cytaty z książki "13 wojen i jedna. Prawdziwa historia reportera wojennego"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Listonosz puka dwa razy. Fotoreporter do skutku. A żołnierz burundyjski ani razu. Rzuca przez drzwi, okno, lufcik granat ręczny i czeka.
W ostatnim pokoju siedzi dziewczynka. Przytula się plecami do ściany, bo chłodna. Głowę spuściła, ale oczy ma zaciekawione. Co wyniknie z wizyty tego wysokiego białego pana? Nic nie wyniknie. Pan wróci do kraju ze świadectwem jej, ich tragedii. Opublikuje te świadectwa w największej gazecie w swoim kraju i w największej gazecie we Francji. Biuro prasowe Wysokiego Komisarza Unii Europejskiej poprosi go o więcej świadectw, ale ich nie opublikuje. Wytłumaczy, że są zbyt drastyczne.
Miasto wojną jakby się nie przejmuje. Żyje swoim pospolitym, przeciętnym życiem. Nie zwróconym ku nachalnym politykom, lecz od nich odwróconym. Od ich prywatnych armii. Ich interesów. Huk wybuchów i odgłosy walk słychać wszędzie. Więc ludzie może są skołowani. Może rozczarowani. Zawiedzeni. Ale chcą żyć jak zwykle. Rutynowo. Normalnie. Życie jest ciężkie, ale nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Najważniejsze, żeby było przewidywalnie. Żebyśmy nie byli zaskakiwani. A jak zaskakiwani, to żebyśmy do zaskoczki mogli się przygotować. Żeby zaskoczka przynajmniej odrobinę, ociupinkę, choć na centymetr była przewidywalna. A nie wyskakiwała jak filip z konopi.
Bojownicy. Fedaini, powstańcy, mudżahedini, partyzanci, peszmergowie. Kto ich tam zliczy. Małe oddziały zakazanych armii działają w grupie. Czasem mniejszej, czasem większej, ale w grupie. Fotoreporter, nawet jeśli pracuje w grupie, działa sam. Zdany tylko na siebie. Sam z historią, która przed nim się dzieje i staje się jego informacją. Sam z obrazem, który jego oko widzi.
Historia mojego życia to historia ciągłego bujania się. Bujania się we wszystkich kierunkach. Bujania się z boku na bok, z lewa na prawo. Tak jak bujam się w hamaku. Albo od przodu w tył i z powrotem. Tak bujam się w fotelu na biegunach. Bujanie może zaczynać się od wschodu, a kończyć na zachodzie. Może zdążać od północy ku południu – i odwrotnie. Bujałem się we wszystkich kierunkach świata, na wszystkich poziomach i pionach, o każdej porze dnia i nocy. Bujałem się we wszystkich stanach emocjonalnych mojej świadomości, na wszystkich poziomach swojego ciała i wszystkich dostępnych mi poziomach mojego mózgu i jaźni. Bujałem się pod wpływem różnych stabilizatorów emocjonalnych. Tych naturalnych i tych syntetycznych. Tych z głowy i tych, które podawałem sobie doustnie w formie płynów różnej maści, w różnej ilości, ale zawsze z pewną liczbą procentów. Tych, które wdychałem, ale zawsze z pewną zawartością nikotyny lub THC. Jedno w moim bujaniu było i jest stałe. Bujam się zawsze bez kompromisu. Bez bariery bezpieczeństwa. Bez trzymanki. Takie bujanie podoba mi się najbardziej. Bujam się zawsze czarno-biało. Bez odcieni szarości, bez kolorów, a zwłaszcza bez koloru brunatnego, którego nienawidzę od dziecka. Samo bujanie się w życiu nie jest złe. Bujamy się od dziecka. Na huśtawce, koniku na biegunach, na kolanach rodziców. Sprawia nam to przyjemność. To wycisza, to pobudza. Gorzej, gdy bujanie wejdzie nam w krew. Przestanie być przyjemnością życia, a stanie się jego stylem. Bujają się marynarze, chłopaki w bramach, hip-hopowcy, gitowcy, dresiarze. Bujają się lodziary na dyskotekach, porządne dziewczyny w supermarketach i na prywatkach. Bujanie stało się stylem i mnie nie ominęło. Dałem się mu wciągnąć i pochłonąć. Bujanie z jednej strony wciągało mnie w mroczne zaułki życia pospolitego. Z drugiej – wypluwało na sam szczyt fali przez moment niosącej, by po chwili z powrotem wciągnąć mnie pod wodę, przemielić i wypluć tysiące kilometrów dalej. Gdzie indziej.
A może w ogóle na moment przestać fotografować? Na chwilę porzucić fotografię? Zająć się czymś innym? Wypić herbatę, kawę. Walnąć browar, chlapnąć wódę. Zajarać szluga. Dać odetchnąć rozgrzanej głowie. I dopiero wrócić do tematu. Albo w ogóle zająć się innym tematem, który spowoduje, że do tamtego wrócimy z nowymi pomysłami. Z nową koncepcją albo i bez koncepcji. Ale z większym szczęściem.
Bujałem się w kuchni w fotelu na biegunach. Kotary były szczelnie zasłonięte, żeby żaden snajper z Bukaresztu roku 1989 mnie nie dojrzał. Nie wychodziłem na ulice, żeby ostrzał rosyjskiego moździerza mnie nie dopadł. Nie kupowałem jedzenia, żeby głodni Hutu
z Konga mi go nie zaiwanili. Bujałem się tylko, a myśli i wspomnienia przelatywały przez moją głowę setkami na minutę. Jak samoloty w Afganistanie atakujące pozycje talibów.