Najnowsze artykuły
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać1
- ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński7
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać12
- Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Mateusz Sękowski
1
6,6/10
Pisze książki: fantasy, science fiction
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,6/10średnia ocena książek autora
19 przeczytało książki autora
20 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Dziedzice krwi Mateusz Sękowski
6,6
Aerdin Veske to ćwierć elf, który od osiemnastu lat podróżuje po świecie, aby dokonać zemsty poprzysięgniętej mordercom swoich rodziców. Jednak nawet po takim czasie nie wiele udało mu się zdziałać. Ktoś bardzo nie chce, aby prawda wyszła na jaw i doskonale potrafi zacierać za sobą ślady. Nie zraża to młodzieńca, ma on swoje sposoby, aby zdobyć chociaż skrawki potrzebnych informacji. Ważne, żeby chociaż o centymetr przybliżały go do spełnienia obietnicy.
Niestety Aerdin często przekonuje się, że droga którą podąża wcale nie należy do bezpiecznych. Bardzo często ociera się o śmierć, ale nic go nie powstrzyma…
Jest to bardzo okrojone streszczenie fabuły, ale uwierzcie mi tyle się dzieje, że ciężko jest opisać wszystko tak, aby nie zdradzić tych najważniejszych wątków szczególnie, iż każda z takich przygód ma znaczący wpływ na dalsze wydarzenia, w jakich przychodzi brać udział głównemu bohaterowi. Jak więc łatwo się domyślić, fabuła jest dosyć złożona i niepozbawiona niespodzianek. Akcja mknie do przodu i nie sposób się przy niej nudzić.
Powinnam napisać teraz coś na temat autora, którego Dziedzice krwi są debiutanckim występem na scenie pisarskiej, ale niestety nie mam szansy tego zrobić, ponieważ nic nie można znaleźć o Mateuszu Sękowskim. Ani autor, ani wydawnictwo nie zamieścili nawet króciutkiej notki biograficznej. W sumie jest to nawet świetne posunięcie marketingowe, ponieważ taka niewiedza potęguje czasem ciekawość względem powieści.
Co do bohaterów, to chyba już taka jest tendencja debiutujących pisarzy, że ich główni bohaterowie są do znudzenia idealni i prawi. Tutaj niestety jest tak samo. Niestety wprowadza to lekką sztuczność, ale dającą się przeżyć. Na szczęście pozostała „plejada” bohaterów nadrabia tę „idealność” i to z nawiązką. Autor uwiarygodnił je, dużo bardziej niż protagonistę, po przez uwidocznienie zarówno ich zalet jak i wad, tych drugich zabrakło u Aerdina. Nie znaczy to jednam, że nie da się go nie lubić. Jest wręcz odwrotnie…
Podsumowując. Dziedzice krwi nie są pozbawione wad, ale przecież żaden debiut się bez nich nie obchodzi. Mimo to uważam, że warto poświęcić swój czas na zapoznanie się z tą lekturą. Autor miał naprawdę świetny pomysł, który udało mu się wykorzystać w stopniu zadowalającym. Polecam.
Dziedzice krwi Mateusz Sękowski
6,6
Przerywam ciszę na blogu, na jak długo? W sumie nie mam pojęcia. Teraz, kiedy urodził mi się syn, nie mam czasu zupełnie na nic. Myślałam, że będzie inaczej, niestety na „myśleniu” się skończyło. Międzyczasie, jak dziecko mi zasypia, próbuję nadrabiać zaległości. Z jakim skutkiem? No raczej miernym. Tak słabym, że czytam po jednej stronie czasem po dwie. Z „Dziedzicami Krwi” udało mi się zapoznać już jakiś czas temu, a to za sprawą mojej wizyty w szpitalu, jeszcze przed narodzinami najmłodszej latorośli. Może i książeczka nie należy do cieniutkich, nie mniej fabuła jest tak prowadzona, że kartki przewraca się bardzo szybko, no i nauczyłam się szybciej czytać. To kolejny plus bycia molem książkowym. Pan Mateusz swoje naczekał się na opinię. Oczywiście zapoznałam go ze swoimi uwagami, tak pokrótce, po przeczytaniu powieści. Opinia zatem jest formalnością.
O autorze wymienionej wyżej powieści jest w internetach raczej niewiele. Pokusiłam się zatem o zapytanie go, kim jest i skąd pochodzi. Pan Mateusz zgodził się odpowiedzieć na kilka prostych pytań, zatem wklejam Wam jego słowa. Mówi o sobie tak:
„Jeżeli chodzi o biografię, nie mam zbyt wiele do napisania. Urodziłem się w 1996 w Oslo, aktualnie kończę V LO Poniatowskiego w Warszawie. Czytam praktycznie wszystkie gatunki, choć najbardziej preferuję fantastykę. Jeżeli chodzi o powieść, z większości książek które czytałem wyciągnąłem coś, co wpłynęło na jej finalny obraz. Szczególnie inspirowałem się Sapkowskim, Piekarą, nieco Prachettem. Interesuję się literaturą, psychologią, muzyką, medioznastwem, kaligrafią. Lubię też oglądać filmy. Moje teksty ukazały się min. w Magazynie "Fanbook" oraz "Materiały Niezamówione". Obecnie kończę drugą cześć Dziedziców. później zamierzam poświęcić czas na trochę inny projekt. „
… A o czym „Dziedzice krwi”? Tradycyjnie już zrobię kopie opisu powieści:
„Ćwierćelf Aerdin Veske przebywa długą drogę, chcąc wypełnić dawno obiecaną zemstę - ukarać tych, którzy kiedyś wymordowali jego bliskich. Gdy dociera do Wisielczych Marnot, a najlepszy handlarz informacji derveńskiej ziemi podsuwa jedynie stary trop, nie pozostaje mu nic lepszego, niż za nim podążyć.
Nie okazuje się to jednak wcale proste, zważywszy na to, że już dwa dni później czeka na śmierć w więziennej celi, skazany przez jaśnie Pana Kircholma.
Przedzierając się między szeregami najemniczej armii Czarnych Słońc wędrowiec dociera na bitwę pod Gwerną i wkrótce uświadamia sobie , że Kircholm był tylko małym elementem znacznie większej tajemnicy, która pociągnie za sobą więcej, niż komukolwiek mogło by się wydawać...
A skąd to wiem? Uwierzcie mi przyjaciele, że za skromny mieszek złota można wiele się dowiedzieć.
A ja wiem wszystko, co wiedzieć warto.
Znajomy
Koniecznie pozdrówcie ode mnie Jego Wysokość Dejmara!”
Źródło: Wydawnictwo Novae Res
Jak zawsze słów kilka o okładce. Czy mi się podoba? Raczej mam mieszane uczucia. I się podoba i nie. Coś mi w niej nie pasuje. Jakby gryzło się z moją prywatną wizją tej oprawy. Może dlatego, że raczej spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Jest w niej jakiś element, który mnie drażni. Może to te spojrzenie rzeczonego bohatera, a może nasycenie barw. Sama nie wiem. Nie mniej jest to okładka, która przyciąga wzrok i może się podobać. Dobrze też oddaje charakter postaci. Wszak nasz Aerdin to taki protagonista bardzo pewny siebie, ale o nim za chwilę. Podobają mi się za to fonty oraz ich rozmieszczenie. Tak samo czcionka. Dzięki niej oczy się nie meczą i czyta się książkę płynnie i szybko. Lubie też tą gramaturę papieru, więc cud miód. Ogólnie wszystko jest ładnie i starannie dopracowane. Pozycja jest leciutka (wagowo). To kolejny plus. Wydawnictwo jest znane z pięknie opracowanych okładek, zatem w tym przypadku kończę moje psioczenie.
Od pierwszych stron powieści rzuca się nam w oczy postać głównego bohatera. Nie ma w tym nic niezwykłego, przecież główna kreacja musi być wyraźna. Nie mniej, w tym przypadku dostajemy zakochane w sobie książątko. Szczerze nie lubię tej postaci. Jest irytujący, wpatrzony w siebie, przeświadczony o swojej nieomylności, za każdym razem podkreślający fakt, że należy do arystokracji. Ja się pytam czemu? No „dlaczemu”, no? Podobno jego misja ma być dyskretna, że zemsta, jaką ma dokonać na zabójcach jego rodziców, ma stać się kwintesencją jego istnienia, iż nie spocznie dopóki nie dopnie celu. Kroczy więc dumnie po świecie i robi rzeźnię. Dosłownie. Nie ma strony w tej książce, na której nie padł by choć jeden trup finezyjnie położony ostrzem naszego arystokraty. Aż mi się na usta ciśnie odrobinę sarkastyczne zdanie: Że Pan Martin to pewnie ukradkiem łzy obciera. Bo więcej tam trupa niż w całej „Grze o tron”. Koniec uszczypliwości. Nie zmienia to faktu, że jedyna postacią, która wydała mi się fajna jest Letho. Nie piszmy jednak o nim. Czytelnicy samo go sobie odnajdą na stronach powieści.
Styl. No i tu jest raz dobrze, a raz bardzo źle. Doszukałam się masy błędów, ale to jestem ja. Niektóre rzeczy są bardzo nieprzemyślane i rzucają się oczy. Biorąc pod uwagę fakt, że zwracam uwagę na zupełnie inne kwestie niż większość, niektórych baboli pominąć się nie da. Jak choćby wyżej wspominana pędząca na łeb na szyję fabuła. Szczerze przewidziawszy brakowało mi opisów czegokolwiek. A jak się już pojawiały, potraktowane były bardzo po macoszemu. W sumie to sama nie wiem, jak wyglądają niektóre postaci spotkane na drodze zemsty naszego Aerdina. Są jakby cieniami, które przemykają nam przed oczami. Zlewają się z tłem i szybko o nich zapominamy. Nie ma tam nic wyraźnego poza zadufaniem w sobie głównym bohaterem. Moim zdaniem książkę o takim nasyceniu akcji, dało by się rozpisać na minimum dwa tomy i to spasłe tomiszcza. Walka też jest raczej słaba. Tu świśnie miecz, a tam głowa potoczy się po zwilżonej rosą murawie. Brak jakiegokolwiek przygotowania bohatera do niektórych wątków, tam zwyczajnie wszystko się dzieje, a wszyscy wiedzą to i owo, a czytelnik nie wie nic. Może tutaj jestem zbyt ostra i powinnam debiut potraktować nieco łagodniej, ale przychodzi mi to z trudem. Pan Mateusz zna moje zdanie na temat jego książki i chyba jestem usprawiedliwiona.
Plusy? Owszem są. Przede wszystkim historia. Może i wydaje się banalna, ale jest na tyle interesująca, że zmusza czytelnika do zagłębiania się w lekturę, nawet jeśli dostrzega masę drażniących rzeczy. To nie zmienia faktu, że chce się znać zakończenie. Można sobie nawet dla zabawy wklejać karteczki albo robić zakładki, i liczyć te nieszczęsne gęsto ścielące się trupy. Autor nie daje wytchnienia, wodzi za nos. A jeśli już fabuła zwalnia to raczej na sekundę. Kolejny plus powieści to wprowadzenie takich ras, jak krasnoludy, elfy. Mamy zmiennokształtnych, magów, potwory oraz duchy. Pojawiają się nawet sukuby. Te mnie zaskoczyły. Powieść napisana jest też bardzo specyficznym językiem, do którego trzeba przywyknąć. Krasnoludy operują charakterystyczną dla nich, nazwę to gwarą. W niektórych momentach usta same wykrzywiają się w uśmiechu. Ci krępi i uparci wojownicy są prześmieszni, nawet jeśli na daną chwilę są wyjątkowo poważni. Romantyczne dusze otrzymają wątek romansowy, choć wydaje mi się, że Pan Mateusz powinien jeszcze popracować nad opisywanymi relacjami damsko-męskimi. Moim zdaniem nieco suche i pozbawione napięcia.
Mimo tego całego mojego jazgotania i psioczenia książka wywarła na mnie dosyć pozytywne wrażenie. Wiem, że twórca ma przed sobą długą drogę i musi jeszcze się wiele nauczyć, ale wiem też, że z odrobiną chęci oraz posiadając motywację osiągnie swój cel. Ja osobiście ostatnio jestem bardzo surowa, ale zaczynam mieć już mocno sprecyzowany pogląd na niektóre rzeczy, stąd moje opinie takie, a nie inne. Pozycja spodoba się młodszemu czytelnikowi. Myślę, że spokojnie mogłabym tu podać target piętnaście +. Mawiają: nie ryzykujesz nie żyjesz. Ta lektura była dla mnie pewnego rodzaju ryzykiem, gdyż jakoś nie przepadam za wydawnictwem w jakim została wydana. Jeszcze mi się nie zdarzyło abym nie znalazła tam błędów w publikacjach tego wydawnictwa. No, ale ja to ja. Doskonale zdaje sobie sprawę, że sama nie jestem krystaliczna, więc dajmy sobie margines błędu i doskonalmy się wtedy kiedy tylko mamy na to sposobność. Polecam wszystkim tym, którzy lubią debiuty oraz fantasy z elfami, krwią i niebywale wartką akcją.