Amerykański pisarz i poeta, pochodzi z Topeki. Jest autorem cieszących się międzynarodowym uznaniem powieści (Leaving the Atocha Station, 10:04),tomów poezji (The Lichtenberg Figures, Angle of Yaw, i Mean Free Path) oraz monografii The Hatred Poetry. Finalista National Book Award in Poetry, stypendysta Fundacji Fulbrighta, Guggenheima i MacArthura, laureat wielu nagród literackich. Profesor języka angielskiego w Brooklyn College.
To typ książki, która szybko ulatuje. Czytasz, zamykasz i zapominasz. Treść paruje błyskawicznie i niewiele po sobie zostawia.
Rozumiem, dlaczego opowieść o klasie średniej porwała Amerykanów. Lerner gładko pisze o dojrzewaniu i wymogach czasów, w których się żyje. W „Topece” przyjmuje dwie perspektywy: rodziców i nastoletniego syna. Małżeństwo terapeutów podporządkowuje swoje życie teoriom psychoanalizy i wychowuje swoje dziecko zgodnie ze specjalistyczną wiedzą. A młody Adam ma oczywiście swoje problemy. Z ambicjami, presją sukcesu, dziewczynami. W tle majaczy Ameryka, która łyka pigułki na uspokojenie, a żyjący w niej małolaci przebrani za dorosłych dyskutują o globalnej polityce, choć kiepsko funkcjonują w grupie rówieśniczej. Przechodzimy tu od czasów wolnej miłości, przez wczesne lata 90. do współczesności widzianej z perspektywy dorosłego już chłopaka. Domyka się amerykańskie story, przesypuje się piasek w klepsydrze, zatoczony zostaje krąg.
Oczywiście można z tego zrobić dobrą obyczajówkę, ale „Topeka” jest miałka. Poprawna, przegadana i bezbarwna. Co z tego, że scenografia jest intrygująca, jeśli sama historia nie wciąga, bo właściwie nic się w niej nie dzieje. Zaczynam mieć alergię na okładkowe ochy i achy. „Porywająca, niesamowita i błyskotliwa” często okazuje się po prostu TAKA SOBIE.
Czy nagrody literackie są dla was w jakikolwiek sposób zachętą do przeczytania książki? A może jest wprost przeciwnie? Dla mnie Bookery czy listy Women’s Prize for Fiction to od pewnego czasu olbrzymia zachęta do zapoznania się z literaturą inną od najczęściej czytanej. Nie jest zawsze najlepszą, nie jest gwarantem olbrzymich przeżyć, ale możliwością przeczytania czegoś nowego, intrygującego i najczęściej podanego w ciekawej formie.
Tak jest z pewnością z Topeką, książką szeroko omawianą, wyróżnianą, a dla mnie chyba za trudną. To historia amerykańskiej rodziny obracającej się w dość ciekawej i zamkniętej społeczności zgromadzonej wokół kliniki psychiatrycznej. Matka głównego bohatera to znana pisarka, działaczka feministyczna, psychoterapeutka tak jak jej mąż. Adam, główny bohater jest świetnym sportowcem i jeszcze większym oratorem wygrywającym liczne konkursy. Gdzieś w tym wszystkim są zdrady, nieprzepracowane traumy i bolączki. Brzmi jak świetna powieść, jednak dla mnie było w niej zbyt wiele psychologiczno-freudowskiego zacięcia. W zależności od tego, z punktu widzenia którego z bohaterów była prowadzona narracja czytało mi się ciężej lub lżej. Czasem gubiłam jednak wątek, a ważne i interesujące zagadnienia, na które historia rzuciłaby światło ginęły w wywodach myślowych bohaterów. W następstwie nie mogłam się z nimi w żadnej sposób utożsamić czy współodczuwać targające postaciami emocje. Trochę na to liczyłam, ponieważ temat książki i poruszane w nim wątki, klimat Stanów Zjednoczonych z końca XX wieku, zachodzące przemiany społeczne i polityczne wydały mi się niezwykle obiecujące.
Jeden z rozdziałów został zatytułowany rozsmarowanie i właśnie tak się czułam czasem podczas czytania - rozsmarowana i pokonana.
Podsumowując, to nie jest zła książka, nie wątpię też, że rzeczywiście, zwłaszcza w Ameryce znajdują się osoby, które okrzyknęły ją wybitną. Dla mnie to nie był ten moment i okoliczności, ale z pewnością będę dalej szukać tak inteligentnie napisanych historii, które rozruszają szare komórki. Tego nie można jej odmówić.