cytaty z książki "Pożegnania"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Krzykiem ani gestem protestu nie odmieni się fałszu i niedoli świata.
Na mojej drodze nie leżała możliwość takiej uroczystości, wyniku układnego życia i ustalonych z góry, jedynych w świecie norm. Poczułem przez chwilę żal za tym światem, w którym nie mogłem się już pomieścić, który odrzucał mnie za swój krąg, ilekroć zbliżałem się do niego. Prezenty, podróż poślubna, dreszcz pierwszej, naprawdę pierwszej nocy, miodowe miesiące, świat jedyny w swoim uroku formalnie dozwolonego szczęścia, wspomnienia na całe życie, słowik i księżyc, potem dom prawidłowo zagospodarowany i prawidłowo odliczone jak w banku sprawy domu, dzieci, potem starość rzeczowa i szacowna, wreszcie śmierć, która nie jest śmiercią, ale przewidzialną, jeszcze jedną, ostatnią tym razem uroczystością życia, uroczystością zgodną ze wszystkimi prawidłami, tyle że smutną.
Widziałem tłumy ludzkie, widziałem ludzi uciekających gromadnie z płonących i walących się domów, słyszałem krzyk trwogi i rozpaczy bezimiennych i choć łuny pożarów i błyski wybuchających pocisków wyraźnie ich oświetlały, nie odróżniali się wzrostem, postawą, kolorem włosów i oczu ani rysami twarzy. Była to twarz jedna: twarz cierpienia, bólu i przestrachu. Pod kościołem św. Krzyża padł koń w różowym kurzu i zamęcie nocy pełnej kul, bomb, pocisków i ognia. Tłum rzuca się z wyciem i wydziera z żywego jeszcze konia kawały mięsa, przypieka je na ogniu płonących domów, wsadza przypalone mięso między drżące głodem wargi, drgające języki ognia rzucają blask na tę jedną twarz, twarz głodu.
Potem ogień ustał. Gdy Niemcy weszli do miasta, oni siedzieli na wygasających zgliszczach, widziałem i wtedy ich twarz, twarz rezygnacji i śmiertelnego znużenia. Widywałem co dzień na ulicy i widzę ciągle: twarz umęczoną, zmaltretowaną, twarz w ustawicznej grozie i cierpieniu, utrwaloną zaciętą wolą przetrwania. Z tej twarzy wyczytałem, że krzykiem ani gestem protestu nie odmieni się fałszu i niedoli świata. (...)
I widziałem potem rzesze ludzkie uchodzące ze zniweczonej i płonącej Warszawy. Ich twarz to była ta sama twarz, na której pod cierpieniem rysował się wyraz zbliżającego się triumfu i zadośćuczynienia. Ale teraz już wszystko zostało z niej zmyte. I tylko można było z niej wyczytać, że to już koniec.
Nie dalej niż piętnaście kilometrów leżały monumentalne zwłoki Warszawy. Już i dymić przestały. Ale nawet taka bliskość zwłok najbliższych i drogich nie smuciła ani jątrzyła niepokojem. Warszawa żywa czy też martwa była w tej chwili ode mnie równie daleka i równie nierealna jak Paryż albo Nowy Jork.
To wszystko nadejdzie dopiero dużo, dużo później. Śmierć bliskiej osoby jest wobec żyjących jeszcze zdarzeniem nazbyt rozbieżnym, ażeby ją objąć jednym mgnieniem oka i pojąć uczuciem. Pierwsza rozpacz jest raczej protestem przeciw brakowi i niecodzienności niż sprawą sentymentu. Dopiero dużo, dużo później, kiedy zmarła osoba straci już prawa w kręgu naszej codzienności, kiedy już niemal i z pamięci zostanie wymazana, znowu w nas odżywa. Ukazuje się nam w nagłym błysku za dnia, włóczy się za nami długimi godzinami w nocy. To właśnie ciemnota nazywa ukazywaniem się duchów. Przeżywamy zgony bliskich osób, przeżywamy zgony zdarzeń, szczególnie boleśnie przeżywamy zgon dzieciństwa, pierwszy zgon w łańcuchu zgonów wiodących nas do śmierci. Do tych zgonów epoka nasza dorzuciła jeszcze zgony domów rodzinnych i rodzinnych miast. Więc choć zwłoki Warszawy leżały tak blisko, nie byłyby w stanie wzbudzić we mnie niczego więcej poza praktycznym uczuciem rozpaczy, że nie ma już do niej powrotu. Ale wiedziałem, że kiedyś, może gdzieś daleko, a może tu na starych gruzach - wśród nowych murów będę przebiegał długimi nocami ulice warszawskie od kolumny Zygmunta po wille na Kolonii Staszica, szukając tego, czego już nie można odnaleźć.
Ludzie żądają od człowieka, ażeby miał konkretne treści, pytają go, co słychać u niego, jak mu się powodzi, jakie ma plany na przyszłość, i nie mogą absolutnie przyjąć człowieka bez treści życiowych, to byłaby dla nich ciężka obelga, zjawisko nienadające się nawet do rozważania. Ja nie miałem żadnych gotowych treści, z którymi mógłbym zapoznać zahaczających mnie współtowarzyszy życia, musiałem zmyślać i podawać im najtypowsze, schematyczne, łatwe do strawienia.
Rozmawialiśmy o szkole, kolegach, nauczycielach, kto zginął, a kto nie, jak to było kiedyś, jak było dobrze, człowiekowi zdawało się tylko, że ma zmartwienia. A teraz? Ba! No, ale będzie dobrze, będzie jeszcze dobrze, to grunt!
To są straszne kurwy - szepnęła mi w ucho tajemniczo i konfidencjonalnie - udają wielkie damy, ale kradną gdzie się da, okradają się nawet między sobą i każda się sprzeda komukolwiek za kawałek guzika. Ja niedługo będę taka sama kurwa.
W tym świecie różnica między porządnym człowiekiem a świnią jest taka, że jeden robi świństwa świadomie, a drugi nieświadomie.
Każdy człowiek, bez względu na pochodzenie i stanowisko, w skrytości ducha marzy o jakiejś wielkiej scenie, której choć przez moment mógłby stać się bohaterem. Stąd nagle u ludzi lamenty z błahych powodów, niesłusznie zwane histerią, stąd niespodziewane publiczne wystąpienia, rzucanie wielkich słów, nieproporcjonalne do sprawy, stąd różne inne awantury, które urządza ktoś niesłusznie pomawiany o impulsywność. Drobne, codzienne scenki i skecze nikomu nie mogą wystarczyć. Każdy choć raz, jak aktor w roli Hamleta, chce się znaleźć w scenie wielkiej, z dawna sobie upatrzonej, i cisnąć w nią cały zapas gestów rozległych, monumentalnych i szerokich, latami czasem w cichości przygotowywanych i marnotrawionych w epizodycznych gierkach na ulicy, w domu lub przy pracy.
- Ile za tego pieska? - spytał ojciec - i w ogóle płacę cały rachunek!
- Za pieska 30 złotych - powiedziała stara.
- Wykluczone! - zawołałem.
- Piętnaście razem z kotem i zegarem.
- Nie, nie.
- To niech będzie pięć.
- Ale bez kota i zegara.
- Bez kota i zegara - siedem.
-Niech Panią Bóg pokaże.
-Proszę mnie nie straszyć bolszewikami!
-Tylko niech się Pan nie zakocha.
-Z dużo Pani mówi i marnuje się Pani.
- Na pewno - potwierdziłem - ubodzy ludzie są braćmi. Z wyjątkiem oczywiście ubogich kobiet, które są siostrami.
- Moralność jest tylko jedna - powiedział ojciec z godnością misjonarza zjadanego przez ludożerców.
Wyszedł zostawiając mnie w bezwładzie nie dającego się odmienić świata.
Człowiek posiada na szczęście dar zapomnienia, bez którego nie mógłby w ogóle żyć, działać ani się poruszać. Zapomnienie działa równolegle z przyzwyczajeniem.
Dla Polaków nie ma doświadczeń, a tylko przekleństwo nieprzyjaznych sił losu. To kłamstwo, że z doświadczeń wyciąga się wnioski. Doświadczeniom się złorzeczy, zanosi się przeciw nim skargi i zawodzenia, wygraża się im pięściami.
Skręciliśmy Marszałkowską w lewo. Nieliczni przechodnie przemykali ulicami chyłkiem, wstydliwie, jakby zażenowani negliżem budzącego się dnia.
Różnorodny tłum przewalał się po ulicach, kipiał żądzą zabawy, falował tęsknotą świata, świata bajek w przekładzie dla dorosłych.