Powieść czyta się całkiem nieźle. Problemem jest jednak stosunkowo duża liczba wprowadzonych przez autora postaci. Ciekawymi postaciami negatywnymi są tu Panicz Eustachiusz, ksiądz Wyrobek i Krystyna. Z postaci pozytywnych warto wspomnieć o Jance Gajowej i Stachu Skórze. Jest to rzecz jasna typowa literatura lat 50-tych. Mamy tu zatem do czynienia z dawnymi AK-owcami tworzącymi leśne bandy, parcelacją gruntów, byłymi obszarnikami, kułakami itd. Generalnie cały odbiór jest całkiem zabawny (współcześnie). Zakończenie nie należy jednak do w pełni pozytywnych i wesołych.
Jak już się uda wczuć w klimat, to nawet można zrozumieć, albo przynajmniej przypuszczać że się rozumie o co chodzi.
Pierwsza część, to wspomnienia o dziadku, który często opowiadał wnukowi o czasach służby u pana Okrążkowego. Rzecz się dzieje na południu Polski, prawdopodobnie w okolicach Krakowa po powstaniu listopadowym. Dziadek jest z zamiłowania i z zawodu foszmanem, zatem w jego opowiadaniach przeplatają się losy oraz opisy koni i ludzi. Czasami bez ładu i składu.
Druga część to opis snu, w którym po mieście pałętają się ludzie buntując się przeciw jednokierunkowej władzy oraz konie puszczone samopas.
Wszystko to poprzetykane podtekstami oraz bezpośrednim opisem ekscesów seksualnych.
Niektóre opisy przypominają styl Brunona Schulza, jednak są one bardzo chaotyczne, a czasami wręcz niezrozumiałe, przynajmniej dla mnie.