Pamiętacie depresyjne kawały o Łotyszach, które kilka lat temu przewinęły się przez sieć? Akcja naturalistycznych opowiadań Sudermanna toczy się co prawda na zniemczonej Litwie przełomu XIX i XX wieku, ale klimatem chwilami przypomina te właśnie dowcipy.
Jak jest? Jest biednie. Pewny jest tylko trud i śmierć. Ludzie w pocie czoła próbują wydrzeć jałowej, bagnistej ziemi plony, przeżyć zimę, zarobić na parę desek, chudą krowę, sędziwego konia. Na sąsiada patrzą z zawiścią bądź ze strachem. Przyrody często się boją. Z chorobami nie mają szans. Nawet osobom ukochanym nie mogą ufać… Tu teściowe są złe, małżonkowie się oszukują, z dzieci wyrastają potwory, a dorobek życia prędzej czy później obraca się w niwecz…
I w tym wszystkim jest jakieś ukryte piękno. Także zimne okrucieństwo życia, której najłatwiej dostrzec w słowach autora. "Teraz opowiem, co się wydarzyło u nich (bohaterów) przez kolejnych dziesięć lat. Choć o X to w sumie nie warto opowiadać…". Jakże to bezlitosne podsumować tak dokonania człowieka. A jakie trafne!