Na krańcu świata. Najsłynniejsza wyprawa na biegun południowy Apsley Cherry-Garrard 7,2
ocenił(a) na 810 lata temu Ku mojej rozpaczy zostało mi niewiele ponad sto stron. Jeśli ktoś nie wierzy, że książkę o tym, jak się idzie przez lód, można czytać z zapartym tchem, niech sięgnie po Garrarda.
Początek był mało obiecujący: brytyjsko powściągliwy, rzeczowy, wystawiający na próbę cierpliwość czytelnika, brnącego przez nielitościwy geograficzny opis odległości baz, składów żywności i przylądków oraz odległości między nimi. W całym opisie przygotowań i drogi na południe niknie w zasadzie tekst telegramu informującego Scotta, że Amundsen także zmierza na południe.
I nagle czwarty rozdział przynosi taki opis sztormu, z którym zmierzyła się załoga Terra Nova, że czyta się z zapartym tchem i w zasadzie nie wiadomo, gdzie znika nagle trzydzieści, czterdzieści stron.
Cała ta książka jest właśnie taka: fragmenty wystawiające cierpliwość czytelnika na próbę swoją skrupulatnością żeby nie powiedzieć - nużącą drobiazgowością, jak opisy zakładania składów czy podróży grup pomocniczych, przemieszane z tymi, które czyta się jak, nie przymierzając, jak czystą fantastykę. Przyznaję, że podchodziłam do tej książki z nastawieniem "Powinna być na temat Scotta, a nie żeby jakiś szaraczkowaty pomocnik odcinał kupony od cudzej zasłużonej sławy" i przyznaję, że spodziewałam się ze strony autora poniekąd zrozumiałej bufonady. Aż doszłam do miejsca, gdzie przedstawił koleje wyprawy trzech mężczyzn w samym środku antarktycznej nocy do lęgowisk pingwina cesarskiego, aby dla celów naukowych pozyskać jaja tych ptaków. Warunki, z jakimi się zmagali i hart ducha, z jakim je znosili po prostu przekraczają możliwości wyobraźni przeciętnego człowieka. A przecież Garrard nie kreuje się na bohatera i herosa, wręcz przeciwnie - zachowuje niezwykłą skromność, podkreślając przede wszystkim zalety swoich niezwykłych towarzyszy, Wilkesa i Bowersa. Lektura tej części książki jest naprawdę niezwykła z jeszcze jednego powodu: pozwala przez chwilę spojrzeć na tak zwane "szczęście" z nieco innej perspektywy niż zwyczajna możliwość spełniania swoich pragnień czy dostatniego życia - może się okazać, że to wszystko znaczy niewiele wobec księżyca wyłaniającego się zza chmury w najbardziej wskazanym momencie albo graniczące z cudem odzyskanie namiotu. Kto nie wierzy, że namiot można cenić bardziej niż luksusowe wakacje w jakimś egzotycznym a ciepłym kraju, niech sięgnie po tę książkę.
Jak wspomniałam, są tu dłużyzny, są męczące fragmenty, są chwile, kiedy brak bardzo dokładnej mapy przeszkadza, boli i frustruje.
Ale ta książka zasługuje na wysokie oceny i uznanie szerszego grona czytelników nie dla swojej merytorycznej wartości - choć nie można jej przecenić - ani dla lekkości pióra czy gładkiego stylu. To, co jest w niej i najcenniejsze i najpiękniejsze to to, jaką wiarę w człowieka daje, jak przedstawia w człowieku to, co najszlachetniejsze, jak daje nadzieję, że możemy być Kimś Więcej.