Superman: Śmierć Supermana Louise Simonson 6,5
Kiedy w latach dziewięćdziesiątych rozpoczynałem moją przygodę z komiksami o superbohaterach, kupowałem wszystko, co ukazywało się wtedy w kioskach. Nieważne czy był to Marvel czy DC, najważniejsza była dobra zabawa. Z biegiem czasu zacząłem ograniczać się do kilku serii, a jedną z nich był właśnie "Superman". I chyba wtedy awansował on w mojej osobistej hierarchii na ulubionego herosa. Duży wpływ miała też na to ekranizacja z Christopherem Reeve w roli głównej, którą się wtedy zachłysnąłem (szczególnie drugą częścią),z genialnym motywem przewodnim skomponowanym przez Johna Williamsa. Teraz, prawie trzydzieści lat po tym, jak historia zatytułowana "Śmierć Supermana" ukazała się po raz pierwszy na naszym rynku, postanowiłem ją sobie przypomnieć, żeby przekonać się, czy nadal ma w sobie tą moc, którą kiedyś powaliła mnie na obydwie łopatki. Zapraszam do opinii.
Na przedmieściach Metropolis pojawia się tajemnicza istota, siejąca śmierć i zniszczenie. Przeciwko niej staje Liga Sprawiedliwości, która zostaje rozbita w kilka minut. Na miejsce rzezi przybywa w końcu sam Superman, stając do najtrudniejszej walki swojego życia...
No i co?? Jest ta moc?? Hmm... Zacznę może od tego, że zasiadałem do lektury z wypiekami na twarzy. To miał być wielki come back do jednej z najważniejszych, komiksowych historii mojego dzieciństwa. Niestety, w przypadku "Śmierci Supermana" okazało się, że trzydzieści lat to jednak bardzo dużo czasu i to co kiedyś było dla mnie komiksowym geniuszem, teraz wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim jest to historia niezwykle prosta. Nie wiadomo skąd, przybywa nagle tajemnicze zło, które okazuje sie być nemesis naszego bohatera. I tak chłopaki tłuką się przez kilkadziesiąt stron, niszcząc przy okazji wszystko dookoła. No i w sumie to by było na tyle jeżeli chodzi o całą fabułę. Tutaj tak naprawdę mógłbym zakończyć swoją wypowiedź, ale tego nie zrobię, ponieważ mimo wszystko, jest to historia, która potrafi również wyzwolić sporo emocji. Szczególnie w rewelacyjnie rozrysowanym finale - jedna plansza na stronę. No mnie się łezka w oku zakręciła. I tak sobie siedzę i myślę (jak Beata Kozidrak),że daleko tej opowieści do świetnego "Knightfalla", który krok po kroku ukazał fizyczny i psychiczny upadek Batmana, zakończony w bardzo drastyczny sposób przez Bane'a. "Śmierć Supermana" napisana jest natomiast w sposób pośpieszny, tak jakby twórcy chcieli rozprawić się z tematem odejścia do krainy wiecznych łowów, jednej z ikon superbohaterskiego świata, w sposób iście ekspresowy. I patrząc z perspektywy czasu, wyszło im to niestety słabo...
Podsumowując, ehhhhhhhhh... Superman był i będzie dla mnie postacią kultową... I mimo niezwykle dramatycznego i świetnie narysowanego finału, całość historii prezentuje się w oczach czterdziestolatka dużo słabiej, niż w oczach dwunastolatka...
Tyle ode mnie... Do usłyszenia...