cytaty z książki "Syn"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Różnica między człowiekiem odważnym a tchórzem jest bardzo prosta. Chodzi o miłość. Tchórz kocha tylko siebie. Człowiek dzielny najpierw kocha innych, a siebie na końcu.
Może dlatego przeżywam nieustanne rozczarowania: patrząc na świat, spodziewam się od niego dobra, jak głupie szczenię. I każdego dnia przeżywam zawód, jak Prometeusz.
Kiedy mężczyźni wbiją sobie coś do głowy, nie dbają o to, czy zginą przez to, czy nie.
W nocy każda skóra była gładka, skazy niewidoczne, krzywe zęby proste, wszystkie kobiety stawały się wysokie i piękne - był to najprzyjemniejszy rodzaj demokracji.
(...) są tacy, którzy siadają i roztrząsają własne problemy, oraz tacy, którzy je rozwiązują.
Wszystko zostało wybaczone, wszyscy leżą już w grobach, żyli tylko po to, by umrzeć [s.509].
Miała innych towarzyszy, mężczyzn, którzy mogli mieć i miewali młodsze kobiety, ale mimo to byli jej towarzyszami. Są takie sprawy, których nie da się dzielić z młodymi, podejrzewała też - choć żaden z nich otwarcie tego nie przyznał - że dekady bycia mniej atrakcyjnym partnerem odciskają piętno. Zastanawiała się jak, to jest, kiedy patrzy się w lustro i widzi siebie - siwowłosego, obwisłego, zwiędłego, z niezliczonymi plamami na skórze - obok jakiejś nieskazitelnie pięknej, młodej przedstawicielki ludzkiej rasy [s.579].
...Nie da się wierzyc,ze zostaliśmy stworzeni na Boze podobieństwo.Jest w nas cos z gadow;przywiazanie do dzidy jaskiniowców.Pozostalosc po czsie,ktory spedzilismy na bagnach.Sa tacy,ktorzy chcą tam wrocic.Byc jak gady powiadają.Byc jak weze,czekac w ukryciu.Oczywiscie nie mowia"weze",mowia "lwy",ale miedzy tymi dwoma nie ma specjalnej roznicy,jesli nie liczyc wyglądu.
(...) całe dzieje ludzkości charakteryzują się nieubłaganym odchodzeniem od zwierzęcych odruchów ku racjonalnej myśli, od wrodzonych zachowań ku nabywanej wiedzy.
Młoda pantera porzucona w głuszy wyrośnie na całkiem normalnego dorosłego osobnika. Małe dziecko porzucone w tym samym miejscu wyrośnie, jeśli przeżyje, na nierozpoznawalnego dzikusa, nienadającego się do życia w normalnym społeczeństwie.
Mimo to są tacy, którzy uważają, że jest akurat na odwrót: nadal jesteśmy stworzeniami kierującymi się wyłącznie instynktem, jak wilki.
Nigdy nie szła na kompromisy i w ten sposób przetrwała. Jestem ostatnia z tego gatunku, myślała, ostatnia ostatnia ostatnia... lecz nawet to było swoistą próżnością, bo nie może być ostatnią z niczego, po niej przyjdą niezliczone miliardy innych.
(...) albo będą Cię kochać i nie szanować, albo będą Cię szanować i nienawidzić.
Trzeba kolejnej epoki lodowcowej, która zepchnęłaby nas do oceanów. Żeby dać Bogu drugą szansę.
To zabawne, bo wszyscy nazywają ich poganami i czerwonymi diabłami, ale teraz, kiedy przyjrzałem im się z bliska, uważam, że jest akurat na odwrót. Zachowują się jak bogowie. Czy raczej herosi albo półbogowie, bo jak dowiodłeś, choć nie bez pewnych kosztów, ci Indianie są w istocie śmiertelni.
Jeśli kogoś wychowa się w dostatku, do pracy wedle upodobania, taki ktoś uważa, że praca jest czymś plugawym. Rozpaczliwie stara się usprawiedliwić własne lenistwo. Uznaje, że rodowa własność jest immanentna dla samego życia jak powietrze czy woda, czy czyste prześcieradła.
Biali są szaleni. Wszyscy chcą być bogaci, tak jak i my, ale boją się przyznać przed sobą, że wzbogacić można się tylko w jeden sposób: kradnąc innym. Uważają, że jeśli nie widzą ludzi, którym coś zabierają, jeśli ich nie znają ani nie przypominają, to w istocie nie kradną.
[...] samo serce zawsze zostawiano tam, gdzie padł bizon. Kiedy pomiędzy zostawionymi wraz z sercem żebrami wschodziła trawa, Stwórca widział, że jego lud nie jest zachłanny i odnawiał plemiona bizonów, żeby już zawsze wracały na równiny.
Tata wyczuwa nadciągające zmiany jak sęp pustą manierkę u wędrowca na pustyni.
Na nieszczęście mój ojciec należał do takiego typu ludzi, którzy rzucają synów na głęboką wodę, zamiast posyłać ich do burdelu.
Moja macocha miała ponad czterdzieści lat, surowe oblicze i ciasno zawiązany czepiec. Wyglądała tak, jakby wychowała się na zsiadłym mleku. Indianie, kiedy myślą o białych, wyobrażają sobie właśnie taką osobę.
Pułkownik zawsze skarżył się na tę chwilę, w której jego kowboje zaczęli czytać książki o kowbojach. Stracili trzeźwy osąd i poczucie prawdy, nie wiedzieli już co nią było: powieści czy ich własne życie.
[...] ci, którzy przeżyli dostawali milę kwadratową niezagospodarowanego gruntu gdzieś w głębi stanu. Za tę dzierżawę płaciło się krwią – nie tylko naszą, ale i Indian, których zabijaliśmy, żeby odebrać im po kawałku ziemię: to była nasza zapłata.
Komancze nie miewali wyrzutów sumienia: wszystko, co robili służyło przyjaciołom, rodzinom, szczepowi. Wojenne rozterki są przypadłością białych, którzy walczą w armiach z dala od domu, dla ludzi, których nie znają.
Połowa znanych mi Rangersów wyjechała do Kalifornii – nie mieli zamiaru umierać po to, żeby bogaci mogli trzymać Murzynów.
Życie sławnych i bogatych nie różni się specjalnie od życia Komanczów: robi się, co chce i przed nikim się nie odpowiada.
Teksańczycy potrafią nie zwracać uwagi na to, czego nie chcą zobaczyć – to atawizm z czasów pogranicza, kiedy nie wybierało się sąsiadów.
Ojciec nie jest zły: jest prosty. Problemem są tacy jak ja, ci, którzy mają nadzieję, że potrafimy się wznieść ponad instynkty. Którzy mają nadzieję, że da się żyć wbrew naszej własnej naturze.
Oczywiście wszyscy chcą, żeby dzieci miały lepiej niż oni. Ale w którym momencie to "lepiej" wcale nie staje się lepsze? Ludzie muszą się czymś przejmować, bo w przeciwnym razie niszczą samych siebie.
(...)jeśli kogoś wychowa się w dostatku, do pracy wedle upodobania, taki ktoś uważa, że praca jest czymś plugawym. Rozpaczliwie stara się usprawiedliwić własne lenistwo. Uznaje, że rodowa własność jest immanentna dla samego życia jak powietrze czy woda, czy czyste prześcieradła [s.70].