cytaty z książek autora "Karol Zbyszewski"
Jeśli zdechnie osioł - może istotnie to tylko pech, ale gdy ginie całe państwo, ktoś jednak jest temu winien.
A państwo się orientują, co to jest profesor?
To człowiek, który wie dużo rzeczy, które trzeba wiedzieć lepiej od niego, żeby wiedzieć, że on nic nie wie.
tylko niepiśmienny Polak zdoła przejść koło zabytku, nie osmarowawszy go.
Zazwyczaj trzeba aż umrzeć, by Polacy przypomnieli sobie o czyichś zasługach.
Zdanie z podręcznika:
Wisła jest bardzo ważną drogą wodną, jest wielką arterią komunikacyjną.
Choć zaledwie sztubak, dzięki obcowaniu z Wisłą, nie miałem wątpliwości że podręcznik bredzi.
Arteria zionęła pustką. Jeśli przez pół dnia spotkało się na Wiśle jedną tratwę i jeden galar, to można było zawołać: "Ależ dziś ruch szalony"
Transport towarowy Wisłą wynosił niespełna 1 procent transportu kolejowego.
Co było cechą charakterystyczną akcentu warszawskiego ? Szyderstwo!
Nie szczędził też później zbawiennych rad Stanisławowi Augustowi:
- Byleś się królu po polsku ubrał i perukę zrzucił, a wszystko pójdzie w kraju świetnie! - pisał doń parokrotnie.
Król nie posłuchał pana Marcelego i w konsekwencji nastąpiły rozbiory.
Na Ukrainie, w Niewierkowie, służba wyrżnęła do nogi swych państwa. Był to oczywiście nieprzyjemny incydent dla Wyleżyńskich, ale pozbawiony wszelkiego znaczenia dla Polski - zwyczajne miejscowe nieporozumienie.
Żona Leszczyńskiego była pobożna, miłosierna, prawa, szlachetna, cnotliwa, wykształcona, niezłomna, wierna, kryształowa, patriotyczna — no, miała te wszystkie normalne zalety polskiej matrony i tylko tę jedną, również typową dla matki-Polki wadę, że była — nieznośnym babsztylem.
Odwieczna to mania Polaków upatrywać w byle literacinie cudzoziemskiej większy talent niż w młodym rodaku.
Teoretycznie statki chodziły z Warszawy do Sandomierza. Ileż razy, z łódki, byłem świadkiem takiej sceny:
Posucha, Wisłę ledwo widać, statek sunie ostrożniutko. Marynarz na dziobie mierzy głębokość i woła:
— 90 — 80 — 70 — 60 — stojem!
I statek stał rzeczywiście na "pierzynie", czyli na mieliźnie. Koła biły wstecz, załoga pchała drągami, statek się wycofywał, próbował w innym miejscu, znów grzązł... Zamiast iść do Sandomierza rozkładowo półtora dnia, wlókł się dwa tygodnie.
Przyjemność łowienia ryb, zbierania grzybów, znajdywania pieniędzy na ulicy polega na tym, że z miejsca, które nie jest nasze, dostaje się coś, co się nam wcale nie należy.