cytaty z książek autora "Anna Bikont"
Jest coś takiego w naturze człowieka, że jak zajmuje pozycję przerastającą jego możliwości, to mu rozum odbiera.
Stary Żyd na furmance pełnej żydowskich dzieci, który targuje się o wszystkie pokolenia Izraela - nie było takiego i nie mogło być w powojennej rzeczywistości. Owszem, Żydzi poszukiwali po całym kraju pozostałych przy życiu dzieci i niejednokrotnie płacili za ich oddanie polskim opiekunom, ale robili to dyskretnie, po jednym, udając w drodze Polaków, to nie były bezpieczne czasy. Stary Żyd na furmance przynależy do onirycznych postaci starych Żydów z Chleba rzuconego umarłym.
Zacząłem dostrzegać - opowiadał po latach Borusewicz - jak bardzo zmieniają się ludzie, którzy kiedyś byli przyjaciółmi, jak uderzają im do głowy ambicje, stanowiska, jak ze skromnych i uczynnych kolegów wyrastają bossowie niszczący swoich oponentów. [...] Ruch obrastał wszystkimi negatywnymi cechami systemu: nietolerancją dla inaczej myślących i czyniących, tłumieniem krytyki, prymitywnym szowinizmem.
Wróciliśmy na podwórko. Marcel z aparatem, ustawiał Mariannę to tu, to tam. W drodze powrotnej powiedział, że ani razu nie nacisnął migawki, nie chciał fotografować takiej biedy i zaniedbania. Zrobił jej tylko kilka porterów w mieszkaniu, z bliska. Powiedział jej, że ma piękną twarz.
- Tyle wycierpienia, to może stąd - odpowiedziała.
- Winię nazistów za jej śmierć. Ale ja też zawaliłem. Nie wiem, co brała, późno się zorientowałem, że była uzależniona od leków. Marzyłem, że ją uratuję. Mam nadzieję, że dałem jej trochę szczęścia.
Setki monotonnych listów opowiadających to samo; nawet gdy Irena czuła się lepiej, to - po chorobie i elektrowstrząsach - nie przypomina ciekawej świata, bystrej dziewczynki, którą była, gdy wyruszała do Ameryki. I jakby od pierwszych listów weszły w przydzielone im po narodowościach role. Żydowska ciocia z przekonaniem, że wszystko da się przeliczyć na pieniądze i to załatwi sprawę. Polska ciocia, z całą wielką miłością i cierpliwością do Ireny, że jak Żydzi mają pieniądze, to dlaczego z nich nie skorzystać? Znękane odpowiedzi Ireny - naprawdę nie mogę wam więcej przesłać, pokazują, że była pod stałym naciskiem.
A cóż ja innego robię, jak uczę dziecko, żeby postępowało tak a tak, a to zaprowadzić je może do więzienia, złamać mu karierę, przecież gdybym chciał uzbroić dziecko na życie w tym społeczeństwie [komunistycznym] to powinienem mówić, żeby się przystosowało, żeby nie ryzykowało.
Zostałam jak kołek w płocie. Dopóki będę żyła, będę miała ból do Żydów. Tak mnie zostawić, sierotę? Ani napisać nie miałam do kogo, bo nie umiałam pisać.
Irenka jest chora nerwowo, przez tych jedenaście lat nie mieliśmy prawie że spokoju, ale ostatnie dwa lata są piekłem dla całej rodziny. Jej choroba jest skutkiem tego, co przeżyła w dzieciństwie, i cokolwiek dla niej robimy, niestety nie ma żadnego skutku. Jej życie wprawdzie było uratowane, ale ona nie potrafi swego życia pokierować.
Natan:
- Były dziki w lesie, ale myśmy nie bali się zwierząt. Myśmy się bali AK-owców. Byliśmy dla nich jak zwierzęta.
(...) żałowała mnie, że jestem sierotą. Jej syn Władek się wtedy ukrywał, bo nie chciał iść do wojska ani do junaków. Jak Władek już wrócił do domu, to taki partyzant Mucha z Lipin, parę kilometrów dalej, bandzior, mówi do niego: "To Żydówka, wezmę za stodołę i zabiję". A mój: "Jakbyś ją zabił, to z mojej ręki pierwsza kula cię trafi". Jeszcze wtedy on nie był mój, to było, jak służyłam u pani Zofii Adameczkowej.
Z rozmowy Anny Bikont z prokuratorem Ignatiewem:
"Co było dla ciebie osobiście najtrudniejszym momentem śledztwa?
Kiedy w czasie czynności ekshumacyjnych zobaczyłem zawiązki zębów
niemowląt i wyobraziłem sobie przez chwilę, co bym czuł, gdyby tak
zginął ktoś z mojej rodziny, gdyby to były moje dzieci".
Fragment przemówienia Prezydenta A.Kwaśniewskiego wygłoszonego w Jedwabnem:"Z powodu tej zbrodni winniśmy błagać o prze-
baczenie cienie zmarłych i ich rodziny. Dlatego też dzisiaj, jako obywatel i jako prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, przepraszam. Przepraszam w imieniu
swoim i tych Polaków, których sumienie jest poruszone tamtą zbrodnią”.
Fragment książki z refleksją o uroczystości-Anna Bikont:"W sektorze dla gości widziałam Władysława Bartoszewskiego, Broni-
sława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego, Bogdana Borusewicza, Henryka
Wujca, Leszka Millera, Włodzimierza Cimoszewicza. Żadna partia postsolidar-
nościowa poza Unią Wolności nie miała swych reprezentantów. Czy nikt nie
miał takiej potrzeby, czy obowiązywała dyscyplina partyjna? I czy dyscyplina
obowiązywała także księży? Spostrzegłam tylko księdza Adama Bonieckiego
z „Tygodnika Powszechnego”. W autokarze jechałam z księdzem Wojciechem
Lemańskim, proboszczem parafii w Otwocku, który na Wielkanoc 2001 roku
przygotował wystrój Grobu Pańskiego – w zgliszczach spalonej stodoły leżała
figurka Chrystusa. Dowiaduję się, że jest też razem ze swoimi parafianami
ksiądz Arkadiusz Nowak, zasłużony w udzielaniu pomocy chorym na AIDS.
I tyle. Róża Woźniakowska -Thun mówi:– Jestem w szoku. Bałam się, że nie dojadę na czas, takie będą tłumy. A tu
pusto. I gdzie są moi pasterze?
Historia Sendlerowej musiała zostać przekłamana, by można ją było wtłoczyć w pożądaną narrację prawicowo-narodową, obowiązującą w polityce historycznej od wielu lat. Bohater ma być ulepiony z katolicko-narodowego kruszcu i reprezentować Polskę walczącą, ciemiężoną przez hitlerowskiego i sowieckiego najeźdźcę. Tymczasem gdy odejść od narzuconego paradygmatu i spojrzeć na nią jak na człowieka lewicy, którym zawsze była, puzzle zaczynają się same układać [s.380].
Nikt też nie wyjaśnia, że Niemców na ulicach Warszawy było stosunkowo niewielu i że nie mieli wprawy w rozpoznawaniu Żydów. Prawdziwe zagrożenie stanowili szmalcownicy. To się powtarza w setkach relacji: walka o ratowanie Żydów była w dużej mierze wojną polsko-polską. Dlatego tak trudno o niej opowiedzieć i dlatego ratujący nie śpieszyli się z tą opowieścią [s.376].
Z relacji Dory:
"Było to 25 kwietnia 1944 r. w niedzielę. Nad ranem ukazała się duża grupa chłopów w lesie, zdziwiliśmy się, że co oni tu robią tak wcześnie, przecież w niedzielę nie przyszli do lasu po drzewo. Rzuciliśmy się do ucieczki. Mamusia nie spostrzegła, że moja siostra śpi, i uciekała z nami. Chłopi strzelali za nami. Za czwartym strzałem siostra się obudziła i krzyknęła: mamo. Mamusia wróciła się po nią i obie zastrzelono".
I jeszcze byli ci, którzy współczuli, ale nie włączali się w akcję pomocy, bo się po prostu bali, czemu trudno się dziwić. Były przecież wypadki, że ja z takim dzieckiem chodziłam od domu do domu, znajomi mi przecież dawali adresy, taki konspiracyjny łańcuch, gdzie ludzie płakali ze mną nad takim dzieckiem w przedpokoju i nie przyjęli. „Proszę pani, to jest okropne, ja dam ubranie, dam pieniądze, dam jedzenie, ja się boję”. No niestety, wobec ludzkiego strachu nie można było nic zrobić.
[o współwięźniach recydywistach] Nie wyobrażasz sobie, jak niewiele jest w tych wszystkich biografiach wyboru, jakiejś moralnej decyzji. A przecież odpowiedzialność to kategoria moralna, a więc każdy jest odpowiedzialny tylko na miarę swojej świadomości.
Kramerowie i babcia Hochweiss chcieli Irenie nieba przychylić, jej choroba była codziennym dramatem także ich życia, ale nie byli w stanie pogodzić się z tym, że Irena miała kogoś bliskiego, do kogo chciała się zwrócić, a tym kimś była "gojka", i że być może kontakt z nią by jej pomógł.
- (...) Raz zabite dzieci to leżały przy lesie, zostawione na naszym polu. Jak mama mi opowiedziała, że ich zabili, płakałam i później wiele razy nad nimi płakałam, że nie miały nikogo, ich rodzice byli już zabici i jeszcze ktoś czyhał, żeby im zabrać ich nędzne życie.
Któregoś razu, gdy chciała na jakiś czas wywieźć swoją córeczkę na wieś, żeby odetchnęła świeżym powietrzem, zorganizowała jej przerzut na rękach młodej dziewczyny,a sama szła za nimi. Przez wachę przeszły bez trudu, ale zaraz za bramą pojawił się chłopiec, jedenasto-, może dwunastoletni. "Co za Mańka, to jest Hajka" - zagadnął Rybak, gdy ta zwróciła się do dziewczyny "Maniu". "Oddam ją Niemcom i oni zapłacą". Weszła z nim do najbliższej bramy. "Przyłożyłam w jedną stronę, w drugą stronę, aż mu ząb wyleciał. Przestraszyłam się strasznie tego, co zrobiłam, bo było to moje pierwsze bicie człowieka, o to nie dorosłego, tylko dziecka. Nigdy nie mogłam zapomnieć, to mnie często budziło po nocach" - opowiadała.
O snach tych, którzy wydawali Żydów, nie nie wiemy.
Jak na lekcjach religii, na które musiała chodzić po 7 lipca, żeby zostać ochrzczona, ksiądz mówił, że słodkiego małego Jezusa okrutnie zabuli Żydzi, za co została na nich rzucona klątwa i stąd tyle złego im się przydarza.
Opowiada wzburzona o tutejszych animozjach. Otóż Żydzi niemieccy traktują Żydów wschodnioeuropejskich jako gorszych. Potomkowie tych, którzy zdołali uciec z Niemiec przed wojną, nazywają siebie "Holocaust Kristallnacht Survivors" ("Ocalali z Holokaustu Nocy Kryształowej"), a jej mamy nie uważają za "survivor" bo nie była w obozie.
Elżunia: "Na drugi dzień pani Ch. wyjechała, a ja zostałam w zakładzie. Ogarnęła mię dziwna samotność i lęk. W zakładzie rygor był bardzo surowy, za najmniejsze przewinienie karano. Musiałam sama cerować pończochy, obierać kartofle, sprzątać pokoje. Każda z nas, która miała po sześć lub siedem lat, miała pod opieką młodszą dziewczynkę, to jest 2, 3 - letnią".
Przekonanie, że należy żyć, nie osadzając innych, daje mi siłę. Nie osądzam rodziców za to, że mnie oddali, ale jednocześnie chciałabym wiedzieć, z czym musieli się borykać w chwili, gdy postanowili mnie oddać polskiemu policjantowi.
Tak bardzo się cieszymy, że z jedenastu tysięcy >Sprawiedliwych< aż cztery tysiące to Polacy. Czy to dużo, czy mało, jeśli przed wojną było 25 milionów Polaków? Nie mamy się czym chwalić, raczej winniśmy czuć zażenowanie. Jest i był antysemityzm. W czasie wojny byli tacy, którzy się cieszyli, że Hitler robi za nas brudną robotę". (s. 417).
Gorzej trafił ojciec Michała. Jego gospodarz pił, ale kiedy się zorientował, że trzyma u siebie Żyda, przeprowadził trzeźwe rozumowanie: "Przyjdą Niemcy, to cie zabiją, mnie zabiją, to ja cie zaprowadze do Niemców i jeszcze zarobię".