cytaty z książek autora "Marian Brandys"
Ramzes II - wielki faraon, panie. Dużo budował. Dużo walczył, panie. Ramzes II był all right.
Tymczasem smutny urzędnik konsulatu zajął się moim bagażem. Był to jakiś dziwny typ. Mimo gorąca nosił grubą jesionkę, a szyję otuloną miał ciepłym szalem. Po odebraniu moich waliz od celników zagadnął mnie niespodziewanie:
- A gdzie pan ma narty?
- Jakie narty? Przeraziłem się. - Nie mam nart. Po co narty w Egipcie?
- W Egipcie? A tak, w Egipcie narty są niepotrzebne - skrzywił się płaczliwe Bieganek. - Bardzo przepraszam, to moje roztargnienie! Ale widzicie, ja jestem w Egipcie dopiero od kilku dni. Przedtem przez trzy lata pracowałem w konsulacie w Helsinkach. W Finlandii wszyscy mieli narty. Tam w ogóle było życie. A tu...
- i smutny człowieczek beznadziejnie machnął ręką.
Ramzes II - wielki faraon, panie. Dużo budował. Dużo walczył, panie. Ramzes II był all right.
Po buncie w Siemionowski pułku gwardii rosyjskiej rozgniewany i przestraszony cesarz całą gwardię pieszą przegnał Petersburga na Litwę. W wyniku tego posunięcia Wilno zaroiło się od buńczucznych, pięknie wystrojonych i często utytułowanych oficerów gwardyjskich. Akademicy od pierwszej chwili ustosunkowywali się od przybyszów bardzo niechętnie. Trzeba przyznać, że jedną z głównych przyczyn tej niechęci było ogromne powodzenie, jakimi niektórzy gwardziści cieszyli się u wileńskich panien. "Młodzież akademicka zażalona, że znaczna część płci pięknej zaczęła się skłaniać więcej do oficerów niż do nich, umyśliła wymówić to pannom publicznie - wspomina jeden z filaretów, Otto Ślizień. - Nie pomnę z czyjej inicjatywy uprojektowano w tym celu maskaradową maskę pod hasłem <
s. 164.
W pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia dotarły do Warszawy szczątki Korpusu Polskiego, prowadzone przez piątego z kolei dowódcę, generała "Stasia" Potockiego. Z przeszło trzydziestotysięcznej "reprezentacji narodowego wojska" ocalało zaledwie czterystu żołnierzy. Ta garstka bohaterów, szczególnie ciężko doswiadczonych przez straszną kampanię, zdołała dowlec do stolicy czterdziesci armat, ciągnąc je często z braku koni własnymi rękami. Tragiczny oddział pomaszerował wprost do pałacu Pod Blachą, aby zameldować swoje przybycie naczelnemu wodzowi. Poniatowski nie mógł jeszcze chodzić o własnych siłach, kazał więc wyniesć się z fotelem na dziedziniec przed pałacem. Tam rozegrała się jedna z najsmutniejszych, a zarazem najpiękniejszych scen w dziejach wojska polskiego. Bosi, obdarci, nieludzko wyczerpani żołnierze, widząc strapienie ulubionego wodza, zaczęli go na wszelkie sposoby pocieszać. Składali u jego stóp poszarpane orły nie istniejących już pułków, mówili mu o uratowanych armatach, zapewniali go o swej niezłomnej wiernosci i zapale do dalszej walki. "Książę Józef zalał się łzami i słowa przemówić nie mógł" - wspomina naoczny swiadek tego spotkania.