Poza cywilizacją Ed Stafford 6,7
ocenił(a) na 97 lata temu Sześćdziesiąt dni i on. Sam. Bez niczego. Czy da radę zrealizować plan, który ułożył z kumplem przy piwie?
Ed Stafford- jestem pewna, że każdy z nas słyszał o tym człowieku. Były żołnierz brytyjskiej armii i podróżnik, który jako jako pierwszy pokonał PIESZO drogę wzdłuż Amazonki, jego przygoda trwała 860 dni. Współpracuje z Discovery Channel, tworząc programy o tym, jak przetrwać nawet w najtrudniejszych warunkach. Jego celem jest jednak nie samo wytrwanie i przeżycie, ale także sprowadzenie swojej egzystencji w danych miejscu do przyzwoitego poziomu. Jeżeli widzieliście kiedykolwiek jego projekty to od razu zauważyliście co je różni od innych programów surwiwalowych. Bieganie na golasa, spanie w jaskinii i jedzenie surowych ślimaków to tylko początek, z każdym dniem chce być coraz lepszy.
Jest jednak problem, sześćdziesiąt dni izolacji, brak noża, ubrania, wody, pożywienia i przebywanie na dotąd nie znanej mu wyspie. W dodatku musi wszystko nagrywać i cały czas trzymać fason, bo przecież kręci program dla znanej stacji.
Zawsze zatrzymuje się na jego programach, kiedy bezmyślnie przełączam na coraz to inne stacje, siedząc przed telewizorem. Jest świetny, często zdarza mi się oglądać np. „Nagi instynkt przetrwania”, jednak po kilkunastu odcinkach zaczął mi się zwyczajnie nudzić. Oczywiście, komary, różne dziwne gady, deszcz, zimno, brak wody i pożywienia to wstrząsające warunki, aczkolwiek no cóż, do wszystkiego jako widz się niestety przyzwyczajamy. Ed natomiast zawsze wymyśla coś innego, szczerze go uwielbiam.
Do tej pory z literatury podróżniczej czytałam jedynie jedną książkę Wojciecha Cejrowskiego a także jedną Martyny Wojciechowskiej i bardzo mi się podobały. Nie lubię stylu Beaty Pawlikowskiej, ale myślę, że to dlatego, że po prostu jakoś jej samej za bardzo nie trawię.
Muszę przyznać, że po lekturze tej książki, po prostu pokochałam Eda. Jest prostym, szczerym facetem, który od razu zdobył całą moją sympatię. Muszę przyznać, że to, co widzimy w telewizji to tylko 1/10000 prawdy. Ed opowiadając w książce o swoich prawdziwych uczuciach, wspominał również o tym, jak to ukazywał w kamerze. Pierwsza „spódniczka”, którą zrobił praktycznie doprowadziła go do rozpaczy, chociaż na potrzeby telewizji udawał człowieka bardzo z siebie zadowolonego. Takich przykładów jest bez liku, trochę smutne, ale dzięki temu doceniam potęgę książki i ten względny brak cenzury (podejrzewam, że gdyby usłyszeć całą historię od autora byłaby to jeszcze kolejna, zupełnie inna wersja).
Muszę tutaj naskrobać kilka słów o wydaniu, jak to ostatnio mam w zwyczaju. Jest naprawdę dobre. Przyznam, że już od dawna nie miałam tak „dużej” książki w dłoniach. Ma wymiary 222x 150 mm, więc generalnie- olbrzym, podobnie jak sam Ed ;). Przy tym dość duża czcionka, która daje +200 do komfortu. Żywa okładka ciesząca oko, mimo, że już od frontu atakuje nas łapsko Stafforda :D. W środku zamiast oznaczeń rozdziałów mamy pionowe kreski, przekreślone jedną poziomą (w przypadku każdej piątki),takie znaczki możemy zobaczyć np. u więźniów, którzy zaznaczają sobie dni odsiadki. W dodatku kilka kolorowych ilustracji zdecydowanie umila lekturę.
Od dawna w swoich opiniach nie przytaczałam żadnych cytatów, ale tutaj nie będę w stanie się bez tego obyć, ponieważ w niektórych momentach poczucie humoru naszego podróżnika nie zna granic :D. Spotykamy się ze świetnymi opisami czynności skrajnie nudnych:
„ Kiedy słońce oparło się o hotyzont, usiadłem w gównianym pyle i jadłem niedojrzały, galaretowaty kokosowy miąższ, wydłubując go paznokciami jak małpa.”
czy (liczne w tej książce) opisy ekskrementów i defekacji:
„Zaraz po przebudzeniu zrobiłem wielką kupę.”
Nie wiem czy wszystkim się to spodoba, ale takich opisów znajdziemy naprawdę wiele :D Ed sam zastanawiał się, czy je umieszczać w książce, ale w końcu (moim zdaniem prawidłowo) stwierdził, że ludzie powinni znać jego 2-miesięczną wyprawę i życie na bezludnej wyspie z każdej strony. Czasem rzeczywiście było trochę obrzydliwie, aczkolwiek muszę przyznać, że nawet o tym pisał w miarę możliwości ładnie :D.
Na początku myślałam, że opisy pierwszych kilku-kilkunastu dni będą rzeczywiście ciekawe, ale potem to już na pewno zrobi się nuda, bo przecież będzie robił ciągle to samo, a rutyna nie może być interesująca. Bardzo się zdziwiłam. Człowiek, który na dwa miesiące ląduje na wyspie bez absolutnie żadnego przedmiotu (nie licząc kamer) nie miał na nic czasu! Ciągle czymś się zajmował, czasem nawet nie zdążył zjeść lunchu, bo tyle miał na głowie. Co chwila stawiał przed sobą nowe wyzwania: a to przeniesienie się z jaskini do własnoręcznie zbudowanego szałasu, a to upolowanie kozy, a to zrobienie tratwy i wybranie się na ryby czy konstrukcja łóżka. Kiedy czyta się jego zapiski, czytelnik myśli sobie:” O Boże, on chyba oszalał!”.
Kolejnym plusem są osobiste przemyślenia Stafforda. On sam będąc świadomym swoich niedoskonałości dzieli się z nami całym doświadczeniem, którego nabrał. Muszę przyznać, że sama często robiłam przerwę w czytaniu i zastanawiałam się nad tym, co napisał. Brak czasu, czyli obecna choroba cywilizacyjna prawie całego świata daje się we znaki także Edowi. Dzięki niemu zdiagnozowałam ją także u siebie, mimo że do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy. W końcu niedługo mam obronę pracy licencjackiej, chwilowo nie mam pracy i sporo czasu, a mimo to odstawiam malowanie czy sport…
Wracając do książki. Na końcu znajdziemy krótki opis życia Eda rok po wyprawie. Nawet zawodowy podróżnik, który sam wymyślił 60-dniową wyprawę na bezludną wyspę bez żadnej pomocy odczuł katastrofalne skutki tej podróży. Tak długa izolacja spowodowała u niego np. wahania nastrojów, które kończyły się wybuchami płaczu czy zafiksowanie na punkcie jedzenia. Nie obyło się bez psychiatry. Sam Stafford wyniósł wiele z tej wyprawy, a dzięki niemu my także możemy bez potrzeby 2-miesięcznej podróży. Czy powtórzyłby to?
Cytuję: „Musiałoby mnie po*ebać!”
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Vesper :).
Opinia pochodzi z mojego bloga: kasi-recenzje-ksiazek.blog.pl