cytaty z książki "Jakie piękne samobójstwo"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Natrętne powtarzane twierdzenie, że w II wojnie światowej Zło przegrało z Dobrem, to naiwna bzdura. W II wojnie światowej Zło głupie i szalone przegrało ze Złem perfidnym, przemyślanym i przebiegłym,które umiało pozyskać sobie potężnych sojuszników.
Cesarz Napoleon, który się na tym niewątpliwie znał, mówił, że więcej jest warta armia baranów dowodzonych przez lwa niż armia lwów dowodzona przez barana. Jakkolwiek boleśnie to brzmi w wielkiej wojnie wystąpiliśmy własnie jako lwy dowodzone przez baranów.
...nowatorstwo Dmowskiego polegało na odkryci przed Polakami, że istnieje coś, co można nazwać walką cywilną. I właśnie ta walka cywilna, prowadzona nie od wielkiego dzwonu, nie zrywami, ale na co dzień, jest obowiązkiem polskiego patrioty.
Jesteś mądry – w oczach innych – dlatego, że jesteś bogaty, a nie dlatego jesteś bogaty, że jesteś mądry.
Gigantyczny upust krwi nie wzmacnia organizmu, tylko go osłabia.
... po klęsce tej wycofujący się Napoleon zażądał od księcia Józefa Poniatowskiego, by wzniecił w Polsce przeciw Rosjanom powstanie, wojnę ludową jak za czasów Kościuszki. [...] A Poniatowski odmówił stanowczo. Proszę bardzo, iść za Waszą Cesarską Mością poza granice kraju, zginąć w jakiej Elsterze, choćby z całą armią - to mamy, że tak powiem, w umowie o pracę. Ale stawać tu na czele kosynierów, rzucać lud przeciwko zawodowemu wojsku i niszczyć własny kraj w cudzym strategicznym interesie - tego nawet dla ukochanego cesarza nie zrobię.
Rzecz jest oczywista-w roku 1938 Polska nie była postrzegana przez rząd Niemiec jako cel napaści wojskowej, ale jako sojusznik. I tak było jeszcze w styczniu, lutym i marcu 1939. I tak zresztą postrzegana nie tylko w Berlinie, ale też w Moskwie, Paryżu i Londynie.
Teraz już wiemy, dlaczego Anglia tak namiętnie na wiosnę 1939 zabiegała o sojusz z Polską. To nie Polska, ale Angila miała w tym sojuszu własny najżywotniejszy interes. To nie Anglia Polskę, ale Polska Anglię miała ocalić.
Narody potrzebują mężów stanu. Mąż stanu to ktoś, kto mówiąc obrazowo, potrafi prowadzić lud za sobą. Przeciwieństwem męża stanu jest przywódca, którego naród pędzi przed sobą - który tylko udaje, że przewodzi, w istocie zaś ucieka przed tłumem, aby nie wejść mu w drogę, bojąc się, że go nie będzie umiał zatrzymać, zmienić kierunku, który sobie ludzie jakimś instynktem czy stadnym odruchem wybrali. Gdy taki ktoś otrzyma władzę dyktatorską, jest to najbardziej zgubne urządzenie społeczne, jakie można sobie wyobrazić.
Naiwnym wydaje się przekonanie, że dyktatura to sprawność, a demokracja-bezhołowie. Nic głupszego. Dyktatura, im dłużej trwa, tym bardziej jest skostniała, zbiurokratyzowana i skretyniała, a dobrze funkcjonująca struktura republikańska wytwarza mechanizmy, procedury, które sprawiają, że we właściwych punktach decyzyjnych znajdują się ci, którzy są najlepiej predysponowani do sprostania wyzwaniom.
Francja więc nawet nie za bardzo ukrywała, że swoich zobowiązań wobec Polski nie zamierza spełnić. Polska na każdym kroku podkreślała, że wręcz przeciwnie. Odbierano to prawdopodobnie jako rodzaj gry, mającej podbić cenę naszego kraju w oczach Niemców, a zarazem w odpowiedniej chwili dać asumpt do stwierdzenia, że Polska zrobiła co mogła, aby wytrwać w istniejących sojuszach, ale została zmuszona do przejścia w orbitę polityki niemieckiej.
Zajadły wróg Becka, ambasador Francji w Warszawie, stwierdził: "Beck mówił mi parokrotnie: nie robimy sobie złudzeń, wiem, że nasz sojusz jest jednostronny: gdybyście byli zaatakowani przez Niemcy, Polska przyjdzie wam z pomocą, gdyż byłoby to w jej własnym interesie, natomiast wzajemność nie wchodzi w rachubę."
Mniej więcej w tym samym czasie Beck oznajmia Ribbentropowi - podczas jego wizyty w Warszawie w styczniu 1939, gdy niemiecki minister stawia już sprawy wprost i pyta, co Polska zrobi w obliczu wojny niemiecko-francuskiej - że w takim razie Polska uderzy wszystkimi posiadanymi siłami na Niemcy.
Trudno się dziwić, że niektórzy podejrzewali Becka o uleganie alkoholizmowi lub innym nałogom, powodującym u niego od czasu do czasu stan częściowej niepoczytalności.
Proszę zwrócić uwagę: honor, jedyna rzecz bezcenna w życiu narodów, nie pozwalał nam ustąpić Hitlerowi, bo chciał od nas Gdańska, w którym wpływy polskie były iluzoryczne, oraz eksterytorialnej autostrady - więc w imię obrony przed jego bezczelnymi żądaniami zawarliśmy sojusz z państwem, które odmawiało Rzeczpospolitej Polskiej prawa do połowy (!) jej ówczesnego terytorium! Pod terrorem politycznej poprawności, zarówno tej lewicowej, jak i "patriotycznej", jakoś nikt nie ośmiela się tej drobnej niekonsekwencji władzom II Rzeczpospolitej wytykać.
Przypominamy idiotę, który dał się przebiegłym kolegom podpuścić do skoku na łeb w płytką wodę, przetrącił sobie kark i przykuty do inwalidzkiego fotela wciąż nie ma odwagi zrozumieć, co właściwie zrobił. Powtarza sobie, jakie to było odważne tak skoczyć, jak pięknie leciał, ba, o niczym innym nie marzy bardziej, niż żeby przyznali to ci, co go do samobójczego skoku nakłonili.
...i to stanie się aktualną do dziś polską specyfiką: elita w sensie posiadanego kapitału wyniesionych z domu wartości i umiejętności wciąż nijak się tu ma do elity w sensie sprawowanej władzy na różnymi dziedzinami życia publicznego, jakiej wzorcowym przykładem była i pozostaje peerelowska nomenklatura.
Sami Polacy zgubili niepodległą Polskę. Zgubili ją przez swą niedojrzałość, manię wielkości i mocarstwowe urojenia, wewnętrzne skłócenie i brak kultury politycznej, zastępowanie rozumu emocjami, a analizy faktów "myśleniem życzeniowym". Zgubili ją przez wynikłą z tego wszystkiego niezdolność do wyłowienia politycznej elity, która by umiała myśleć nie w kategoriach sitwy, ale w kategoriach długofalowych interesów państwowych i odpowiedzialności za to państwo.
Natrętnie powtarzane twierdzenie, że w II wojnie światowej Zło przegrało z Dobrem, to naiwna bzdura. W II wojnie światowej Zło głupie i szalone przegrało ze Złem perfidnym, przemyślanym i przebiegłym, które umiało pozyskać sobie potężnych sojuszników.
... mechanizmy władzy są w każdej epoce te same. Albo dyktatura, albo procedura.
Podczas niektórych rocznicowych ceremonii 150-lecia powstania dziesiątki razy powtórzono frazes: gdyby nie ten powstańczy zryw, Polska nie byłaby dziś taka sama. To oczywiście prawda. Ale tak samo mógłby powiedzieć o sobie ktoś, kto wpadł pod lokomotywę i stracił w tej katastrofie obie ręce albo nogi.
...najlepszym, co może zrobić dla ratowania się tracąca na popularności władza, jest rozpętać jakąś wojenkę. Najlepiej wojenkę wygraną, oczywiście.
Bić kurwy i złodziei, oto cały mój program - Józef Piłsudski.
Nie mogę powstrzymać się od myśli, że gdyby istniała możliwość zajrzenia na jakąś inną, alternatywną nitkę historii, wiele dałbym za to, by móc zobaczyć tych wszystkich nadętych euromędrków, pouczających nas na każdym kroku i zapędzających do obracania służącej im maszynerii, jak wyglądaliby dziś, gdyby Tuchaczewski przeszedł przez Warszawę. […] Chciałbym po prostu zobaczyć, jak zrozumieliby, czym jest „sprawiedliwość społeczna” i jaki niesie za sobą dobrobyt, chciałbym, żeby zmuszeni byli całymi dniami stać w kolejkach jak moja matka, by „upolować” kawałek podłego mięsa na zupę, chciałbym popatrzeć na przemądrzałych Niemców zabijających się o poranną dostawę jedynego w całym landzie gatunku piwa o smaku i aromacie końskiego moczu, Francuzów ucieszonych do łez, gdy im raz na tydzień „rzucili” do osiedlowego sklepiku kartkowy ser, przypominający łudząco kostki trotylu, Anglików zaspakajających swoje pijackie potrzeby „whisky popularną”, śmierdzącą karbidem i powodującą następnego dnia kaca jak Kilimandżaro.
... Stalin dostał do zużycia zasoby ludzkie i materialne ogromnego kraju i gospodarował nimi z rozwagą wzorowego hodowcy trzody, który jak chwalili się amerykańscy farmerzy, "wykorzystuje ze świni wszystko oprócz kwiku". Z tą przewagą Stalina, że on potrafił w wielkim dziele światowej rewolucji znaleźć zastosowanie nawet dla kwiku.
Byle kto, jeśli tylko poklepie Polaków po plecach i mruknie coś o naszej dzielności, może nas wziąć na postronek i poprowadzić, gdzie mu akurat trzeba.
Możemy przerzucać w myślach wszystkie możliwe alternatywne scenariusze. Poza jednym wszystkie niosą Polsce nieuchronną zagładę. Chyba, że weźmiemy pod uwagę założenia tego rodzaju, jak wynalezienie przez Polaków w latach trzydziestych bomby atomowej albo znalezienie magicznego pierścienia.
Ale – na litość boską – te analogie przecież istnieją i pokazują jasno: nie odrobiliśmy tej strasznej lekcji, jaką był nasz wojenny los. Jesteśmy wciąż tak samo głupi jak nasi przodkowie i tak samo skłonni do popełniania podobnych jak oni błędów.