Kłamstwa, w które wierzymy Chris Thurman 7,2
ocenił(a) na 53 lata temu Podręcznik? Przewodnik? Kompendium? A może swojego rodzaju encyklopedia? W zasadzie to nie wiadomo. W każdym razie Chris Thurman próbuje, z lepszym lub gorszym skutkiem - zależy od rozdziału – opowiedzieć historię, w jaki sposób dochodzi do tego, że w czasie trwania prozy życia codziennie „zażywamy” dość sporą dawkę kłamstw. Więcej, autor stara się udowodnić, opierając się na konkretnych przykładach, zaczerpniętych z własnego gabinetu, jako że jest psychologiem, że chociaż niejednokrotnie zdajemy sobie sprawę z zafałszowania rzeczywistości, w której żyjemy, to ostatecznie i tak wierzymy w jej autentyczność. Na czym zatem polega paradoks? Na naszej naiwności, na niedostatecznym jeszcze życiowym doświadczeniu, a może na zwykłym fakcie, że nierzadko po prostu wolimy, żeby było tak, jak jest z pobudek czysto oportunistycznych, żeby nie powiedzieć hedonistycznych? Odpowiedź każdy zna. W „Kłamstwach, w które wierzymy” Thurman raz w bardzo prosty sposób wyprowadza czytelnika z tego zawiłego labiryntu absurdów, konfabulacji i niedorzeczności, a raz wręcz zachodzi w głowę jak to zrobić, gdyż problem, z którym przychodzi mu się skonfrontować powoduje, że aż chce się zacząć wierzyć, że jednak „diabeł taki straszny…”. Koniec końców książka – jakkolwiek byśmy ją określili – unaocznia, pozwala zrozumieć, przychodzi z pomocą. Jest tylko jeden szkopuł, tzw. siła argumentu. Można uczciwie skonstatować, że amerykański psycholog napisał dobrą książkę, nawet znakomitą, ale tylko, niestety, w wymiarze konceptualnym. To naprawdę wspaniale, że ktoś postanowił uświadomić ludziom, że na co dzień toną w morzu kłamstw, mistyfikacji, czy po prostu nonsensów. Warto wszakże wiedzieć, pod jakimi pretekstami fałsz rozgaszcza się w naszych umysłach i jakich przykrywek do tego używa. Jednak medal, jak wiadomo, ma dwie strony. I ta druga w tym przypadku nieco niweczy całość dokonań Thurmana. Bo o ile podejmuje on temat ważny, to odnosi się wrażenie, że nie do końca poWAŻNIE go traktuje. Koresponduje to przede wszystkim z przykładami, jakie zostały w „Kłamstwach…” wykorzystane. Autor – nie wiem, czy to dobrze, czy źle – czerpie na tym polu z autopsji, tj. omawia, w związku z daną kwestią, problemy własnych pacjentów. Z jednej strony można by pomyśleć, że przecież nic lepszego, jako że mamy do czynienia z namacalną, taką z krwi i kości bolączką prawdziwego człowieka. No i tu właśnie pies jest pogrzebany. Te zdawałoby się „żywe” kwestie w istocie bowiem są umarłe. Kompletnie zatem nie przemawiają, nie ma w nich „ducha” ani niczego innego, co mogłoby czytelnika, w jakimkolwiek tak naprawdę stopniu, przekonać do wyłożonych teorii i sposobów radzenia sobie z tym, co dolega. Dialogi lekarza z pacjentami zredagowano na poziomie rozmowy nauczycielki z uczniem w podstawówce celem wyperswadowania temuż jego złego zachowania wobec kolegi z ławki, gdyż jest ono złe i donikąd go nie zaprowadzi. Nie da się tego czytać. Dojmuje wrażenie, że ma się przed sobą tekst bajki na dobranoc, która bez wątpienia skończy się dobrze, a główny bohater (w tym przypadku pacjent) będzie żył długo i szczęśliwie. Niestety, jak na książkę o tematyce psychologicznej, za dużo tu tendencyjnych rozwiązań. Podobnie jest z podrozdziałem o Bogu. Thurman przywołuje właściwie wszystkie najważniejsze atrybuty Stwórcy zestawiając je z człowiekiem i jego życiem na ziemi. I chociaż wszystkie te wynurzenia autora przemawiają na korzyść istoty podniebnej, to fakt, że przeprowadzono je w sposób nader lapidarny i chyba jednak zbyt ogólnikowy powoduje, że tracą one na swojej wartości. Nawet cytaty z Pisma świętego, odgrywające tu rolę służebną, jako że mają stanowić potwierdzenie dla wysuniętych tez, są dobrane niekoniecznie trafnie, trochę jakby losowo czy na siłę lub z braku pomysłu na jakiś inny, lepszy fragment, czy też – nie daj Boże – z braku rzetelnego podejścia do sprawy.
„Kłamstwa, w które wierzymy” bezsprzecznie należą do rodzaju książek, które człowiekowi są potrzebne. Nie ulega jednak wątpliwości, że należy napisać je nie tyle dobrze, czy nawet znakomicie co kompetentnie, tak, żeby faktycznie spełniały swoją funkcję, bo to nie jest literatura piękna, która ma zachwycić i po prostu się podobać lub nie, ale literatura, która ma pomagać zrozumieć rzeczywistość, w której się żyje i ludzi stanowiących na co dzień środowisko naszego życia. Thurmanowi nie do końca się to udało. Nie określiłbym tej pozycji ani podręcznikiem, ani przewodnikiem, ani tym bardziej żadną encyklopedią.