W drugim tomie kolekcji G1 możemy zobaczyć, jak scenarzyści "Transformers" wyszli z trybu reklamowania zabawek i faktycznie zaczęli opowiadać jakąś historię.
Tyrania zimnego, kalkulującego Shockwave to o wiele ciekawsza opowieść niż niekończące się przechwałki Megatrona. To na plus, na minus ponownie są paskudne, niechlujne rysunki Marvel US. A właściwie nie same rysunki, co późniejsza edycja i kolory - jak już pisałem przy okazji poprzedniego tomu.
Materiały redakcji z Wielkiej Brytanii ponownie wybijają się ponad oryginalną historię - zarówno pod względem fabularnym, jak i wizualnym.
W skrócie - widać poprawę, ale wciąż daleko w tyle za Japońskimi pozycjami z gatunku wielkich robotów.
Jasne, rozumiem, że tworzenie komiksów we współpracy z firmą od zabawek bywa trudne - zwłaszcza, gdy dorzucają z 70 nowych postaci, w tym pomysły tak idiotyczne, jak ludzie transformujący w głowy i spluwy dla robotów.
Co nie zmienia faktu, że skoro Bob Budiansky chciał napisać ich historię, mógł postarać się o coś lepszego niż 'Autoboty lądują na obcej planecie i chcą pokoju, ale mieszkańcy im nie ufają i nie do końca mają ochotę na sojusz, co wykorzystują Decepticony' - bo tą samą fabułę opowiedział już w pierwszym tomie.
Chociaż, może i nie miał lepszych pomysłów - historie z Marvel US nigdy nie należały do szczególnie dobrych.
Tom 10 to podobno już ostatnia taka akcja promocyjna z Hasbro. Oby - zaczynam się już gubić w tych wszystkich nowych robotach. Zwłaszcza, że coraz częściej różnią się już tylko imionami i kolorem karoserii.