Droga do Odrodzenia: Superman - Ostatnie dni Supermana Peter J. Tomasi 6,8
ocenił(a) na 82 lata temu Komiksowe światy, to dla niewtajemniczonego w temat ,,nie-nerda" niby zwykłe przestrzenie, na których rozgrywają się liczne stereotypowe superbohaterskie historie. Jednakże, dla prawdziwego miłośnika szanującego tego rodzaju popkulturową pasję, który zanurzony jest w komiksowych realiach aż miło, Uniwersa te stanowią potężne, wręcz monstrualne przestrzeni tudzież wymiary – tak rozległe, jak rozległe są granice ludzkiej wyobraźni. A ta, jak wiemy, jest praktycznie nieskończona. Rzeczywistości narracji obrazkowych zatem, to nie tylko Uniwersa, ale już można by rzec ,,meta-światy” – płaszczyzny z setkami, jak nie tysiącami Wszechświatów, z tysiącami postaci i z niezliczonymi możliwościami fabularnymi, wątkowymi; z rozgrywającymi się najróżniejszymi wydarzeniami i momentami bywającymi tak ekstremalnymi, że to fani z kolei bywają bliscy psychicznej katatonii.
Gdy się jest fanem komiksu, często jest tak, że nie da się nie reagować dziwacznie, na to co w komiksach się po prostu rozgrywa. I tak można by posługiwać się w tym temacie wieloma przykładami, i ot tak zapytać się ,,które z wydawnictw, tworzące narracje obrazkowe jest tym najbardziej poczytnym, najpopularniejszym i najrozleglejszym, dotykającym każdego aspektu naszego życia". Można by debaty toczyć odnośnie tego, która z marek komiksowych realizuje swe historie w najbardziej uwspółcześniony sposób, gdzie wyraźnie wybija się dialog ze społeczeństwem, a nie tylko ,,miałka, pełna wróżek i cukierków z lukru” opowiastka o superłotrze, który chce zniszczyć ludzkość. Prawdopodobnie na wytłuszczone powyżej pytanie i swego rodzaju zagwozdkę, zarazem tego typu problematykę nie będzie można nigdy jednoznacznie i prosto odpowiedzieć. A jak już tak, nie byłaby to w najmniejszym wypadku jednostronna czy jak najbardziej obiektywna odpowiedź. Jak w życiu, ,,nie ma plusów dodatnich i plusów ujemnych”. Nic nie jest wieczne i idealne, dlatego Uniwersa Komiksowe są takie jakie są: pełne prostych klasycznych dla tego rodzaju opowieści graficznych narracji, postaci, wątków, relacji etc. I tu generalnie pojawia się kontrast: porcja mocnej, spolaryzowanej dawki treści, docenianej przez większość fandomu, i ten fandom przeważnie skupiającej. Wydawnictwo DC Comics jest właśnie taką firma - marką i instytucją. Słynie ono z bardzo specyficznych, mocnych decyzji, polegających nie tylko na urozmaicaniu tego, co i jak ono robi, ale i na wcielaniu w życie zjawiska redefiniowania: odkrywania w tym przypadku wielu historii na nowo, nadawania im zupełnie innego znaczenia. I nie inaczej, Uniwersum DC wykonało, mówiąc łopatologicznie, kawał pierońsko solidnej roboty wokół pewnego eventu i linii wydawniczej: "DC Odrodzenie" i "Droga do odrodzenia".
W 2011 roku DC Comics podjęło bardzo ważną decyzję (o czym warto wspomnieć zawsze w kontekście omawiania przełomowych momentów w dziejach wydawnictwa, czy w odniesieniu do narracji łączących ze sobą Wszechświaty/rzeczywistości i ich linie czasowe na jego płaszczyznach),która raz: wzbogaciła Multiversum, dwa: wprowadziła wachlarz nowych rozwiązań wzbogacających przyszłe możliwości narracyjne wydawnictwa, trzy: w konsekwencji dała nie tylko firmie, ale już marce i ikonie popkultury, DC Comics, całą rzeszę nowych czytelników, a cztery: usatysfakcjonowani czytelnicy i fani komiksów sami w sobie stają się napędzającą tę branżę machiną: popyt generuje podaż; i tak działa ten rynek, jak zresztą każdy, bo od najbardziej praktycznej, prostej oceny komiks to przecież czysty biznes. Tak, trochę to smutna prawda, ciernista, cierpka i jak pieprz i sól prawdziwa. Koniec końców zarząd DC doszedł do wniosku, że ich wewnętrznym światom przyda się swoisty restart. Po raz drugi, dekadę temu, po wydarzeniach w komiksowym "Flashpoint – punkt krytyczny", w rzeczywistości Uniwersum, w którym narodził się pierwszy heros w dziejach, Superman, zakotwiczyła nowa Ziemia. W związku z regeneracją DC powstały 52 serie, które nazwano "The New 52", a w Polsce przyjęły określenie "Nowe DC Comics". Nie było już słynnej numeracji zeszytów, która liczyła sobie kilkadziesiąt lat. I tak, jak na ,,czystej karcie", wszystko wraz z pozycją #1 zaczęło swój nowy bieg.
To, co zrobiło kierownictwo niezrównanego Uniwersum DC Comics, marki która ma w swoim dorobku tak ikoniczne postacie jak Batman, Joker czy Green Lantern, to to, że dało ono kulturze popularnej w materii komiksu, a także dalszej ich ekspansji, np. do formy licznych adaptacji, naprawdę wiele, wiele dobrego. Fanów dodatkowo przyciągnęła rozpoczęta od nowa numeracja, o której wspomniałem wyżej. Na dobre jednak Multiversum zregenerowało się przy okazji premiery i jego późniejszej realizacji eventu "Convergence"; jak wiemy ,,konwergencja” to inaczej zbieżność, współistnienie. Dlatego też w wydawnictwie, o którym mowa, konwergencja jako proces skończyła się czymś, co można w skrócie skrótów podsumować jako: spotkanie wielu herosów z równoległych Uniwersów i to z różnych metropolii, w celu walki przeciwko wspólnemu wrogowi. Tym wrogiem okazał się Brainiac – cyberbiotyczny, technokratyczny organizm, nazywający się najinteligentniejszą istotą we Wszechświecie. Jego nadrzędnym celem jest zbieranie i katalogowanie informacji o kosmosie. Stąd m.in. określenie, które mu się przypisuje: ,,Kolekcjoner planet”. Zaskakującym – zdecydowanie, to mało powiedziane - było jednak to, że w finale tego cyklu nasi bohaterowie zostali wysłani przez Brainiaca… aby ocalili alternatywne ziemie przed zniszczeniem. Dziwne? Tak! Dla komiksowego geeka doniosłe i bezprecedensowe? Jak najbardziej, w szczególności jeśli jest to ,,zakręcony na punkcie DC Comics wariat”, podobny do mnie – mojego podejścia do tego wydawnictwa.
Misja się powiodła. Multiversum jeszcze przed słynnym Kryzysem – fakt "Convergence" i "Flashpoint" są skomplikowane - istniało nadal. Niektórzy herosi tacy jak: Barry, Kara i Hal powrócili na Ziemię, jednakże Kal-El, Lane i ich syn: Jonathan zostali przeniesieni do świata powstałego po Flashpoincie, czyli do Ziemi znanej z "The New 52", gdzie wydarzenia po prostu toczyły się od nowa. Ziemi, która miała już swojego Supermana. I tak oto w realia alternatywnych płaszczyzn, zaraz po wydarzeniach nakreślonych w uwspółcześnionym fabularnie, nowatorsko graficznie zrealizowanym komiksie będącym ,,pomostem” tudzież ,,wstępem” do linii wydawniczej "DC Odrodzenie" pt. "DC – Droga do Odrodzenia: Superman – Clark i Lois", wkracza finał tej krótkiej ,,Drogi” – drugi tom duologii: "Ostatnie dni Supermana". Przeczytanie tej historii jest konieczne – osobiście tak uważam po jej lekturze - jeśli fan za wszelką cenę chce poznać zasady panujące w płaszczyznach narracji "DC Rebirth". Po całości fabuły rozegranej na łamach pierwszego tomu, zawierającego w sobie zarówno coś z akcji, jak i dramatu jednostki, zazębiającego się z dialogiem społecznym, dla mnie są, a dla was "Ostatnie dni" na pewno będą odpowiednio pikantną i doprawioną wisienką na torcie: zlepkiem poruszających momentów, świetnie rysujących emocje towarzyszące Supermanowi… a raczej trzem ,,Kal-Elom” na rozstaju dróg, gdzie finał tej złożonej historii to ciekawie ,,skrojony” cliffhanger, z dobrym startem do cyklu narracji: "Superman", rozpoczynającej się tomem: "Syn Supermana".
Peter J. Tomasi, Mikel Janin, Doug Mahnke i pozostali artyści rysunku, tuszu i koloru, pracującym nad tym zeszytami tego wydania, uwydatnili w 80% całej treści graficzno-językowej "Ostatnich dni Supermana" multum dobrych cech i wartości stąd płynących. 20 % zawartości wydania, to taka części komiksu, do której sądzę zaliczają się niechciane skróty fabularne, wydawać by się mogło, wprowadzone w celu dynamizacji całej narracji: przykładowo dostaliśmy prawie 200 stron graficznej opowieści, jednakże okazało się to za mało. Bywały miejsca w wydaniu, gdzie na dwóch stronach, czy następnej kolejnej także, rozmieszczano monstrualne pełne ekstrakcji różnych form energii tła, liczne dynamizowane rysunki, grafiki (walki Supermanów; druga część komiksu),w których dobrze nakreślano onomatopeje – ich fantazyjny kształt, ,,zapisany rodzaj efektu dźwiękowego”, rozmiar na planszy - wszystko to podkreślało moc płynącą z całego wydania; jak to się mówi: jak już coś kończyć, to z przytupem, a ów koniec odnosi się do nieodżałowanego niezwyciężonego męstwa Supermana noszącego niebiesko-czerwony strój.
Najważniejsza wartość płynąca z "Ostatnich dni Supermana": nie jest to stricte ,,epicka” klasycznie archetypowa superbohaterska ,,jakaś tam powiastka”. Nie. Jeśli miałbym wybierać ten najważniejszy wyznacznik i cechę, które reprezentują osobliwość, która wpisana jest w ów komiks, byłoby to następujące stwierdzenie: to narracja o niezmierzonej, mitycznej odwadze, wyjściu naprzeciw ogromnej ścianie piętrzących się kłopotów, niesnasek, i wszelkich negatywnych sił i energii, które spływają na ,,Człowieka ze Stali” – kogoś, kto praktycznie… nie ma prawa być rannym, a co dopiero ciężko zachorować, a potem zginąć. To nie jest historia umierającego bohatera; to historia nie umierającego herosa, który świadomość czegoś ostatecznego – nadchodzącej ,,ostatniej godziny” – nie dość, że stawia jej czoła, to zjada ją na śniadanie. I to się nazywa odwaga; Ogniste studnie Apokolips, Walka z Rao, Kryptonowa komora w Argusie, niby kiepskie połączenie, które wyniszczyło tytaniczny organizm Supermana, ale dla niego to nic nadzwyczajnego. Fizycznie cierpi z tego powodu, ale mentalnie wciąż jest wydolny, czuje się jakby tym faktem niewzruszony, wciąż silny, potężny, jak prawdziwy Kal-El. A mowa tu o Clarku, który był wcześniej na tym świecie – prawda, jest to zawiłe, a cała "Konwergencja", a tym bardziej "Droga do Odrodzenia" w Uniwersum DC Comics, skonfundowane i lekko skomplikowane – przed bohaterem ubranym w charakterystyczny czarny kostium, czyli herosem z Kryptona, którego mieliśmy okazję poznać w wydaniu "Lois i Clark".
W gwoli ścisłości, trzeci Superman, tym razem wręcz przeładowany słoneczną energią ,,Man of Steel” okazał się Dennym Swanem, kimś zwykłym, powiedzmy człowiekiem ,,trafionym przypadkowo” przez olbrzymią porcję świadomej energii, do której przyczepiła się kopia materiału genetycznego Supermana z Ziemi sprzed wydarzeń duologii "Droga do Odrodzenia" i - jeśli naprawdę dobrze rozumuję – "Flashpointu". Denny został niniejszym solidnie nakreślony – jako motyw przewodni, który sprawił w końcu, że wszyscy ,,Supermanowie” zbiegli się w tej historii w jednym momencie. Choć i los Swane’a nie jest do końca ostateczny, jak i cała niniejszym omawiana i recenzowana historia, bo w końcu to ,,pomost” do "DC Rebirth", to zdecydowanie była ona warta uwagi. Ci co nie są przekonani, niech spojrzą na komiks chociażby przez pryzmat szaty graficznej; jest ona co najmniej bombastyczna!