cytaty z książki "Moja walka. Księga 1"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Życie to kalka, powiedziała stara babka, która nie wymawiała "w".
Sam stałem po stronie miękkości, przeciwny wojnom i autorytetom, hierarchiom i wszelkim formom twardości, w szkole nie chciałem się uczyć niczego na pamięć, uważałem, że mój intelekt powinien rozwijać się bardziej organicznie, politycznie stałem daleko na lewo, niesprawiedliwy podział zasobów świata strasznie mnie wkurzał, chciałem, żeby wszyscy mogli korzystać z dóbr, a zatem kapitalizm i rządy pieniądza traktowałem jak wroga. Żyłem w przekonaniu, że wszyscy ludzie mają taką samą wartość, a wewnętrzne zalety człowieka są ważniejsze niż zewnętrzne. Innymi słowy, byłem za głębią, a przeciwko powierzchni, za dobrem, a przeciwko złu, za miękkością, a przeciwko twardości.
Myślę to, co myślę, nie ma rady na to, co myślę, prawda?
Jeśli ma się wtedy szesnaście lat, wszystko to robi wrażenie, wszystko zostawia ślad, bo to jest pierwsza wiosna, kiedy się wie, że ona jest, kiedy czuje się wszystkimi zmysłami, że jest wiosna i że to ostatnia taka wiosna, bo w porównaniu z tą pierwszą wszystkie następne będą blakły.
Przez pierwsze pół godziny siedziałem jak skamieniały, sztywny z niechęci, bo ona była niczym wampir, który nareszcie napił się krwi, widziałem to, naprawdę tak było: życie w nią wracało, po kolei wypełniało jej członki. To przerażało, naprawdę przerażało. Ale potem sam poczułem działanie alkoholu, myśli mi zmiękły, świadomość bardziej się otworzyła, i to, że babcia siedziała tu i piła zaledwie dwa dni po znalezieniu w salonie martwego syna, nie wydawało się już takie straszne.
Miał ponad osiemdziesiąt lat, ale nic w nim nie umarło ani nie zastygło. Teraz myślę sobie, że przez to życie staje się chyba zbyt bolesne. Wtedy po prostu poczułem niepokój.
nie znaczy, ze ich nie kocham (...) to oznacza po prostu, że sens jaki ze sobą niosą, nie jest w stanie wypełnić życia.
Ubrałem się w korytarzu i wyszedłem, zginając się wpół, aby się chronić przed wiatrem. Tata otworzył jedno skrzydło drzwi do garażu i wyciągał odśnieżarkę. Żwir w garażu był suchy, niepokryty śniegiem; ten widok, jak zawsze, wzbudził we mnie niezbyt przyjemne uczucie, bo żwir przynależał do tego, co na dworze, a to, co na dworze, pokrywał teraz śnieg, brakowało więc równowagi w podziale między tym, co wewnątrz, a tym, co na zewnątrz.
Wyszedłem na ulicę z filiżanką w dłoni. Ogarnęło mnie dość nieprzyjemne uczucie, kiedy na nią spojrzałem. Miejsce filiżanki było we wnętrzu, nie na zewnątrz. Tu miała w sobie jakąś nagość, jakby się obnażyła, więc przechodząc na drugą stronę ulicy, postanowiłem, że następnego dnia rano kupię sobie kawę w sklepie 7-Eleven i od tej pory będę używał tylko kartonowego kubka.
Lubiłem tu być. U mnie w mieszkaniu wszystko było nasze, nie odczuwałem żadnego dystansu; kiedy cierpiałem, cierpiało również mieszkanie. Ale tutaj dystans istniał, tu otoczenie nie miało żadnego związku ze mną ani z tym co moje, mogło więc niwelować cierpienie.
Kiedy dorastaliśmy, Yngve był osobą, z którą rozmawiałem bez żadnych zahamowań i przed którą nie miałem tajemnic, ale w jakimś momencie, może już wtedy kiedy chodziłem do liceum, to się zmieniło, od tamtej pory miałem pełną świadomość, kim jest on i kim jestem ja, i przestałem z nim rozmawiać w sposób naturalny, każda moja wypowiedź była albo zaplanowana wcześniej, albo analizowana później, najczęściej jedno i drugie, chyba że piłem – wtedy odzyskiwałem dawną swobodę. Z wyjątkiem Tonje i mojej matki, miałem taki stosunek do wszystkich ludzi, nie potrafiłem zwyczajnie z nimi rozmawiać, zawsze byłem boleśnie świadomy sytuacji, a to stwarzało dystans.
Kiedy ruszyliśmy ulicą do samochodu, coś się zmieniło. Wszystko wokół mnie, całe otoczenie przestało być wyraźne, jakby gdzieś się odsunęło, jakby koło mnie wytworzyła się strefa, z której usunięto wszelki sens. Świat się zapadł, tak to odczuwałem, ale wcale się tym nie przejąłem, bo umarł tata. Biuro zakładu pogrzebowego ze wszystkimi szczegółami pozostawało w mojej świadomości w pełni żywe i wyraźne, natomiast widok miasta poza nim był mglisty i szary, był czymś, przez co szedłem, ponieważ musiałem. Moje myśli się nie odmieniły, moje wnętrze pozostało niezmienione, jedyna różnica polegała na tym, że teraz wymagało więcej miejsca i przez to odsuwało od siebie zewnętrzną rzeczywistość. W żaden inny sposób nie potrafiłem tego wyjaśnić.
(...)
Tamta strefa, która powstała, kiedy wyszliśmy z zakładu pogrzebowego, i za której sprawą wszystko wokół mnie stawało się martwe i traciło znaczenie, powiększyła się, zarówno pod względem obszaru, jak i mocy. Sklepu, skąpanego w ostrym świetle i pełnego błyszczących, kolorowych towarów, prawie nie widziałem, równie dobrze mógłbym stać gdzieś na środku bagna. Zwykle miałem świadomość, jak wyglądam i co inni mogą o mnie pomyśleć, czasami byłem zadowolony i dumny, kiedy indziej przygnębiony i pełen nienawiści do samego siebie, ale nigdy nie pozostawałem na to obojętny. Nie zdarzyło mi się, aby oczy, które mogły mnie zobaczyć, nie miały żadnego znaczenia, w ogóle się nie liczyły, albo żeby otoczenie, w którym się znajdowałem, przestawało istnieć. Ale teraz właśnie tak się stało, byłem odrętwiały, a to odrętwienie przesłaniało wszystko. Świat otaczał mnie jak cień.
Letni deszcz. Ach, te krople, które padają na suchy, rozgrzany asfalt i początkowo wyparowują albo wchłania je kurz, ale mimo wszystko wykonują swoją część zadania, bo kiedy spada następna kropla, asfalt jest już chłodniejszy, kurz bardziej nasiąknięty wilgocią, pojawiają się mokre plamy, które łączą się ze sobą, i asfalt robi się mokry i czarny. Gorące letnie powietrze nagle się schładza, a deszcz padający na twarz staje się od niego cieplejszy; człowiek odchyla głowę do tyłu, napawając się tym wyjątkowym wrażeniem. Liście na drzewach drżą pod lekkim dotykiem kropli, ledwie słychać ciche bębnienie deszczu uderzającego o wszystko co na ziemi: o pokrytą bliznami skałę przy drodze, o źdźbła trawy w rowie, o dach domu po drugiej stronie i o siodełko roweru przypiętego do płotu, o hamak w ogrodzie i o znaki drogowe, o rynny, maski i dachy zaparkowanych samochodów.
Z Yngvem byłem zbyt blisko, by móc go w taki sposób oceniać, bo rozum, bez względu na to, ile dobrego można o nim powiedzieć, ma pewną wielką słabość, a mianowicie do właściwego funkcjonowania potrzebuje pewnego dystansu. Wszystko, czemu tego dystansu brakuje, jest podporządkowane uczuciom.
Daleko na otwartym morzu sunął prom z Danii. Niebo nad nim całkiem się rozchmurzyło i zachowało jeszcze odcień błękitu, trochę przypominało tkaninę, jakby w rzeczywistości było ogromnym obrusem, a gwiazdy – skrytym za nim światłem, przenikającym przez tysiące małych dziurek.
Uznałem, że jutro wszystko będzie wyglądało inaczej. Dzień zawsze przynosił coś więcej niż tylko światło. Bez względu na wycieńczenie emocjami, człowiek nigdy nie pozostaje obojętny na nowy początek, jaki przynosi każdy poranek.
Nigdy nie mówię tego, co naprawdę myślę, nigdy nie wyrażam swoich prawdziwych opinii, tylko zawsze staram się zbliżyć do tego, co myśli i uważa osoba, z którą akurat rozmawiam, udaję, że interesuje mnie to, co mówi.
Nostalgia jest bowiem nie tylko bezwstydna, lecz również zdradliwa.
Nie chcę, żeby ktoś do mnie dotarł, nie chcę, żeby ktoś mnie zobaczył; tak też się dzieje: nikt do mnie nie dociera i nikt mnie nie widzi. Właśnie to musiało utkwić w mojej twarzy, przez to stała się sztywną maską, której niemal nie mogę powiązać ze sobą samym, kiedy przypadkiem natykam się na nią w szybie na ulicy.
To było moje jedyne kryterium oceny sztuk wizualnych: uczucia, jakie budziły. Uczucie niewyczerpanej głębi. Uczucie piękna. Uczucie bliskości. Wszystkie naraz połączone momentami tak gwałtownie, że czasami trudno było je przeżywać. I absolutnie niepozwalające się wyjaśnić.
Nie mogłem tym zaimponować na egzaminie ani podczas dyskusji, ale też mnie, królowi bylejakości, wcale nie o to chodziło. Zależało mi na wzbogaceniu. A przy czytaniu na przykład Adorna wzbogacało mnie nie to, co czytałem, lecz moje wyobrażenie samego siebie podczas lektury. Byłem kimś, kto czyta Adorna!