(ur. w 1947 w Liverpoolu) – brytyjski antropolog i biolog. Najbardziej znany jest ze swojej Liczby Dunbara (150),którą mierzy się maksymalną liczbę ludzi, z którymi dana osoba jest w stanie utrzymać w miarę stabilne i regularne relacje.
Książka ciekawa, aczkolwiek jej treść pozwala czasami wyjść do kuchni, czy nawet łazienki, żeby umyć zęby.
Jak sam tytuł wskazuje, książka dotyczy sporej populacji, byłych lub obecnych ( z tymi trochę gorzej na jednym z kontynentów)mieszkańców najpiękniejszej z planet, bo każdy z nas był, jest lub będzie zamieszany w życiowe stopklatki w jakiś sposób kojarzone z religią.
Autor do tytułowego wątku podchodzi bardzo poważnie, co bywa czasami zaletą, ale momentami chyba trochę przesadza.
Najlepiej przeczytać samodzielnie, ewentualnie z bliską osobą, ale kilkoma wątkami, czy też spostrzeżeniami po lekturze (czytałem sam) spróbuję się podzielić.
Po pierwsze autor polemizuje z tymi wybitnie ewolucyjnie nastawionymi naukowcami ( tutaj króluje... komunizujący Marks i jego "religia opium ludu"),którzy twierdzą, że wszystkie religie stanowią produkt uboczny innych mechanizmów powstałych na drodze ewolucyjnych "procedur".
To tak nie działa. Otóż te wszystkie mechanizmy (na poziomie indywidualnym, społecznym do kilkudziesięciu osób i gdzie religia tworzy głębsze więzi społeczne) nie tworzą religii, ale to religia pozwala temu mechanizmowi zaistnieć.
Jest trochę o "iskaniu" (wątek wcale nie taki znów poboczny) małp i człowiekowatych i zdaniem Dunbara to właśnie iskanie stoi u podstaw zaistnienia mechanizmu za którym stoi świat więzi społecznych, który dawał w efekcie początek kilkudziesięcioosobowym grupom społecznym, w który zamieszane były z kolei endorfiny, którym zawdzięczamy mechanizm poznawczy, w wyniku którego uznaliśmy, że... "religia, Bóg to jest to".
Jest też o korzyściach ( podstaw do stawianej tezy użycza historia) płynących dla społeczeństw, w których religia stanowi istotne spoiwo ich funkcjonowania. I tak spoistość społeczeństwa religijnego ma się jak 7 do 1 w relacji do trwałości społeczeństw świeckich.
Książka to w zasadzie dzieje "religijności" na przestrzeni prawie 10000 lat. Ostatnia jej część jest trochę bardziej konkluzywna, a puentę całej jej treści stanowi wieńczące książkę zdanie:
" Religia jest głęboko ludzką cechą - mimo że jej treść w dłuższym okresie z pewnością ulegnie zmianie, to ona sama prawdopodobnie pozostanie z nami na dobre i na złe".
Na dobrą sprawę, jest to druga wersja książki "Nowej historii ewolucji człowieka". Zarówno poruszane tematy jak i struktura obu książek niewiele się różni. Pierwsza, wydana w 2004 roku, jest dziesięć lat młodsza "Biografii". Jeśli macie do wyboru obie, to lepiej sięgnąć po "Biografię". Jest to prawie to samo, różnią się tylko niektóre detale i anegdotki. Choć uważam, że Biografia jest w ostatecznym rozrachunku dziełem bardziej dopracowanym, dopieszczonym, pozbawionym pewnych mniej potrzebnych elementów, zastąpionych innymi. Same poglądy i odkrycia, o dziwo, niewiele się różnią względem 2004 roku. Jest to ciekawie opowiedziana historia o człowieku, tym co nas różni od małp, trochę przypomina bardziej znanego wśród Czytelników De Waala, ale z mniejszą liczbą anegdotek i dygresji, a większa "mięcha".