cytaty z książki "Czahary"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Człowiek nie powinien używać dwóch wyrazów: "nigdy" i "zawsze".
Żyłam z ludźmi, więc jestem zła.Gdy znowu sama zostanę w tej pustce, którą mi wydzielą, poprawię się. Teraz mi ino dziób i szpony potrzebne.
co do miłości, to jaki bym ja człowiek była, żebym nie kochała.
Widzisz, człowiek wolny, niezależny, szczęśliwy, nie kłamie nigdy.
...— Ruszaj — może dogonimy.
— Ja pleców nie pożałuję. Dogonimy — tyle biedy — ja także swoją dogonił. Baba nie złoty pieniądz, nie przepadnie, jak się potoczy. Nic za nią nie kupić, nie łakoma znajda!
Czółno odbiło i pomknęło, jak ptak. Jeszcze słyszała Zośka resztę monologu Kasjana.
— Baba jak kwaśne jabłko. Je człowiek i pluje i znowu je, aż mu zęby tak ścierpną od tego smaku, że i patrzeć nie może, nie tylko w gębę wziąć. Nu, niech panicz poje trochę — spędzi ochoty!.
...— Czego? — spytała go opryskliwie kucharka.
— A jakby w swaty do ciebie! Po co szumisz? Do pana pomocnika z ważnym interesem. Idź, poproś, żeby wyszedł. Będzie rad.
— Ukradniesz jeszcze co tymczasem.
— Toćby wolał ciebie, jak twoje rondle wziąć. Rondle odbiorą i do ostrogu jeszcze wsadzą, a ty gładsza i za ciebie sądu niema. Nie marudź, idź, bo pilno!
Kucharka się roześmiała z dowcipu i poszła..
...— Myślałam, że żenić się z nią będziesz?
— Żenić się? Jedną babę na całe życie mieć? A żeby ona kufą spirytusu była, toby mi obrzydło ciągle ten sam pić i ciągle na nią patrzeć. Jeszcze taka harmata! Jakby ją przewozić, toby towarowy wagon pod nią najmować trzeba. A gdzie ja ją osadzę — jakbym się ożenił — stodoły na nią trzeba, nie chaty.
— A tak ci się podobała!
— No jużci — że zdechnie ona prędzej — jak ją kto weźmie — choćby nie wiedzieć jaki bogacz był. Szelma, suka — powiada mi co ty mnie, ty nie gospodarz, gdzie twoja rola, gdzie twoja chata i chudoba? Ty sobie szukaj wołokity — jak ty sam! — A ja jej powiadam: Zobaczysz i ty swoje ucho prędzej — jak ja ci dam iść za kogo. Oj, co ona mi za to dała — dała — a kułaki to ma jak pracze. Nie babska moc i ryzyko. Jak zaczęła walić, to Naumowa od rzeki przyleciała — myślała, że to ja łomocę. Aj — co śmiechu było!
— No i co będzie?
— A co? Swaty do niej nie przyjdą. Ja zapowiedział — nikt się nie ośmieli.
— No, Kasjan, a jeśli ona ciebie nie chce?
— Prosić to baby będę? Pokręci się, pokręci i sama przyjdzie. Takie uparte i hambitne, to potem najlepsze do roboty — jak byki.
— Oj, Kasjan — żebyś to ty takim bykiem nie był. Żeby ona tobą nie orała!...
...— Ot, gdzie dziewki jak harmaty, czort pochował, ot, gdzie człowiek cudów się napatrzy — w takich podłych Sydorach, gdzie nawet karczmy niema!... — mówił, cmokając Kasjan i wnet zagaił rozmowę:
— Dziewczyna, postójno, pokaż, gdzie Naumowa chata.
— A Nauma gdzie wy podzieli? — odparła.
— Utopił się.
— Ale, to i kaczka się utopi — zaśmiała się. — Kto wy? Skąd?
— Toć nasza pani z Woronnego, a o mnie ty może słyszała? Kasjan!
— Nie słyszała. Nam do Woronnego nie droga.
— A ty czyja? Dużo was takich w chacie?
— Nie — ja jedna, Naumowa siostra, Likta.
— Wychowałaś się, jak stóg. Toć z ciebie skóryby na trzy krowy wystarczyło. Toć ciebie nie rękoma, a liną od promu chyba obejmować. Ot gładkaś — nu, nu!
Dziewczyna śmiała się, rada z pochwał i poszła naprzód, nie uginając się pod ciężarem, prosta, potężna, a Kasjan, idąc za nią, mówił do Zośki.
— Widzi panienka, jak stąpi, co za ślad. Taka musi ważyć siedm pudów. Ot, dziewki! Z rodu ja takiej nie widział. Toć w naszej gorzelni kufy takiej niema. Już ja z tych Sydorów nie wylezę chyba, aż nią się nacieszę..
...— A gdzież Wacław? — obejrzała się Bronka.
— Wyjechał z żoną na parę tygodni za granicę.
— Z żoną? — wytrzeszczył oczy Karol i jak echo to samo powtórzyła Bronka.
Zośka się roześmiała.
— Ano z żoną. Co w tem tak osobliwego?
— Jakto? Ożenił się? Kiedy? Z kim? — posypały się pytania.
Wprowadziła ich do domu, zakrzątała się około ugoszczenia i posiłku, na grad pytań odpowiedziała dopiero załatwiwszy z Parczewską gospodarczo-kulinarne sprawy.
— Ożenił się już przed paru laty, na Kaukazie z Polką. Co prawda nie pytałam, jak z domu. Nazywa się Zofja, młoda, ładna, bardzo miła i porządna kobiecina. Kochają się, jest im ze sobą dobrze, a że trochę malarja jej zaczęła dokuczać, wyjechali w góry.
— I nikomu z nas nie dał wiedzieć o tem? To niesłychane. No i co? Tak siedzą w Ługach — nigdzie nie bywają, z nikim nie myślą żyć? Wiesz, to coś monstrualnego — wybuchnął Karol.
Zośka ruszyła ramionami.
— Cóż poradzisz? To przestępstwo nie da się podciągnąć pod żaden paragraf kodeksu karnego.
— No, ale są pewne względy towarzyskie, rodzinne, obyczajowe, świat nie może się zapełnić odludkami, żyjącymi co najwyżej w parze.
— Nie lękaj się, nie zapełni. Będzie zawsze więcej amatorów towarzystwa i stosunków...
To jest drobiazg, ale zadaniem kobiety jest pamiętanie o drobiazgach. One stanowią o spokoju lub niepokoju domu, a dom to jest państwo.
Najlepsze dla człowieka jest to, czego on sam chce, a nie to, co mu obmyślą przyjaciele.
Snadź my tylko zdrowi, mocni i szczęśliwi. Co chcesz od tłumu? Może i drudzy byliby inni, dobrzy, żeby dusze i ciała mieli zdrowe i swobodne. Każdy jakieś kalectwo ma i kryje. Niedostatek, zranioną próżność, żądzę dobrobytu, wstręt do fachu, zawiść o pomyślność sąsiada, długi, niedobrane pożycie w domu, kwasy w rodzinie. Kto zliczy wszystkie nędze i kajdany- od życia bez miłości do próchniejących zębów, od spazmów i histerii do starzejących się w panieństwie grymaśnych córek, synów nieuków i źle trawiącego żołądka. Nie mogą być dobrzy, bo są chorzy. A my nie czujemy ni siebie, ni życia.