cytaty z książek autora "Eugeniusz Małaczewski"
Jakkolwiek znała go dobrze, jednak nie wiedziała tego, że w młodym dygnitarzu kiełkuje pewien rodzaj ambicji zawodowej, polegający na nieodstępowaniu od raz powziętej zasady. Ponieważ dygnitarz nie grzeszył lotnością umysłu, więc i zasada była tępa, chociaż - trzeba to przyznać - odznaczała się piękną prostotą. Wasia wbił sobie do głowy jedno: skoro się ma władzę skazać człowieka na śmierć, dlaczego go nie skazać? Cokolwiek się z tym poglądem mijało, nazywał to filantropią i filharmonią (oba te słowa rozumiał jednakowo) oraz bezczynnością władzy.
Władca umysłów rosyjskich (»włastitiel umow«), własnowolny cham i po sekciarsku prawosławny mistyk, Fiodor Dostojewskij, będąc na katordze, zetknął się z Polakami, zesłanymi na Sybir za udział w powstaniu styczniowym. Nie podobali mu się rodacy Andrzeja Towiańskiego. Ilekroć w swych pismach wspomina o nich, zawsze dodaje nieżyczliwie: »gordyje Polaki«. Rosjanin, gdy czego nie rozumie, lży to zazwyczaj, toteż i w gromadce więźniów przewijały się złośliwe szepty o »polskoj gordosti«.
Przedwczoraj na tutejszym targu spotkałem chłopa "samojeda", który przyprowadził na sprzedaż tego oto niedźwiadka. Kupiłem bez namysłu i teraz zobaczymy, kto lepszy: ja czy Włoch. Nie może być, żeby polski legionista skapitulował przed nacją, którą Bóg stworzył po to jedynie, aby Austria, stale bita przez cały świat, też miała kogo bić!...
Kiedyś więc Polska musi być skrzydlata dwojgiem mórz, wrośnięta w swe dawne ziemie pod republikańskim berłem sprawiedliwych i wolnych rządów, dzierżąca plemiona pobratymcze, które oddadzą się pod Jej królewskie ramię. Ale w jednym nie zgadzam się z Tobą: mścić się Polska na nikim nie będzie. To Niemiec knuje skrytobójczy odwet, a Moskal rozjusza się szałem zemsty. My na to za szlachetni, za jaśnie wielmożni. Gdzieś o tym proroczo woła Słowacki, że kiedy ze snu Polacy powstaną, to zadziwią się narody, że bój jest taki krwawy, ale nie słychać zwierzęcego krzyku.
Tak więc wyprawa militarna weszła w okres tzw. wojny kolonialnej, w której to wojnie Anglicy osiągnęli rutynę mądrą i jedyną w swoim rodzaju. Afganistan czy Rosja, mniejsza o to - tu czy tam jednakowa Azja. Doświadczenie generałów angielskich poucza, że w zawojowanym kraju dzikich ludzi buduje się małe fortece, tzw. blokhauzy, osadza się tam Szkotów wraz ze stosem małpich konserw, odrutowuje się to wszystko kolczastym drutem i – czeka. Czas to najlepszy zdobywca. Hindus czy Kurd, Papuanin czy, ot, Moskal, w końcu ucywilizuje się i na widok butli z whisky wiernopoddańczo zegnie grzbiet. A wtedy Anglia „nastąpi” już ostatecznie i Armia Zbawienia zluzuje armię wojenną.
Był jeszcze lekarz baonu, kapitan Czerski, który miał opinię „największego lekarza wśród wojskowych i największego wojskowego wśród lekarzy”. Wszystkie dolegliwości ludzkie leczył: zewnętrzne - jodyną, wewnętrzne - rycyną. Wolał karabin niż lewatywę, szablę przenosił nad skalpel. Chętnie brał udział w wyprawach karnych przeciw chłopom, jako strzelec w szeregu. Ponosił go temperament i z całej swej wiedzy medycznej robił podczas boju jedno tylko zastosowanie: gdy położył kogo trupem, biegł pod gradem kul, aby pomacać puls zabitego. Skoro puls bić przestawał, doktorek, zadowolony ze skuteczności swych zabiegów, przykładał kolbę do policzka i kładł trupem następną ofiarę.
Zamiast hasła: Czuwaj, skauting rasowy pozdrawia się przez Bud’ gotow! (Bądź gotów). Zagadnięty tymi słowy harcerz polski odpowiadał zazwyczaj z szelmowską uciechą: Bit’ żidow!
Do kompletu brakowało jedynie chorążego Gawłowicza. Był to oficer najmłodszy w baonie, piękny jak cherubin, przymilny jak kotka, wesoły i śpiewający. W wolnych chwilach komponował zgrabne wierszyki, które ogólnie się podobały. Jego uroda, prawie że kobieca, gładkość twarzy pozbawionej jakiegokolwiek zarostu, miły charakter, zjednujący mu przyjaciół wśród najsroższych mruków – wyrobiły mu w baonie stanowisko „oczka w głowie” u wszystkich. W rozmowie potocznej nazywano go „siostrą”. Przezwisko to zawdzięczał swemu upodobaniu do przebierania się w suknie kobiece, szczególnie lubił ubiór siostry miłosierdzia.
Adoratorzy, utalentowani, przystojni młodzieńcy, jakiś czas odgrażali się na wszystkich fajfach, że tylko patrzeć, a osobiście zatkną polski sztandar na Kremlu. Gdy jednak powołano ich roczniki, wmówili doktorom tysiąc i jedną chorobę swoją i z przywiązania do Warszawy – zostali w stolicy.