cytaty z książek autora "Belén Martínez Sánchez"
- Jesteś...
- ...okrutny, zarozumiały, wyniosły, arogancki, zimny, dumny, bezwzględny, porywczy, bezduszny, nieczuły, powierzchowny, pyszny, egocentryczny? - wtrąciłem, jednym tchem wylewając z siebie ów potok słów. - Wiem. Znam się na wylot. Mógłbym kontynuować, ale musiałbym uciec się do wulgaryzmów, a nie znoszę kalać ust przekleństwami.
- Kawał z ciebie wyrachowanej i cynicznej wiedźmy.
Uśmiechnęłam się.
- Trafiłam na świetnego nauczyciela.
- Diletta!
- Co, Alois?
Wtedy nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Kto by przypuszczał... Kruk zakochany w ptaszynce.
- Do cholery, kawał z ciebie pieprzonej debilki - szepnąłem, gwałtownie ją do siebie przyciągając. - I niech mnie trafi szlag, ale... taką cię uwielbiam.
- Mam nadzieję, że po śmierci się na ciebie nie natknę - burknęła.
Teatralnym gestem złapałem się za serce, niby do głębi zraniony tymi słowami.
- Nie! Diletta Mair mnie nienawidzi. Boże, nie zniosę tego! - zakrzyknąłem zrozpaczonym głosem. - Popełniłbym samobójstwo, gdyby nie to, że już umarłem.
Zacisnęła pięści.
- Cała ludzkość byłaby ci wdzięczna.
- Cholernie? - powtórzyłam z uśmiechem. - Sądziłam, że nie lubisz używać brzydkich słów. Wcześniej...
- Wcześniej cię nie znałem - wtrącił. - Dopiero niedawno odkryłem twój cudowny dar...
- Rejestrowania obecności duchów?
- Grania mi na nerwach.
Popełniłem ogromny błąd, próbując ją pocałować. Popełniłem ogromny błąd, nie całując.
- Chodzisz z nią?
Wybuchnąłem śmiechem.
- Zakładasz, że aż tak się stoczyłem?
- Alois...
- Petersen - poprawiłem. - Zwracając się do mnie po imieniu, sugerujesz, że dobrze się znamy, a to oznacza bliskość, której sobie nie życzę.
- Też wcześniej mówiłeś mi po imieniu!
- Wcale nie, Mair - skłamałem.
- Nie mój problem, że w tak młodym wieku masz zaniki pamięci.
- Idź... idź do diabła - wyszeptała.
- Nie wysyłaj mnie tak blisko, skoro wolę przebywać z dala od ciebie.
- Miałaś mnie traktować z szacunkiem - przypomniał rozbawiony.
- Z szacunkiem, na jaki zasługujesz.
- Nie... nie nienawidzę cię - szepnęłam, starając się zapanować nad własnym językiem. - Chociaż często zachowujesz się w taki sposób, że trudno cię znieść. Nie rozumiem twojego postępowania. Nie rozumiem, dlaczego najpierw chcesz, żebym się od ciebie odczepiła, a potem zostajesz w mojej sypialni, by upewnić się, że nic mi nie jest. Nie rozumiem, dlaczego poprosiłeś swojego brata, aby się mną zajął, a później wyznałeś, że mu nie ufasz. Nie rozumiem, dlaczego wnioskowałeś o przyjęcie mnie do Oddziału, którym kierujesz, a za chwilę oskarżyłeś o ośmieszenie cię przed dowództwem. Nie rozumiem, dlaczego, do cholery, zwiałeś, jakbym powiedziała coś niewłaściwego, podczas gdy nie zdążyłam otworzyć ust. - Spuściłam wzrok, potwornie zmieszana, modląc się, by rumieniec na policzkach nie stał się zbyt widoczny. - Ale nie nienawidzę cię. Chyba... nie potrafię cię nienawidzić.
- Diletta... - szepnął Alois.
Spojrzałam na niego z podekscytowaną miną.
- Co za koszmar. Nie potrafisz nawet poprawnie trzymać broni.
- Rzeczywiście jesteś wężem... - szepnęła, obcierając spływające po policzkach łzy. - Prawdziwym wężem.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałem zaskoczony.
- Właśnie to odkryłam - ciągnęła. - Mało kto lubi węże. Są sprytne, beznamiętne, szybkie, tajemnicze, jadowite... Ale mają swoiste piękno. Tylko nie każdy potrafi je dostrzec.
- Nie nazywaj mnie swoim pieskiem, Alois - ostrzegła.
- Nie śmiałbym. Znieważyłbym własnych pupili.
- W bibliotece Grobu znajdziesz na ten temat mnóstwo materiałów... Jeśli chcesz, mogę ci pomóc w...
- Myślałam - wtrąciła z uśmiechem - że czasownik "pomagać" nie wchodzi w zakres słownictwa Aloisa Petersena.
Zakaszlałem, lekko się czerwieniąc.
- Uznajmy, że... udało ci się niewiarygodnie wręcz wzbogacić mój zasób leksykalny.
- Chciałam sprawdzić, czy żyjesz! - pisnęła, jakby podejrzewała, że dotąd nie pojąłem celu tej wizyty.
- No cóż, rozczaruję cię. Nie żyję. Od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku. W moim grobie znajdziesz zaledwie proch i kości.
- Nie zabijaj go - szepnęła niemal bezgłośnie. - Proszę.
Oniemiałem. Oparłem klingę na barku i wpatrywałem się w Dilettę, nie wierząc własnym uszom.
- Petycja odrzucona. Odsuń się.
- Mam rozumieć, że zajmujesz się podglądaniem dziewczyn, kiedy się przebierają?
- Wyłącznie tych, które mogą pochwalić się niebagatelnym potencjałem fizycznym. Jakkolwiek przypuszczalnie trudno ci się z tym pogodzić, nie zaliczasz się do tej grupy.
- Dobra, o czym chciałeś porozmawiać? - spytała w końcu Diletta, gdy ruszyliśmy w dalszą drogę.
- O tym, że twoim rodzicom chyba odbiło, skoro na drugie dali ci takie cudaczne imię.
- I dlatego odprawiłeś Lorettę? - wykrzyknęła. - Żeby pożartować z mojego imienia?
- Przyznasz, że jest specyficzne. Podjęli tę decyzję po kilku głębszych?
- Odezwał się - prychnęła. - Alois. Prawie jak Aloisa.
- Żeńskie to Eloisa, kretynko. Wiesz chociaż, co znaczą te imiona? Clementina brzmi jak owoc...
- Nie wiem. Nie wierzę w tego rodzaju bzdury - burknęła.
- A Alois?
- Oświeć mnie.
- To "słynny wojownik".
Uniosła ręce z udawaną ekscytacją.
- I co teraz powinnam zrobić? Rozpłakać się ze wzruszenia? Czy może wziąć od ciebie autograf?
- Dlaczego zawsze kończymy, rozmawiając o Aloise? - szepnęłam, opierając się o poduszki. - Straszna monotematyczność.
Wzruszyła ramionami i zaklęła, gdy powtórnie pomalowała pędzelkiem skórę.
- Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu...
Matko. Co za nudziara.
- Jakiś podtekst?
- Skoro znajdujesz... - Uśmiechnęła się.
- Matko, jaki koszmar - mruknął. - Co to niby jest? Zamach na estetykę?
- Nie prosiłam cię o opinię, Petersen - prychnęłam.
- Wiem, Mair, i niespecjalnie mnie obchodzi, czy poprosisz, czy nie.
Wyglądał co prawda jak anioł, ale zachowaniem przypominał raczej apodyktycznego, zarozumiałego i narcystycznego diabła.
- Wiele dziewczyn wpadłoby w zachwyt, gdybym wylądował u nich w łóżku.
- Z przykrością stwierdzam, że ja nie wpadłam.
- Oj, złamałaś mi serce...
- Idiota - wycedziła. - Brakuje ci nawet podstaw dobrego wychowania.
- Co ty nie powiesz. Nikt mi tego nie zarzucił... w ciągu ostatnich dwóch minut.
- Cześć.
Bez słowa podeszła i spojrzała na ranę.
- Oho, nie wygląda najlepiej. - Rozpromieniła się.
- To nic takiego - zapewniłam, zakręcając wodę. - Nie przejmuj się.
- Spokojnie, wcale się nie przejmuję.
- Teraz pojmujesz, dlaczego moja broń to wąż?
- Bo też zwykle poruszasz się z głową blisko ziemi.
- He, he. Cóż za zjadliwe poczucie humoru.
- Kiedy zjawiła się w Panteonie?
- Wczoraj.
- No tak. To tłumaczyłoby, dlaczego nic nie pojmuje. - Pogładził się po łysej czaszce. - Całe szczęście. Już się bałem, że przyjmują do Mauzoleum zmarłych niespełna rozumu - wyjaśnił, czym wywołał wesołość Petersena.
- Diletta - mruknął. - Używasz jej imienia.
- I?
- Stała ci się bliska - stwierdził po kilku sekundach ciszy.
- O czym ty, do cholery gadasz?! - wrzasnąłem. Aż się trząsłem z wściekłości. - Bliska? Diletta? Czy razem ze skrzydłami usunęli ci też mózg albo to, co zwykle mają ptaszydła?
- Reguły są po to, żeby je łamać, nie sądzisz?
- Bywasz odpychający - wycedziła.
Wzruszyłem ramionami.
- Żadna tajemnica.