cytaty z książek autora "Marta Syrwid"
Kiedy uciekam, ważna jestem ja, uciekająca. Zapominam dokąd, bo już dawno uciekłam ze swojej głowy.
Historia dzieciństwa nie może być kompletna, chyba że jest zmyślona.
Boję się, że siła odśrodkowa mojego DNA wciśnie mnie w przygotowane dla mnie miejsce po mamie.
To będzie też moja opowieść, tak? Będzie jak zwierzątko, prawda? Ślepa historia. Z mokrym futrem okładki, jeszcze bez zębów, już oblana wstydem. Okręcona strachem i szalikiem zimna. Będzie śmierdzieć głodem, prawda? Opowiesz mi przeszłość, a ja przykryję ją kocem. Obgryzę jej miękkie paznokcie. Jesteśmy tą historią, więc mamy wspólne dreszcze. Wyleczymy się z nich i z kłębka szwów na grzbiecie. Wyleczymy?
Każdy lubi uciec. Nawet w to samo miejsce. Nawet po drodze zamkniętej w koło.
Manekinki nie jedzą. Mają twardą, gładką skórę. Piękne włosy, drobne palce wąskich dłoni, długich rąk. Wielkie oczy, błyszczące wilgocią jak po śnie. Pomalowane życiem usta. Podziwiam wyłącznie manekiny z głowami i szklanymi oczami. Reszta to podróbki. Starają się być piękne, stoją na przecenach. Przegrywają, bo nie mają dziewięćdziesięciu procent ciała. Są tylko kręgosłupami w swetrach albo plastikowymi nogami w skarpetkach.
...przecież jeżeli przeliczać milczenie, na przykład, na sztabki złota, to niewiele da się udźwignąć na raz i nieść nieustannie. W dodatku w tym obowiązującym wszędzie gadaniu milczenie jest odbierane jako rodzaj osłabienia.
Nie jestem bezpieczna w swoim bunkrze. W pustym brzuchu. Ale to jedyne schronisko, w którym inni mnie nie widzą.
Chcesz wejść? Tu są przezroczyste drzwi z przezroczystą klamką. Nie pozwolę Ci przez nie przejść.
Teraz tylko dotykam jedzenia. Obracam w rękach. Jabłko, ugotowanego ziemniaka. Powtarzam na głos. Ile kalorii i że trzeba. Odłożyć. Że nie czuję t a k i e g o głodu, żeby jeść. Ale trzyma mnie łakomstwo i jego wilgotne zęby, i zimne palce. Którymi przybliżam jedzenie do języka. Kiedy dotykam moich warg końcem rulonika szynki, czuję, jakbym stała czubkami pięt na krawędzi dachu. Mogę spaść. Przedłużam odłożenie szynki. Drażnię się ze sobą, jak ze ślepym kotem. Mówię w pustej kuchni. Idę umyć ręce.
Na nich patrzę! Łakomie. Burczy mi w brzuchu, chcę ugryźć kawałek ich smacznego niezdecydowania, pobłażania, ustępstw czy chociażby lekceważenia.
Brak własnego odbicia powoduje, że przestajesz mieć cień. Jesteś brzydki, słońce na ciebie nie pada.
Powiedz, czemu jestem głodna tych naderwanych guzików, żółtych zębów i nieoczyszczonej cery? Są przecież możliwością chaosu. Są czystym, ostrym złem. Spychają w stopniowy upadek.
Widzisz mnie? Dokładnie? Bo ja widzę brud na powierzchni między nami.
Kłębek to kilka splątanych kobiet. Urodziły mnie. Kopałam, teraz one zostawiają siniaki. Trzymają mnie z całej siły.