Le Morte d'Arthur Thomas Malory 7,9
ocenił(a) na 102 lata temu [Przeczytane w edycji Helen Cooper na podstawie rękopisu z Winchester, z uwspółcześnioną pisownią]
Nareszcie zmogłam w jednym kawałku całe pomnikowe dzieło Malory'ego, książkę-węzeł, zwieńczenie arturiańskiej tradycji średniowiecznej, fundament większości współczesnych arturiańskich retellingów. (Chociaż mówiąc "całe", trochę oszukuję, bo Helen Cooper poskracała tekst w niektórych miejscach, pozbywając się niektórych dygresyjnych epizodów - czego trochę żałuję - i niektórych powtarzalnych opisów turniejów - czego nie żałuję wcale).
Jestem zachwycona, a najbardziej zachwyca mnie to, co współczesnego czytelnika może właściwie łatwo odrzucić, tj. fakt, że "Le Morte Darthur" nie jest powieścią, tylko mieszanką kroniki i romansu, z czego wynika m.in. epizodyczna struktura oraz przeniesienie psychologii postaci na płaszczyznę czynów i słów, a nie myśli i wewnętrznych monologów. Przypomina mi się to, co John C. Reilly powiedział o swojej roli w "Pentameronie" - że kiedy w baśni postać się odzywa, to naprawdę ma coś do powiedzenia, zawsze jest to znaczące i doniosłe. To samo jest prawdą w przypadku "Le Morte Darthur". Zero smalltalku jak u niektórych współczesnych pisarzy (tak, Lawhead, na ciebie patrzę).
Sam styl Malory'ego jest zresztą cudowny i każde uwspółcześnienie składni czy, co gorsza, tłumaczenie na inny język musi się wiązać z nieuniknioną stratą tego archaicznego czaru.
Księga o Tristramie, mocno przez Cooper przycięta, jest jednak, przyznaję, ciężkostrawna, a sam bohater nie budzi mojej sympatii. Przychylam się ku hipotezom niektórych badaczy, wedle których Tristram jest w rzeczywistości antybohaterem, nieudaną podróbą Lancelota (T.H. White by się zgodził, pamiętam, że w 3. albo 4. tomie swojego cyklu opisał Tristrama jako pozera i hipokrytę). Sam Lancelot wyraźnie był ulubioną postacią Malory'ego - i choć próby wybielenia go są czasem szyte trochę grubymi nićmi*, to jest przedstawiony w taki sposób, który budzi mój podziw i zainteresowanie, a nie nudę lub zgrzytanie zębów, jak w większości innych tekstów, tak średniowiecznych, jak współczesnych. Doceniam nawet złożony i ewoluujący portret Gawena, który zaczyna jako dosyć wredny typek, by z wiekiem nabyć rozsądku (przynajmniej dopóki nie zaćmi go żądza zemsty). Koncentracja Malory'ego na waśniach rodowych, będąca odbiciem czasów, w jakich przyszło mu żyć (wojna Dwóch Róż),nadaje opowieści nowy ton, w który rzadko uderzają nowsze teksty. Z uwagi na to wszystko i na olbrzymie znaczenie tekstu dla całej tradycji arturiańskiej, wstyd nie dać 10/10.
*Oto jak Malory pisze o nakryciu Lancelota w komnacie Ginewry, które było początkiem końca Okrągłego Stołu: "[...] as the French book saith, the Queen and Sir Lancelot were together. And whether they were abed or at other manner of disports, me list not thereof make no mention, for love that time was not as love is nowadays".