Najnowsze artykuły
- Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać1
- ArtykułyEkranizacja Chmielarza nadchodzi, a Netflix kończy „Wiedźmina” i pokazuje „Sto lat samotności”Konrad Wrzesiński5
- ArtykułyCzy książki mają nad nami władzę? Wywiad z Emmą Smith, autorką książki „Przenośna magia“LubimyCzytać1
- ArtykułyŚwiatowy Dzień Książki świętuj... z książką! Sprawdź, jakie promocje na ciebie czekają!LubimyCzytać7
Popularne wyszukiwania
Polecamy
William J. Kennedy
1
6,4/10
Pisze książki: literatura piękna
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,4/10średnia ocena książek autora
12 przeczytało książki autora
132 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Chwasty William J. Kennedy
6,4
Jestem
perfekcjonistą
potrafię
spier...wszystko
Chwast
jest chwastem jest chwastem
róża
różą jest po trzykroć
Smutny dzień...pierwsza informacja..Afa..widziałem się z nim wielokrotnie,a On ze mną nigdy..ale wszak tyle razy na wspólnie chwiejnych nogach,nie tylko ze zmęczenia,ale żeby jeszcze,żeby dłużej..i wierzcie mi czas się zatrzymywał...i wierzcie mi czasem Bóg człowiekowi przeszkadza...czasem można coś poczuć,zrozumieć nigdy....
Czy On był chwastem? w oczach wielu pewnie tak..w swoich niekiedy też.Jakie to ma znaczenia?...etykietki,wizytówki,numerki..Chwast pozostaje rośliną...
Co do książki...temat dość zgrany.O ucieczce przed rzeczywistością,potem przed sobą,potem już tak z nawyku,bo nie umiemy inaczej.Brak sznurówki to problem...brak dachu nad głową nie.I to także jest życie,i ja to trochę znam,bo w mojej duszy roi się do chwastów...
Chwasty William J. Kennedy
6,4
L ubimy
U ciekać
M ożemy
P owracać
Trafiłem na tę konkretną książkę przeglądając z ciekawości listę zdobywców Nagrody Pulitzera. „Chwasty” to laureat za rok 1984, o którym w Polsce było i jest cicho. Tym bardziej więc chciałem zapoznać się z tą historią. Niedługo potem obejrzałem też ekranizację. Nie żałuję żadnego z wyborów, to dzieło – choć przygnębiające i momentami chwytające za serce - o którym warto mówić, ale jednak do wielkości – mierzonej Pulitzerem – czegoś zabrakło.
Nie zabraknie natomiast na kartach powieści słowa „lump”, które okazuje się tym najczęściej w „Chwastach” powtarzanym i odmienianymi. Wywołując ów wyraz, wywołamy także głównego bohatera… Poznajcie Francisa Phelana, który „w Halloween 1938 roku powraca do rodzinnego miasta Albany, które porzucił w dramatycznych okolicznościach przed dwudziestu laty”.
Przez te 22 lata Francis mieszka na ulicy. Jest żyjącym chwilą lumpem, pijakiem i wyrzutkiem bez stałego miejsca zamieszkania. Właściwie nie pracuje, czasem tylko trafi się jakaś mała fizyczna robótka (na cmentarzu albo jako pomocnik złomiarza),której podejmuje się nie tyle po to, by mieć, co włożyć do ust, ile wlać do spragnionego uzależnieniem gardła. Mały grosz, wpadający okazyjnie do przetartej, brudnej kieszeni, idzie właśnie na alkohol. Od lat włóczy się po świecie w towarzystwie innych pariasów (m.in. z partnerką Helen). Czasem, w celu chwilowego zaspokojenia głodu miską gorącej zupy albo wymianie zniszczonej do cna części garderoby (nawet zdobycie „nowej”, używalnej sznurówki wykracza poza jego możliwości) lub przespania się w humanitarnych warunkach, zachodzi do schroniska. Ale nie na długo – pijanym wstęp wzbroniony. Zazwyczaj więc śpi na łonie natury, w krzakach lub w kartonowym lokum pod mostem, żywiąc się albo wspomnianą zupą, albo śmietnikowymi specjałami. I tak mniej więcej prezentuje się recepta na udany dla lumpa dzień: przespać się, zbytnio – jeśli to w ogóle możliwe – nie zmarznąć, połknąć cokolwiek, poszwendać się z ziomkami, a przede wszystkim zalać smutki wysokoprocentowym trunkiem, uciec w delirium do depczącej po piętach, paskudnej przeszłości i niedużo lepszej przyszłości.
„-Co mu się stało?
-Upadł.
-Gdzie upadł?
-Upadł na ziemię.
-Do diabła, ja upadam na ziemię dwa razy dziennie i jeszcze żyję.
-Tak ci się tylko wydaje – powiedział Francis.”
Każdy człowiek, nawet lump, ma swoją wyjątkową, indywidualną historię. Nie inaczej jest z Francisem i Helen, choć to temu pierwszemu Kennedy poświęca znaczną część swojej uwagi. Życie protoplasty, nim został bezdomny i sięgnął dna, poznajemy stopniowo. Nie wiemy nawet dokładnie, jak wygląda główny bohater, a o jego wieku autor wspomina dopiero gdzieś w połowie książki. Chyba największym wyróżnikiem Phelana jest jego baseballowa przeszłość i dokonania: gra ramię w ramię lub przeciwko wielkim tego sportu. Ale to ta jaśniejsza i dawno miniona strona medalu. Zdecydowanie więcej czasu zajmuje odkrywanie tej ciemniejszej, złowieszczej, której implikacje wciąż odciskają piętno na marnym żywocie Francisa.
Z głównym bohaterem spotykamy się w otwierającej scenie na cmentarzu – przy okazji to jeden z najlepszych początków książki, jaki sobie przypominam – pod płaszczykiem śmiesznej pogawędki dwóch lumpów zmierzających ku dorywczej robocie za parę groszy, ujawnia się trauma naszego protagonisty - z resztą nie pierwsza i nie ostatnia - utrata syna. Pierwszy rozdział jest istotnym wprowadzeniem do losów protagonisty, Kennedy skonstruował początkową scenę tak, że Francis, zamiast prosić się o niesmak i odrazę u czytelnika, wzbudza, mimo wszystko, współczucie. Ze względu na złe wybory i pecha porzucił życie rodzinne po tragedii, której nie potrafił sprostać. Nurtuje zatem pytanie, czy Franciszek jest produktem własnej sprawczości czy ofiarą pewnych okoliczności miejsca i czasu.
Powieść obejmuje kilka dni powrotu Phelana do rodzinnego Albany. Krocząc po mieście, budzi wspomnienia, a te otwierają rany z przeszłości, bo nasz bohater ma naprawdę wiele na sumieniu, które od dawna stanowi jego narośl. Francis nie może zapomnieć o tych, których kiedyś skrzywdził. Mimo że próbuje pogodzić się z tymi żyjącymi, cały czas jednak prześladują go ci, do których śmierci przyłożył rękę, nieistotne czy umyślnie, czy nie. W fantasmagorycznych wizjach ukazuje się przed nim w pełnej, momentami demonicznej krasie, jego przeszłość. Sumienie gryzie go do tego stopnia, że niemal się materializuje, w postaci nawiedzających go demonów z przeszłości. Być może ukojenie odnajdzie w ponownym spotkaniu z porzuconą przez siebie dawno temu rodziną.
Powieść skupia się na cezurze Francisa, czyli powrocie do Albany, a narracja jest skomplikowana przez halucynacje upojonego lumpa. Opowieść Franciszka jest smutna i zajmująca, a on sam wydaje się niejednoznaczną, ciekawą personą, która nie usprawiedliwia rzeczy, które zrobiła i tego, jak żyje. Choć Francis jest człowiekiem popadającym ze skrajności w skrajność - od uprzejmości, czułości i dowcipu, do oschłości, cynizmu i agresji - nie szuka kłopotów. Wini samego siebie za przeszłość.
Znamienne są dni, w których rozgrywa się akcja, nieprzypadkowe są też oba święta będące ramami czasowymi kilkudniowej wędrówki po Albany. Halloween nastraja odpowiednio do obserwowania konfrontacji Francisa z jego demonami, zaś Święto Dziękczynienia symbolizuje promyk nadziei na pojednanie się z rodziną oraz wyjaśnienie sobie niewygodnych spraw. Ponadto mamy jesień w pełni, zbliża się zima - już jest coraz chłodniej. Pogoda przecież determinuje funkcjonowanie każdego lumpa, a zbliżający się wielkimi krokami koniec roku znamionować może dla Francisa czas rozliczeń zarówno z samym sobą, jak i z najbliższymi.
„-To świetnie, że jesteś trzeźwy. Dobrze dziś wyglądasz.
-To tylko maska na Halloween.”
Trzeba oddać autorowi, że z duża pieczołowitością podszedł do kreowania osobowości swoich bohaterów: ich myśli oraz emocje przedstawił w sposób wyczerpujący i na niedomówienia w tym obszarze mowy być nie może, a przynajmniej jeśli chodzi o grono głównych postaci. Na bohaterach piętno odciska wielki kryzys zapoczątkowany w 1929r. Francis radzi sobie nieźle z tym, co i kogo ma wokół. Był świetnym sportowcem, a teraz lumpuje się na tyle dobrze, aby brnąć przez kolejne dni. A przecież wokół wspomniany kryzys i pogarszająca się pogoda. Powinno się odechciewać życia... Protagonista stoi w rozkroku między swoją przeszłością a tym, co teraz, gdyż dla lumpa przyszłość to kilka godzin do przodu, nie więcej. W tym „fachu” czujność i przedsiębiorczość są niezbędne do przeżycia.
Paradoksalnie, chyba najbardziej dotknęły mnie te pozornie błahe momenty, gdzie Francis opisuje emocje, pokazuje nam swoją reakcję na możliwe spotkanie w mieście dawnych sąsiadów czy znajomych. Warto zwrócić uwagę na zabieg, w którym, odwiedzając swojskie miejsca, Phelan doświadcza tzw. rozdwojenia przestrzeni, czyli rozgrywających się równocześnie zdarzeń teraźniejszych oraz tych sprzed lat, i w tych samych miejscach, nakładających się na siebie rzeczywistościach. „Chwasty” oferują też szczyptę horroru – w końcu zjawy z opisu to nie żadne puste słowa; jest też motyw ucieczki protoplasty od kłopotów. Nie braknie też miejsca na humor – to choćby okoliczności trafienia Phelana za kratki, zaprezentowane w początkowej fazie książki.
Książka jest wprawdzie spójna w obranej konwencji, ale jednak brakuje bardziej konkretnych i rozbudowanych, usystematyzowanych, losów głównego bohatera przed rokiem 1938, czyli książkową teraźniejszością. W „Chwastach”, prócz tylko kilku dat znamionujących znaczące wydarzenia z życia Phelana, występują niezawieszone w czasie informacje, wspomnienia etc. Niby ogólny obraz jest, przełomowe wydarzenia opracowane, ale z drugiej strony dotychczasowy życiorys Francisa wydawał mi się nie do końca jasny i wyczerpujący. Wielka szkoda, że nie wydano u nas pozostałych pozycji ze słynnego cyklu o Albany, do którego „Chwasty” również należą. Wyobraźcie sobie, że są książki sprzed tej oraz wiele po niej następujących, a ja w tym miejscu odczuwam zarazem rozczarowanie i ciekawość.
Starałem się też rozgryźć, choć to nie najlepsze słowo, czym jest tytuł książki, dlaczego „chwasty”? Wydaje mi się, że chwasty to zarówno schronienie - przystań włóczęgów, jak i śmiertelna pułapka - grób. Być może to także bohaterowie – lumpy, bo wbrew pozorom, tak jak te rośliny o bardzo mocnej łodydze, oni także jakoś sobie radzą, trudni do zdarcia, jest ich wszędzie pełno, ale (podkreślam) dają sobie radę i nie narzekają. Są świadomi swojego życia A i życia B, które koncentruje się na najbliższych minutach i godzinach oraz permanentnym rozmyślaniu i retrospekcjach w głąb wersji A. Marzenia - a właściwie wyobrażenia – o tym, jak pięknie mogło być, rozgrzewają naszych lumpów do czerwoności w te zimne, nagie noce. To historia o życiu w przeszłości, bo też nic innego im nie zostało – dziś, poprzez swą odpychającą aparycję, tylko odrzuceni przez społeczeństwo, traktowani obojętnie i pogardliwie, jak niechciane chwasty.
NA KONIEC: Kennedy popełnił smutną, przygnębiającą opowieść o podążającej niezgrabnie przez życie małej, swoistej komunie zgorzkniałych, wyczerpanych zarówno fizycznie, jak i psychicznie, włóczęgów i lumpów, którzy wspierając się wzajemnie, walczą, by ujrzeć brzask kolejnego dnia. Kennedy potrafi tworzyć piękno w najmniej prawdopodobnych miejscach, w towarzystwie brudnego, wędrownego życia. To książka wypełniona szczegółowym opisem i obrazami, sprawiającymi, że można poczuć się bliskim współtowarzyszem niedoli Francisa, na własnej skórze odczuć jego zmagania. W tej gorzkiej konfrontacji z przeszłością Phelan burzy mit beztroskiego lumpa. Duchy z przeszłości ciągną się za nim jak smród jego zewnętrznych powłok.
„Chwasty” to niewątpliwie ciekawa pozycja z zaskakującym, niejasnym zakończeniem (czytelnik musi sam zdecydować, którą drogą podąży główny bohater; Kennedy daje nam wolną rękę),którą czyta się przyjemnie mimo omawianych treści. Mowa o kawałku bardzo dobrej literatury, choć, wraz z wieloma innymi czytelnikami, dziwię się, iż Kennedy właśnie tym dziełem wywalczył Pulitzera. Bo jest udanie, ale nie na poziomie tej wielkości, jaką wskazywałaby nagroda tego pokroju. Czegoś jej brak, być może, tak jak u Francisa, tej drugiej sznurówki…
Więcej recenzji na:
dobrakomplementarne.blogspot.com