Avengers, to grupa superbohaterów która walczy-jakże by inaczej - ze złem. Ich celem jest ocalić świat, kogoś uratować albo po prostu udawać, że się coś robi dla uratowania kogoś lub czegoś. Tradycyjny skład tej grupy to oprócz Iron Mana, także Hulk, Ant Men, Thor i oczywiście Kapitan Ameryka. Jednak z czasem skład tej grupy często się zmieniał i jeśli ktoś pamiętał kto należał do nich, to przy kolejnym numerze komiksu mógł się nieźle zdziwić. Mimo zmian obsadowych każdej grupie przyświecał jeden cel. Pokonać wroga z którym sobie nie poradzi jeden superbohater. A kolejna opowieść o tych bohaterach nosi tytuł „Avengers. Bez drogi do domu.”
O komiksie możemy przeczytać, że:
Nad uniwersum Marvela zapadł mrok. Żeby odzyskać światło, najpotężniejsi ziemscy bohaterowie muszą stawić czoło Królowej Nocy i jej przerażającym dzieciom. Nie wiedzą jeszcze, że starcie z tą tajemniczą istotą, zdolną powalać bogów, będzie dla nich prawdziwym testem charakteru. Czy Vision zaakceptuje coraz szybszy rozkład własnych systemów i nieuchronną śmierć? Czy Bruce Banner pogodzi się ze swoim niedoszłym mordercą? I co się wydarzy, kiedy Scarlet Witch trafi do świata… Conana Barbarzyńcy?!
Historia nastawiona na widowiskową akcję, szybkie tempo i efekty. Sensu tu nie ma za grosz, głębi tym bardziej, jednak rozrywka jest całkiem udana. Chyba o to chodzi przede wszystkim w takich opowieściach. Ot rzecz do przeczytania rozerwania się i po jakimś czasie w pamięci nie zostaje nic z tego z czym się zaznajomiliśmy. Taka bezinwazyjna operacja na receptorach pamięci.
Najprościej całą historię zaprezentowaną w Avengers: Bez drogi do domu (album wydany na naszym rynku zbiera materiały z dziesięciu pierwotnie wydanych zeszytów) określić mianem łatwej i przyjemnej w odbiorze. Każdy, kto zdecyduje się sięgnąć po tytuł, otrzyma dość typową dawkę superbohaterskiej rozrywki. Kolejne rozdziały to kosmiczna przejażdżka pełna zwrotów akcji i widowiskowych scen. Scenarzyści nie silili się tutaj na zbytnią innowacyjność, decydując się wykorzystać sprawdzone schematy, stanowiące o sile wielu innych tytułów ze stajni Marvela. Są tutaj więc ciekawi bohaterowie, z całą masą osobistych problemów (uzewnętrzniających się w sytuacjach kryzysowych). Dobrze nakreślone sceny podkreślające różnorakie emocje i podsycające dynamikę historii. Odrobina charakterystycznego dla marki patetyzmu wymieszanego ze szczyptą humoru. Przede wszystkim album oferuje jednak masę widowiskowej akcji, która stanowi jego główną siłę.
Jeśli chodzi o wspomnianych bohaterów, to ciekawym rozwiązaniem jest sięgnięcie po część herosów, którzy w danym momencie niekoniecznie znajdują się w mainstreamie (nie są to jednak postacie całkowicie anonimowe). Dzięki temu fabuła staje się ciekawsza, odrobinę wyróżnia się na tle konkurencji i jednocześnie daje szansę zabłyśnięcia tym postaciom. Na plus należy również zaliczyć bardzo zgrabne i nawet sensowne (co nie jest standardem) połączenie dwóch pozornie różnych światów. Conan Barbarzyńca i superbohaterowie być może brzmi dość kuriozalnie, ale o dziwo zapewnia naprawdę przyjemną porcję rozrywki.
Poprawny scenariusz akcji, nie mógłby prezentować pełni swoich zalet, gdyby nie świetna oprawa rysunkowa. Jest kolorowo, wyraziście a co najważniejsze bardzo dynamicznie (z odpowiednią dawką brutalności, jeśli wymaga tego scena). Poszczególnym artystom udaje się utrzymać dość spójny styl, dzięki czemu całość ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Na pewne wyróżnienie zasługuje tutaj Marcio Menyz ze względu na jego wizję Cymeryjczyka.
https://popkulturowykociolek.pl/recenzja-komiksu-avengers-bez-drogi-do-domu/