cytaty z książek autora "Tomasz Białkowski"
Zabawa dla niektórych oznacza akty agresji, przemocy i wandalizmu.
Doktor Radfelsberger spojrzał Rauschowi prosto w oczy. Zobaczył w nich przerażenie. Widział je już tyle razy u pacjentów.To jednak było wyjątkowe. Na dnie przerażenia leżała wściekłość. Tak naprawdę to ona domagaa się odpowiedzi. (...) Obowiązek nakazywał mu dbać o niego jak o każdego innego pacjenta. Rozum mówił, że właśnie przebywa ze złem w czystej postaci. Dla niepoznaki ukrytym pod postacią pięknego młodzieńca.
W życiu bywa, że człowiek przez całe lata nie wie, że wroga ma pod dachem albo za płotem. Chociaż mocno go wypatruje. Czasem tak bardzo chcę wroga zobaczyć, że z tego co wrogiem nie jest, wroga uczyni.
Ja nie musiałem wyjeżdżać. Jakbym się uparł, to miałbym gazowania na całe lata! Wartheland to są czterdzieści cztery tysiące kilometrów kwadratowych, to są grubo ponad cztery miliony ludzi! Jakby było trzeba, to wykopałbym dół pod każdym drzewem!
Ja panu, panie oficerze, mówiłem, że lubię tajemnice, ale takich tajemnic nie zniosę! U mnie musi być wszystko na swoim miejscu. Jak wchodzę do szpitala, to mam wcześniej ustalony plan w szczegółach. Strzykawka,dwa centymetry sześcienne somnifenu i do budy! Dwadzieścia minut pracy silnika ciężarówki i do dołu! A potem na obiad! U mnie wszystko musi być poukładane.
- O czym mówisz, Auguście? (...)
- Okazało się, że ja też jestem Żyd! Zawsze myślałem, że jestem wiernym obywatelem Republiki, potem Rzeszy. Niedawno zaczęli grzebać w mojej metryce. No i ustalili, że jestem kłamcą! Ochrzczonym, bo ochrzczonym, lecz kłamcą! Ja, który nie mówię słowa w jidisz! (...) Ja jestem Żyd! Teraz, jak to się mówi, tylko "przynależę do państwa". Ustawa odebrała mi obywatelstwo. (...) Nie mogę chodzić do teatru, kina, na koncerty. Nawet sklepy mi wyznaczono. Ja teraz mam inne niż ty niebo nad głową. Schrony inne, hotele.
Wiem, kim zostałeś. Widziałem twój mundur na wieszaku. Wiem czym się zajmujesz. Umiałem słuchać radia, chociaż niewiele mówiło. Stanąłeś po stronie zła.Czy ty nie rozumiesz, że to zło zagarnęło cały ten kraj? Nie uratujesz przed nim matki. Ci, którym służysz będą cię mamić i oszukiwać. Zdradzą cię i opuszczą.
Bajki o niedożywionych dzieciach w zakładzie może pan opowiadać po knajpach. Obaj dobrze wiemy, że jest to polecenie odgórne. Mają dostawać mało jedzenia, żeby były słabe. A jak już coś dostają, to z wkładką barbituranów, po których przychodzą trudności z oddychaniem, a potem niewydolność płuc. Na deser zastrzyki ze skopolaminy. Takie to są prawdziwe opowieści o dzieciach. To jest ta specjalistyczna kuracja. Przecież one mają zniknąć raz na zawsze. Niemowlęta, maluchy, aż po te szesnastoletnie.
Nie rozmawiali zbyt wiele. Nie mieli za bardzo o czym. Należeli do dwóch różnych światów. To była prosta dziewczyna. Powiedziała mu, że przed wojną chciała iść na studia medyczne. Nawet na chwilę w to nie uwierzył. Była zbyt głupia i leniwa, aby mieć takie plany. Widocznie takie wyznanie miało poprawić jej notowania.
Świat, który znałem, już nie istnieje. Ten za oknem nie jest moim światem. Rzecz w tym, że on wchodzi do mnie bez mojego życzenia. Wkrótce mnie zniszczy. Byłem ślepy i głuchy na to wszystko, co działo się dookoła. Kiedy mogłem coś zrobić, schowałem się w skorupę. Ale wytrząsnęli mnie z niej. I teraz co? Chociażbym znalazł dowody na to, że nie jestem Żydem, to ja ich nikomu przekazywał nie będę. Ja w tej chwili wolę być Żyd, niż nim nie być. Czuję, że bez mojej wiedzy postawili mnie po właściwej stronie.I co z tego, że przegranej?
To się stawało obsesją. Myślenie o ojcu, o tym, że może ciągle żyje i to całkiem blisko. Kiedyś wyparty z myśli, zamordowany, teraz wracał niczym upiór z koszmarnego snu. Straszny i szalony. Przypięty łańcuchami do ściany, w żelaznym kasku na głowie, w kaftanie, liżący wilgotne ściany, grzebiący we własnych ekskrementach, ciskający przekleństwa w niebo, kopulujący z pniem drzewa. Nienawidził go.
W oknach mazurskich (...) czasami tliło się światło. Miejscowi zasiadali do kolacji. Żyli zgodnie z rytmem wyznaczonym setki lat wcześniej. Pracowali, mnożyli się w obrębie swojej społeczności, wychowywali potomstwo, tak jak ich uczono. Potem umierali, cicho, bez pretensji, z godnością. Rausch nie miał wątpliwości, że jemu nie będzie dany taki koniec.
Idąc środkiem korytarza w białej koszuli, uśmiechał się tajemniczo do mijanych pacjentów i ich opiekunów. Kłaniał się im. Czuł się jak Judasz, który ma świadomość misji. Nie był zdrajcą, leczy tym, który jest konieczny, aby dzieło się dokonało. Wtedy było to Zmartwychwstanie. Teraz będzie to odrodzenie gatunku ludzkiego. Oczyszczenie go. Nowy człowiek. Starannie stworzony. Bez wad. Doskonały.
... nie siła fizyczna decyduje o wygranej, lecz pomysłowości odwaga.
Śmierć jest ciekawa na etapie dopadania człowieka, kiedy już go pociągnie za sobą, zostaje tylko paskudny fetor, od którego lepiej odwrócić głowę.
Nie ma takiego komunisty, który nie wyrzekłby się partii po tym, jak wsadzi mu się do gęby gumowy wąż i wleje kilka wiader wody. Nie ma takiego księdza, który nie wyrzekłby się Boga, wisząc nad ziemią zaczepiony na haku. Nikt nie wniesie rąk do nieba, mając zerwane ścięgna ramion. To byłby cud.
Iga myśli teraz o mężu swojej siostry. Powoli zaczyna go rozumieć. Rozgrzeszać to jego picie. To ci ludzie wokół. Ich obłuda. Zlepiona ze sloganów moralność. Zawiść. Małość. Chytrość. To ich jad. Wsączą go w nawet najbardziej odporny organizm. Powoli, latami zatrują każdego, nawet najbardziej odpornego. Nie uchronią przed trucizną mury z żywopłotu. Z czasem jedynym antidotum staje się wódka. Wymieszana w odpowiednich proporcjach z jadem daje na chwilę efekt obojętności. Kiedy mikstura przestaje działać, pojawia się rozpacz.
Jak może czuć się człowiek, któremu zaginął ktoś bliski? (…) Śmierć osoby najbliższej jest niewyobrażalnym bólem. (…) Lecz świadomość, że ktoś kogo się kocha, gdzieś, nie wiadomo gdzie, spędza samotnie dni i noce bez możliwości powrotu do domu, musi być równie straszna.
Ktoś, kto nie śpi kilka nocy, a jest w półśnie całe życie, po wypiciu butelki wódki, nawet tak dobrej jak Bols, idzie spać.
Najpierw zabij wszystko, co stoi na drodze do twojego celu, a potem broń się piłą przed wszystkim, co się na ciebie rzuci. Teraz przestań się bać. Będziesz jeszcze miał na to czas.
A ci, co przyjdą po latach, za spirytus i garść monety wygrzebią z gliny czaszki Świętych i ich oprawców. I nie będzie między nimi różnicy... Nie dowie się nikt, kto czynił dobro, a kto zło.
Pomyślał, że czasami (...) zło też się boi.(...) Tak, teraz zło czuło lęk. Chowało się, podrzucało mu fałszywe tropy. Myślało, że jest głupi. Jak bardzo się myliło! Zło czuło strach.Pierwszy raz od dawna. Zło wiedziało, że nadchodzi dzień sądu. Tym bardziej się bało.
Kobieta wytęża wzrok i odszyfrowuje napis na jednej z toreb. „Przetwórnia rybna. Rybpol”. Teraz wszystko jest już jasne. Rybi zapach wydzielają kobiety zatrudnione przy ich obróbce. Ich skóra, włosy, odzież, a pewno i myśli są przesiąknięte rybią wydzieliną. By jej się pozbyć, potrzeba czegoś więcej niż ciepłej wody i kostki mydła. To stygmat. Lecz usunięcie go wcale nie oznacza dla tych drzemiących robotnic niczego dobrego. To zapewne początek biedy, długich miesięcy bez stałego dochodu. To łzy i rozpacz. Głodne dzieci. Poniżenie. Kobieta myśli teraz, że spokój i bezpieczeństwo czasami muszą śmierdzieć.
Zwykle ludzie będąc w stałym związku, dzielą się własnością.
Śmierć przybędzie do Lotzen... Zabierze wszystkich z Bethanien!... Najpierw da mi nadzieję... Wyruszą w drogę na Gustloff. Tam Śmierć da im pokarm z mrozu, napoi wodą, która będzie lodem. Będą połykać lód... Staną się lodem... Kawałkami lodu na morzu rozpaczy...
Wierzy pan w świat idealny, bez chorych, kalekich, przestępców, uzależnionych, starców? To piękna idea. Marzenie starożytnych, którzy wariatów wypędzali, nie próbowali leczyć. My postawiliśmy na system ,w którym są oni wyłapywani, rejestrowani i trzymani w wydzielonej przestrzeni, z dala od zdrowych Niemców.(...)
A zatem nie chodzi w tym wypadku o przeludnienie i tworzenie miejsc dla zdrowych. Tutaj ważne jest tylko i wyłącznie oczyszczenie państwa z jednostek nieprodukcyjnych, hamujących rozwój, których bezpośrednia obecność w otoczeniu stwarza niepożądaną atmosferę, a nawet jest nieestetyczna.