Londyn w czasach Sherlocka Holmesa Krystyna Kaplan 6,4
ocenił(a) na 27 lata temu Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czytałam tak złą książkę i chyba... była to jedna z pozycji wydanych przez PWN. Dwie niezwykle popularne serie tegoż wydawnictwa, o "miastach retro" oraz o kulturze 20-lecia są pięknie wydane, owszem, przykuwają uwagę, owszem, niewątpliwie są produktem świetnego marketingu - i nieodmienne (z naprawdę małymi wyjątkami) stoją na fatalnym poziomie.
"Londyn w czasach Sherlocka Holmesa" - chodliwy tytuł, nie? Tymczasem Holmes "narodził się" raczej u schyłku panowania królowej Wiktorii i "zmarł" zanim epoka edwardiańska zdołała się na dobre rozkręcić, więc tytuł nie do końca odpowiada dwóm epokom, które autorka próbuje omówić. Próbuje, bo co więcej można zrobić na ledwie trzystu stronach, z czego połowa i tak wypada na zdjęcia?
Zaczyna się oczywiście od wstąpienia Wiktorii na tron - po czym następuje ślub z Albertem, śmierć Alberta i diamentowy jubileusz. Tyle dowiadujemy się na temat 60-letniego panowania tej władczyni oraz skądinąd ważnych wydarzeniach historycznych czy zmianach, jakie przeszła w tym czasie sama Anglia. Dlaczego dowiadujemy się z rozdziału pierwszego to, co już wiemy? Bo autorka wie tyle samo, co i my, a jedyne, co robi, to mieli, mieli, w nieskończoność mieli papkę z innych popularnych opracowań. Jak mamy zrozumieć, co uczyniło wiejski Albion industrialnym Zjednoczonym Królestwem, skoro autorka koncentruje się na powierzchownych celebryckich szczegółach?
Mamy zatem rozdzialik o artystach, w którym 90% miejsca zajmują celebryckie szczegóły: biogramy pisarzy tamtej epoki - nie chcę być złośliwa, ale połowa brzmi jak żywcem wycięta z Wikipedii. Do tego dwa słówka o aktorach i o sztuce, przy czym o prerafaelitach znacznie mniej niż o Arts and Crafts (czy ktoś z czytelników spotkał się ze zwyczajem tłumaczenia tej nazwy?). Dlaczego mecenasi sztuki sąsiadują w tym samym rozdziale z socjalistami? Bo jedna mecenaska stała się socjalistką. Co z tego, że jedna?
Kogo mamy opisanego w słynnych kobietach? Skłodowską-Curie, która w Londynie bawiła kilka dni, oraz sławną kucharkę. O Florence Nightingale i Emmeline Pankhurst za dużo się nie dowiemy. O czym to przeczytamy w zbrodni i karze? Tak, oczywiście, że o Kubie Rozpruwaczu i Oskarze Wildzie, bo jakoś... no wszystkim to właśnie przychodzi do głowy, kiedy padają hasła "Wiktoria" i "przestępca". Nie dowiemy się za to absolutnie nic ani o rozwodach, ani o procesach o długi, ani tym bardziej NICZEGO o sądownictwie i zakładach penitencjarnych.
Chaos, niekonsekwencja, papkowata treść rodem z bloga, gdzie kolejny z bożej łaski "copywriter" jest opłacany za "przeredagowanie treści" znalezionych w "źródłach internetowych". Te kilka ciekawostek rzuconych na okrasę nie jest w stanie zrównoważyć tych głupich, nic nie wnoszących przypisów ("City jest bogate - mieszczą się tam sztabki złota" albo "Zadok the priest D-dur" żywcem wzięte z polskiej - i tylko polskiej! - Wikipedii) albo uroczych sformułowań w stylu kuchni wspomnianej tu już kucharki Rosy Lewis, która miała "podbić żołądki gości" - nie jestem pewna, czy kuchnia podbijająca żołądek nie jest raczej średnią rekomendacją, ale że jest błędem językowym, to pewne.
Moim absolutnym faworytem pozostaje jednak fragmencik kończący rozdział poświęcony sportowi, a dotyczącym Gustava Hamela, lotnika:
"Hamel, który wykonywał spirale i inne akrobatyczne figury, raz omalże rozbił się na Colindale Avenue. 23 maja miał wziąć udział w 'powietrznych derby' w Hendon. Czekano na niego długo. Ustalono później, że wyleciał z Boulogne, ale nigdy nie dotarł do Anglii". Czy tylko ja tu czegoś nie rozumiem, czy Gustav Hamel rozbił się na Colindale Avenuse i dlatego 23 maja nie dotarł na "powietrzne derby" w Hendon? Czy naprawdę nie da się pisać bardziej przejrzyście i zrozumiale?
Wnikliwym czytelnikom, którzy mają za dużo czasu, gorąco rekomenduję szukanie podobnych kwiatków w papce pani Kaplan. Jest to rozrywka niewinna, prosta, która nie przynosi żadnej frustracji poza chwilami, kiedy pomyśli się o lasach. Czytelnikom, którzy czasu mają niewiele, a głód wiedzy większy, polecam solidne opracowanie zamiast tego steku bzdetów.
Do wszystkich czytelników apeluję, aby w ciągu roku kupować dwie wartościowe pozycje wydane przez PWN. Wydawnictwo żyć z czegoś musi, a w intencji dobra publicznego powinniśmy dbać, aby nie psuło sobie opinii i dobrego imienia wypuszczaniem takich gniotów w celach czysto zarobkowych.