Juliet Grey to pseudonim literacki amerykańskiej pisarki Leslie Carroll. Od dłuższego czasu zajmuje się historią europejskich rodów panujących, a osoba Marii Antoniny jest jej szczególnie bliska. Poza powieściami ma na swoim koncie wiele ról aktorskich. Wraz z mężem mieszka na zmianę w Nowym Jorku i południowym Vermoncie.
Trzeci tom jest jednocześnie lepszy od tomu pierwszego, który wynudził mnie do granic możliwości oraz jednocześnie znacznie słabszy od tomu drugiego. "Z pałacu na szafot" częściej przypomina szczegółowy podręcznik do historii niż powieść historyczną z pierwszoosobową narracją. Zbyt wiele szczegółowych opisów wydarzeń historycznych sprawia, że przez dwieście stron w powieści brakuje emocji, wrażeń i spostrzeżeń głównej bohaterki.
Marie Antoinette pokazana nie jako postać z podręczników historii, a normalna kobieta, żona, matka i kochanka. Człowiek z krwi i kości, który wcale nie jest takim krwiożercą, jak przedstawiała ją ówczesna propaganda i starsze podręczniki historii. To kobieta wrażliwa, delikatna i współczująca, tak odbierali ją ludzie z jej otoczenia (wstępując na szafot nadepnęła na nogę kata, za co przeprosiła go tłumacząc, że zrobiła to niechcący) i także oddana rodzinie. Staje się ofiarą rewolucji, jak i prawie wszyscy arystokraci, którzy w porę nie opowiedzieli się po stronie reform. A że była przyzwyczajona do wygód i zbytków... to tak żyła, kronikarze odnotowali jednak, że zawsze wspierała biednych, przesyłając spore datki na rzecz funduszy i schronisk dla najuboższych. Historia odnotowała także jej gest, gdy podczas polowania stratowano chłopa, troskliwie zajęła się jego rekonwalescencją, przesyłając doktora do poszkodowanego człowieka i posyłając posiłki, a także sakwę pełną luidorów. Mam poczucie krzywdy, która niezasłużenie spotkała Antoninę i jej męża Ludwika. Nie byli dobrymi politykami, ale nie byli też złymi ludźmi, nie zasługiwali na tak straszne męki, strach i taką śmierć.