforemną, choć malowniczą masę, z której, poprzez zwały minionego czasu, wydziera się bardzo intensywny zapach białego bzu i ściga mnie aż tutaj. Wołają też na mnie uporczywe dźwięki, np. zgrzyt tramwaju, skręcającego z ulicy Ruskiej — obok cerkwi Wołoskiej — w Podwale. Bezładne to zbiegowisko wspomnień-kalek, wspomnień-upiorów pcha się pod pióro niczym tłum displaced persons do kuchni UNRRY. Każda zjawa przeszłości jest bezdomna, głodna, zziębnięta, aż jej nie przygarnie, nie ogrzeje litościwe słowo. Ale nawet wówczas nie będzie ona jeszcze na swoim miejscu.
Klucze w kieszeniach to jak gdyby dusze owych miejsc opuszczonych, które w zamknięciu tracą sens, tracą życie.
Piotra ogarnął strach przed diabłem. Infernalne wizje snuły się przed oczami. I zatrząsł się na myśl, że diabeł wykradł Panu Bogu całe piąte przykazanie i sprzedał cesarzom.
Zdawałoby się, że nie ma nic milszego od kąpieli w ciepłych strugach wspomnień, od wdzięczenia się do minionych lat. Ułudna to błogość. Bo nagle z dna pamięci wypłyną na powierzchnię świadomości monstra, o których wolelibyśmy zapomnieć. Czatuje też na wspominkarza stokroć gorsze niebezpieczeństwo, jakim jest samouwielbienie. Słabość bowiem do owych miejsc na świecie, gdzie upłynęły nam młode lata, często jest tylko zamaskowaną miłością. Nie do Lwowa tęsknimy po latach rozłąki, lecz do siebie samych we Lwowie.
Od początku wojny, a trwała już prawie cztery tygodnie, ani razu nie spadł deszcz. Tak jakby niebo wyrzekło się przywileju zwilżania ziemi i odstąpiło go ludzkiej krwi. Ale z ludzkiej krwi, lubo tak obficie się lała, ziemia nie miała pożytku.
Mowa madziarska nie była ludzka. Była ogniem, siarką i papryką.
Może kiedyś powstanie jakieś nowe, niewinne zboczenie, którego adepci będą jedynie naśladowcami zmyślonych przeze mnie postaci. Będzie się o nich mówiło: to wittliniści! tak jak się mówi: to sadyści lub masochiści.
W późniejszych latach Dworzec Główny służył mi nieraz za refugium przed matematyką i fizyką. Jesteśmy snadź refugee przez całe życie: od kołyski do grobu zawsze przed czymś uciekamy.
Mityczny Orfeusz śpiewem swym dzikie bestie ugłaskał, iż przycupnęły do jego stóp, i pokornie jego pieśni słuchały. Dzisiejszy Orfeusz nie ma już tej mocy. Nie potrafi nawet poskromić dzikiej bestii zamkniętej w klatce ludzkiego serca. Niczyja pieśń nie powstrzymała od wybuchu wulkanów ludzkiej nienawiści, nie zamknęła armatom ich paszcz, nie unieruchomiła tanków, nie przeszkodziła bombom zapalać miast. Niczyja pieśń nie rozsadziła komór gazowych, nie zmiotła z powierzchni ziemi: Dachau i Bergen-Belsen, Oświęcimia, Majdanka i Treblinki. Piekło mitycznego Orfeusza znajdowało się pod ziemią. To był Hades, gdzie mieszkali umarli. Piekło dzisiejszych Orfeuszów – ach, nadto dobrze je znamy – to ziemia, zamieszkiwana przez żywych ludzi. Nasi Orfeusze, poeci bez lir i muzycy bez władzy, też niekiedy wyrywają nam dusze z tego piekła, w którym żyjemy. Ale głos ich jest za wątły, żeby mógł zagłuszyć zabójczy łoskot doczesności, piekielny ryk morderczych maszyn. Dawny Orfeusz pieśnią swą pokonywał jedynie dźwięki przyrody. Dziś – musi przekrzyczeć, nawet w czasie pokoju – straszliwe piekło dźwięków sztucznych, będących dziełem człowieka.
- Mam dla was zaproszenie, Niewiadomski.
- Niby do wojska?
- Nie, na bal!
Jeden z największych hellenistów europejskich, wykładający w jednym z największych uniwersytetów amerykańskich zapytał raz pewnego studenta, co myśli o Sokratesie.
Sokrates mnie nie interesuje - odparł student - ponieważ był to człowiek, któremu się nie powiodło.Czy nie mógł sobie znaleźć innego zajęcia?
Wizja marzonego szczęścia zawsze ma zarysy rodzinnego zakątka. Jeśli sobie wyobrażam, że jestem szczęśliwy, zawsze widzę siebie w rodzinnych stronach. Wszystkie ważniejsze czyny mego życia, głównie te, które pragnąłbym spełnić w przyszłości, zawsze mam zwyczaj przenosić do Lwowa. Stamtąd wyjdzie zbawienie świata. Ta ciasnota uczuć ma w sobie coś maniakalnego. Jeden z najoryginalniejszych i najmądrzejszych naszych artystów, Leon Chwistek,, ilekroć rysuje, czy maluje ciało kobiece, rysuje i maluje własną żonę. Doświadczenie jego ręki jest doświadczeniem jego miłości. Jeśli powiadam: las, mam na myśli lasy rodzinnych stron, jeśli powiadam: pole, widzę to pole, którym chadzałem jako dziecko. Nikt mnie nie przekona, że żniwa wyglądają inaczej niż tak, jak je oglądałem na rodzinnej ziemi.(...)Dokoła tych i podobnych im pierwotnych obrazów i kształtów zgrupowałem podświadomie całą moją uczuciową wiedzę o świecie oraz wizję szczęścia.
Pośpieszne pociągi nie raczyły zaszczycić stacji Topory–Czernielica nawet zwolnieniem biegu. Omijały ją z lekceważeniem, ciskając jej w twarz wzgardliwą chmurę dymu.
Spocone, zziajane, pijane cyfry głów, rąk, nóg i tułowiów ciągną ławą na wschód i na południe, ze wschodu na zachód, z południa na północ, na dogodzenie czyjejś ambicji, na pomnożenie czyjejś chwały. Zdrowe, mocne płuca, serca, żołądki tysiącami, dziesiątkami tysięcy, setkami tysięcy wyprawiają się we wszystkie strony świata na turniej własnego cierpienia, głodu, gorączki.
Orfeusz w piekle XX wieku może uchodzić za autobiografię. Od innych różni się tym, że jest autobiografią nie zamierzoną i nie komponowaną. Złożyły się na nią nie powiązane ze sobą epizody życia autora oraz okruchy myśli, chwytanych w ciągu czterdziestu lat na gorącym, czasem aż spalającym na popiół uczynku. Niektóre z tych lat już mnie samemu zalatują egzotyką. Jako całość ten Orfeusz nie ma dystansu do tego, co działo się w owych latach. To Orfeusz, który nie przekroczył zakazu i wracając z piekła, co prawda bez Eurydyki, nie spojrzał za siebie. Jest to więc autoportret bez perspektywy, bez retuszu i „poprawek historycznych”, które by zjawiska słusznie lub mylnie osądzone wówczas, gdy były nowe, ukazały w odmiennym świetle dnia dzisiejszego. Wszystkie teksty zostały tu powtórzone w ich pierwotnym kształcie, przez co, jak sądzę, zachowała się aura czasów minionych, ich smak lub niesmak.
Stary dziad - Dunaj szumiał za Praterem jak zwykle i zanosił do morza, do Czarnego - swój wieczny spokój na przechowanie. Ostatnia fala dunajowa zabrała ze sobą na wieki uroczą melodię tego miasta, melodię, która już nie wróci, jak nie powróci nigdy do serca dobra krew, wytoczona z ludzi.
Niegodnymi rękami zdejmuję płonącą aureolę z głowy człowieka, którego Kościół katolicki zaliczył w poczet świętych. Wiem, że spalam sobie ręce, a jednak uczynić to muszę, gdyż blask aureoli oślepia moje oczy i nie pozwala spojrzeć w twarz, którą pragnę odmalować.