Wydział 7. Sztorm (zeszyt specjalny 3) Marek Turek 6,8
ocenił(a) na 725 tyg. temu Nigdy tak naprawdę nie należałam do grona komiksiarzy. Nic szczególnie dziwnego, gdy rynek tego typu w Polsce skupia się obecnie głównie na opowieściach o superbohaterach i kolejnych przygodach Kaczora Donalda (nie licząc mang, które jednak traktowałabym w odrobinę odmiennej kategorii). Okazuje się jednak, że nawet na tym małym rodzimym podwórku natknąć się można także na opowieści spod znaku grozy. Moim pierwszym spotkaniem z polskim, komiksowym horrorem stała się wydana w 2023 roku pozycja „Sztorm”, która stanowi trzeci zeszyt specjalny serii „Wydział 7.” (choć zdaniem autorów, można go przeczytać również nie znając dotychczasowych tomów). Przy powstawaniu komiksu pracowali Tomasz Kontny i Marek Turek (jako współtwórcy historii),a także Łukasz Godlewski, czyli rysownik, który powołał całą opowieść do życia w kolorowych kadrach.
Ojciec Jakub Lange podróżuje po świecie, poszukując informacji na temat zmartwychwstań. Nowy Orlean, Kalkuta, Nepal… Lata pięćdziesiąte pełne nieznanego, lecz nie dające satysfakcjonujących odpowiedzi. Najbardziej obfitującą w tajemnice okazuje się jednak podróż powrotna do Polski na pokładzie MS Batory. Rejs przebiega bez zakłóceń do czasu, gdy w egipskim porcie do pasażerów dołącza dziwna para, w której bagażach znajduje się drewniana trumna. Ksiądz organizuje mszę, jednak domniemani żałobnicy z jakiegoś powodu nawet na nią nie przychodzą. W nocy coś atakuje dominikanina, lecz nikt nie wierzy w paranormalne opowieści klechy. Co tak naprawdę dzieje się na pokładzie Batorego? Czy prawda zostanie odkryta, a zło pokonane, nim będzie za późno?
Mówiąc o historii, nie sposób nie zauważyć pewnego podobieństwa w jej konstrukcji do tegorocznego filmu „Demeter: Przebudzenie zła”, który wyszedł tak naprawdę kilka miesięcy po premierze komiksu. Tutaj również ograny zostaje motyw wampira na pokładzie, choć w bardziej polski i odrobinę uwspółcześniony (o ile można tak powiedzieć w kontekście lat pięćdziesiątych) sposób. Całość ma dość prostą fabułę, nie ma zbyt wielu zaskoczeń, lecz jest mimo wszystko naprawdę spójnie. Można przy tym znaleźć tu kilka naprawdę ciekawie zaplanowanych scen, jak chociażby „bal okrętowy”. Z drugiej strony miejscami pojawiały się dość dziwne z mojej perspektywy dialogi, które brzmiały średnio naturalnie, choć może to wyłącznie taki komiksowy urok, gdy trzeba wiele treści zmieścić w bądź co bądź małej objętości. Niejako fascynującym podejściem jest tworzenie na kanwie historycznej, wykorzystując faktyczne zdarzenia i dopiero wokół nich kreując tajemnicę odzianą w płaszczyk grozy. Warto wspomnieć, że zeszyt ten stanowi prequel do całej serii, więc de facto Wydział 7. jeszcze tutaj nie funkcjonuje, a dopiero się formuje. Przyznam jednak: choć to chronologicznie pierwsza opowieść – niekoniecznie rozumiem wszystko, co dotyczy głównego bohatera tej części (szczególnie celu pierwotnej wyprawy oraz motywu tatuaży…). Może to wynikać raczej z tego, że nie jestem wcale zaznajomiona z tą postacią, a poprzednie (następne?) odsłony nakreślą mi wszystko odrobinę lepiej – przynajmniej mam taką nadzieję.
Najbardziej komiks podoba mi się na płaszczyźnie wizualnej. Rysunki są naprawdę proste, a przez to odbiór kolejnych scen jest niezwykle przyjemny. Bohaterowie wyglądają charakterystycznie, łatwo ich odróżnić, choć zauważę, że w niektórych miejscach byli narysowani odrobinę mało proporcjonalnie, szczególnie, gdy mowa o dłoniach, które stanowią zmorę każdego rysownika. Naprawdę urzekła mnie za to wykorzystana kolorystyka i to, że każda strona miała konkretne, ujednolicone barwy związane z daną sceną, co niewątpliwie też wymagało dokładnego zaplanowania poszczególnych kadrów. Nie jest tu więc szaro i nudno, a klimat narysowanych pomieszczeń zmienia się jak w kalejdoskopie. Największą zaletę stanowią tła, które choć niekiedy proste, tak zdecydowanie przykuwają uwagę. Wspomnę jeszcze, że komiks wydrukowany został na naprawdę dobrym papierze, więc wszystkie wykorzystane odcienie prezentują się wyraziście, satysfakcjonując jako podróż wizualna.
Jak każda przygoda, również moja pierwsza wyprawa przez świat komiksu musiała się zakończyć. Szkoda, że była ona tak krótka, jednak realia rynku „opowiadań obrazkowych” nie są szczególnie wesołe, więc zbyt prędko się to raczej nie zmieni. Podróż ta stanowiła dość ciekawe przeżycie i z chęcią sięgnę po pozostałe części, gdy tylko będę miała ku temu okazję. Z mojej strony „Sztorm” zyskuje ocenę 7/10, choć nie ukrywam: ma on też pewne niedociągnięcia. Mimo wszystko uważam, że warto zainteresować się komiksem, wesprzeć ten mimo wszystko niszowy rynek, gdy ma się taką możliwość lub też po prostu zapoznać się z nim za sprawą lokalnej biblioteki. Kto wie, może komuś uda się w ten sposób zapałać miłością do tego nietypowego rodzaju tekstów kultury?