cytaty z książki "Kobieta i mężczyźni"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
,,Bóg stworzył kobietę i spierdolił mężczyznę.
,,Małżeństwo to mezalians, międzygatunkowy mezalians.
,,Tu widzę, jak pięknie rośnie moja trumna, zobacz no te sosny.
,,Czekanie wymaga tyle energii, ile uliczna krzątanina. Energii do walki z niewidocznym czasem.
Żona jest jak paznokcie. ?Nie wiem, ile byś przycinał, odrośnie i podrapie.
(...) ten kraj, a szczególnie Warszawa, leży nad tektonicznym rowem nieszczęść. Tutaj od zawsze ścierały się dwie płyty kontynentalne: wschodnia i zachodnia. Ludzie Wschodu pogodzili się z tym, czego ludzie Zachodu nie byliby w stanie przeżyć. Polacy byli na styku, w najgorszej sytuacji: musieli żyć tak, że nie potrafili się z tym pogodzić.
... wystarczy kochać, reszta to administracja.
Wstrząs wywołał olśnienie: kobieta rozmnaża się przez podział. Najpierw swojego ciała na dziecko. Oddaje mu krew, wapń z kości i zębów; wyszarpuje sobie wnętrzności przy porodzie. Później, troszcząc się, zamartwiając, dzieli sercem i czasem na coraz mniejsze i mniejsze kawałeczki, zaspokajając rodzinę. Wreszcie dla niej i z niej nie zostaje nic.
Kobiety porzucone są zostawionymi na drodze psami. Uwiązane do dzieci, żeby nie biegły, skomląc za swoim panem.
Klara wyczulona na mowę ciała pacjentów widziała różnicę między przychodzącymi do niej obcokrajowcami i Polakami. Holendrzy, Francuzi podawali rękę na powitanie. Dla Polaków dłoń lekarza była nietykalna. Należała do wyższej kasty albo pariasa grzebiącego w nieczystościach i trupach.
Przy rodzącej była tylko położna. Siedziała na stołeczku między jej rozłożonymi nogami. Pięćdziesięcioletnia kobieta, do tego stopnia schludna, że wyprana z kolorów.
Klara zjadła kolację w najbardziej luksusowym dla siebie miejscu - na wprost pustej ściany - i wróciła do pokoju.
Nie przestałam go kochać, nie jestem idiotką. Można nie mieć ochoty - analizowała swój chłód. Nie dopuszczała myśli, że jej miłość aż tak zależy od niego. Jest odpowiedzią na jego starania, a nie impulsem serca, natchnieniem. Dojrzałą decyzją mądrej kobiety. Dziełem sztuki szlifowanym przez dwanaście wspólnych lat, dopieszczanym w szczegółach. Solidnym i realnym jak ich wspólne mieszkanie ze starannie wyszukanymi w galeriach meblami. Porządek w szufladach z pościelą i ręcznikami był też porządkiem relacji między nimi - jasnych, czystych, poukładanych. Jednym spojrzeniem można było ogarnąć ich przeszłość, tak jak szafę na ubrania, gdzie mieli niewiele wieszaków z ciuchami dobrej jakości.
Najbliższy przyjaciel Marka, oczekując na posadę w telewizji rządzonej przez pampersów, doznał porażającego wglądu w swoje życie. Rozbił się samochodem i zanim przyjechało pogotowie, wiedział, że nic mu się nie stanie. Powiedział mu to Jezus z billboardu. Miał twarz kobiety reklamującej proszek do prania. Bez słów przemówił w głębi duszy: "I co ty robisz? Dokąd zmierzasz? Zastanów się, ile jest warte życie, które ci daję. Idź i zachowaj czystość w słowach, uczynkach i biodrach".
To była jego walka z nadrukiem zła. - Seryjną, komercyjną śmiercią oryginalności - próbował nadać swojej obsesji nowoczesne usprawiedliwienie. Odżegnać się od prześladujących go baraków, prycz i stosów osobistych rzeczy zabieranych więźniom na oświęcimskiej rampie, złotych zębów wyrywanych trupom.
Klara nie była wierząca, jej religią było współczucie. Zostało z młodości. Wszystko inne, być może przydatniejsze: beztroska, idealizm, zginęło w holocauście dorosłości.
- Niektóre restauracje są otwarte do północy, niektóre do rana - pouczała. - Wyobraź sobie restaurację "Ludzki Organizm", żołądek zmywa naczynia od siódmej do dziewiątej i idzie spać, wątroba zamyka się o pierwszej w nocy. Czego nie zdąży strawić, zostaje. Opisywać dalej, co się dzieje z resztkami?
- Leczysz też psy? - wziął z okna plastikową figurkę wygolonego na jednym boku wilczura.
Kiedy się poznali, nie różnił się od chińskich wieśniaków, których leczył; w dziurawych butach, obszarpanych spodniach. Jedyne, co miał, to igły i nefrytowe pałeczki wzbudzające szacunek wśród biedoty jedzącej drewnianymi.
Joannie wypadła filiżanka. Wyślizgnęła się z dłoni wykremowanych po zrywaniu bzu w ogrodzie i kopaniu grządek. To był najgorszy moment jej życia. Filiżanka rosenthala ze sprzedawanej od wieku serii Maria przekręciła się w powietrzu, uchem do dołu, zupełnie jak główka dziecka zajmującego właściwą pozycję przed wyjściem z macicy. Skurcze porodowe i ten upadek były nieodwracalne. Po nich już nic nie jest takie samo. Joannę miażdżył skurcz, ją całą, panika. Przed czym się bronić, co ratować? Brzęk rozbitej filiżanki, wydmuszkowe trach wyrwało ją z zastygłego oczekiwania. Niewiedza i oszustwa rozpadły się w raniące odłamki.
On, zwolennik wielogodzinnych analiz, zastosowałby w swoim przypadku nawet pogardzaną terapię behawioralną. Tresowałby sam siebie. Byłby psem, któremu pobudzano ślinienie dzwonkiem zapowiadającym posiłek. Nagrodą nie byłaby dla niego miłość, nie wierzył w nią. Byłoby dziecko.
Miała pudełko prezerwatyw, na wszelki wypadek. W Chinach groźniejsza od AIDS była żółtaczka typu C, nieuleczalna, przenoszona drogą płciową.
Napięcie wyostrza Klarze rysy. Upodabnia do tamtej, obcej, gdy po wypiciu wina zemdliło ją i zamknęła się w łazience.
Z braku prawa legalna kradzież była nazywana przedsiębiorczością.
Ojciec Klary wyjechał do Australii, Minotaur. Mężczyźni, na których jej kiedyś zależało, niepotrzebni, zsuwali się na drugą stronę kuli ziemskiej.
Trzęsła się z płaczu i zimna. Jeśli w błysku światła zaczyna się padaczkowy atak, to ona miała atak smutku, w którym przeraźliwie jasno zobaczyła swoje położenie. Jest zupełnie sama. Ojciec nie przyleciał z Australii na pogrzeb. Uciekł od nich, gdy Klara miała pięć lat. Od tego czasu widzieli się ze dwa, trzy razy. Paweł, najlepszy kumpel ze studiów, ma praktyki w Stanach. Przyjaciółka Joanna po urodzeniu dziecka nie miała dla niej czasu. A ona sama zrezygnowana z ambicji i zostanie akupunkturzystką, pośmiewiskiem dla mniej zdolnych, ale robiących specjalizacje.
Chirurg plastyczny tak potrzebuje muzy jak gronkowca - wstała.
-Skończyłaś? - Joanna przysiadła się z papierowymi torbami. - Błagam, bo mi wykupią superyczne gacie.
- To biegnij - Klara zbierała łyżeczką pianę.
- Musisz mi doradzić.
W przymierzalni Joanna z żalem odkładała wyciskane w kwiatowe wzory sztruksy.
- Nie muszę nosić pępka na wierzchu - wciągnęła brzuch poorany rozstępami. - Ale jak to w ogóle nosić - zrobiła w turkusowych biodrówkach przysiad przed lustrem, łapiąc się za krocze. Auu, ciśnie.
- Mnie nie pytaj, dla mnie ohyda. - Klara odsuwała się demonstracyjnie od sterty ubrań.
- No, ohyda, ale innych już nie produkują, słyszałaś.
Przeszła pieszo spod domu Joanny na Żoliborz, potykając się o krzywe chodniki. Mówiła w myślach kilkoma głosami: przyjaciółki, dziewczyn odwiedzających jego gabinet. Były za ładne na operacje plastyczne. Robił im operacje seksualne na młodych, chętnych ciałach. Złaziły się do jego kryjówki labiryntem ulic. On, prawdziwy Minotaur, przyjmował ich ofiarę. Pożerał też młodość Klary.
Dojrzała miłość to nie szczeniackie wygłupy, to odpowiedzialność - pouczał ją, na wypadek gdyby upierała się z nim zostać. Dla niej bycie z nim stałoby się tresurą w aportowaniu samej siebie na komendę pana i warowaniem pod jego drzwiami.