cytaty z książki "Matka Makryna"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
... ech, kto ma dziurę w głowie, u tego i pamięć dziurawa.
A wszystko to pustota, wszystko to z nudów, bo siedzą tu, wybiedzeni, wymęczeni, jedni lat piętnascie, inni więcej jeszcze- są i tacy, że od czasów cesarza i wyprawy moskiewskiej; wszyscy niemal bez kobit, bo jak szlachcicowi się żenić z córką francuskiego bednarza albo krawca? A przecież żaden bogatszy nie weźmie gołodupca, choćby i herbowego. Francuskiego nawet się nie uczą, bo to jak Polskę obrazić, że się już o niej zapomniało, że się nie wróci, że się ją zarzuciło, wzgardziło; są więc i tacy, co język poznali, ale przed drugimi się wstydzą i mówią po francusku, tylko kiedy są pewni, że żaden rodak nie słyszy. Jak który wreszcie poślubi dziewuszkę, to szepcą po kątach, że hańba, że w domu rodzice by go prześwięcili za taką narzeczoną, że najgorsza partia w całym Paryżu, choć sami ostatni grosz oddadzą najtańszym ladacznicom; a jak się jeszcze, nie daj Boże, do pracy weźmie, jak zacznie franki zarabiać- o, nie ma gorszej dla nich obrazy! Zagryzą, zaszczują.
Zerkałam ważnie na tych, którzy mnie słuchali: komu się przy czym oko zapala, przy czym jęzor wystawiają i oblizują wargi, przy czym im na poliki rumieniec występuje. Jeżeli przy opowiadaniu o tym, jak Moskale wszystkie ruble na nasze utrzymanie do własnych wsuwali kieszeni- to już wiadomo było, że z pazernym rozmawiam, i dodawałam, że ze skarbca klasztornego wyrabowali dwakroć po sto tysięcy złotych mojego posagu w drogocennych szatach i kielichach, i monstrancjach, a potym kamienie wydzierali z sukienek kameryzowanych na świętych obrazach. Jeżeli oko błysnęło, kiedy razy spadały na bieleńkie plecy młodych siostrzyczek, to potym więcej było o plugawieniu nas przez żołdaków, specjalnie dla tej duszyczki rozpustnej. Jeżeli żarłoka trafiłam, to o głodzie najochotniej gadałam, o tym, jak nam ślinka płynęła na widok mięsiw wnoszonych w postny dzień na stoły archireja. Każdemu dawałam tego, czego pragnął najgoręcej, o czym wstydził się czasem słuchać, ale z rozkoszą przyjmował, usprawiedliwiony, że to o męczeństwie opowieść, czysta, przeczysta.
Szybko spoturałam, mimo, że głowa tępa, do jakiej mi trzeba tańczyć melodii, kto tu gra na skrzypkach, kto na basetli, kto na puzonie i jak muszę do nich krok dostroić. Głupi mówi w swoim sercu: Boga nie ma. A jak nie ma, skoro mnie ulepił, a ze mną- i opowieść moją, którą mi do ucha naszeptał? Skąd ja tam miałam wiedzieć, w Wilnie dalekim, w Lubczu, w Kobylniku, w Miadziołach, brnąca przez ślapać w mężowskim szynelu i baszmakach dziurawych, że tu na mnie czekają, że nikogo tak nie wyglądają jak starej bazylijanki bliznowatej, którą Moskale obili i której każda blizna na wagę złota? Że do ich werku pasuję jak zgubione kółeczko, które zegarmistrzowi wypadło z mechanizmu i gdzieś daleko, pod kantorkiem, w śmiecince leży? Niczego tak im nie było trzeba jak męczęnnicy: raz, że Polka, dwa, że męczona, trzy, że kobita, cztery, że w zakonnej sukni, katolickiej, nawet jeśli i unickiej przy tym...a może raz, że w sukni zakonnej, dwa, że męczona, trzy, że Polka? Wszystko naraz, pospołu, broń idealna, bicz na Moskala z samego cierpienia i świętości ukręcony!
Tam - mi wskazała - do bibloteki. A słowa tego jeszcze nie znałam, wszystkie one były dla mnie jak obce krainy: bibloteka, salon żółty, salon karmazynowy, antyszambyr, antyszambyr, pokój chiński, gabinet pana, budułar, wszystko to były miejsca niezbadane, niewidziane i tajemnicze, opromienione blaskiem, bogate. (...) Ale idę, idę przed siebie, kosz z polanami i mniejszymi żagarami niosąc, aż wchodzę przez uchylone drzwi tam, gdzie wejść miałam. A tam jak okiem sięgnąć, wszędzie pod sam sufit szafy; myślałam, że w nich opony jakieś pasowate, bo każda szafa od góry do dołu w brązowe, czerwone, złote paseczki, ale że nie przyszłam tam na gapia, tylko do pracy, to wzrok opuściłam, dygnęłam państwu, siedzącym na kanapach, i dalej do kominka.
Skromnie zawsze, oczu nie podnosząc - kim ja, niewiasta jestem, żeby uczonych mężów pouczać. Jak ta oślica Balaama, bydlątko proste.