Namiestniczka Wiera Szkolnikowa 6,3
ocenił(a) na 57 lata temu „Namiestniczka” to dosyć obszerna pozycja i mogłoby się wydawać, że na ośmiuset stronach można wykreować naprawdę dobry świat, a tu proszę… to dopiero pierwsza księga z trzech, które też nie należą do chudzinek.
Nie ukrywam, że książki, w których występuje wielu głównych bohaterów, niejednokrotnie sprawiają mi pewną trudność. Często gubię się kto kim jest, do czego zmierza i jaka jest jego rola w całokształcie powieści. Tym razem oprócz tego, doszła jeszcze zawiłość językowa niczym u Tolkiena. Nie ma tutaj Zosi czy Asi, a wymyślne imiona, które nader często mieszałam, co nie ułatwiało mi zrozumienia lektury.
„Namiestniczka” jest to książka w zasadzie o wszystkim. Znajdziemy tutaj miłość, intrygę, wojny, trudne wybory czy politykę. To historia o Imperium Anryjskim, którym włada namiestniczka właśnie. To kobieta związana z królem Eilanem, który według legendy zamienił się w posąg, aby pewnego dnia znowu powrócić. Fabuła toczy się w momencie, kiedy władzę obejmuje Enrissa. Nie ma jej czego zarzucić. To kobieta silna, odważna, stanowcza i wie do czego dąży.
Wydaje mi się, że cała fabuła książki ma na celu jedno – zdobycie tajemniczej księgi, która ma sprowadzić na świat zagładę. Enrissa koniecznie chce być w posiadaniu tego woluminu, jednak nie jest to takie łatwe. Wpierw trzeba księgę odnaleźć, sprawdzić gdzie była, kto ją czytał… tutaj na pomoc namiestnicze przychodzi jej osobisty sekretarz, który co nie co namiesza w jej życiu. Po szczegółowym śledztwie sekretarza, Enrissa zarządzi przeszukanie każdej biblioteki u wszystkich władców królestw należących pod władzą namiestniczki. Będzie to strzał w dziesiątkę, jednak odzyskanie księgi wcale nie będzie takie proste – nawet jeśli władczyni wyda nakaz zabrania woluminu, zawsze znajdzie się ktoś kto będzie chciał to utrudnić.
Los każdego bohatera jest w pewien sposób powiązany. Jedni darzą się sympatią, inni nieufnością, jeszcze inni najchętniej by się pozabijali.
Czy Enrissa wejdzie w posiadanie księgi? Jakimi przepowiedniami uraczy nas jeszcze autorka? By poznać odpowiedź na te pytania, musicie sami sięgnąć po „Namiestniczkę”.
Według mnie książka jest za gruba. Bez problemu najważniejsze aspekty fabuły dałoby się zmieścić w 400, góra 500 stronach, a nie rozpisywać się na 800. Przez to powieść w głównej mierze straciła w moich oczach, gdyż niemiłosiernie się dłużyła, a gdy sobie uświadomiłam, że to dopiero pierwszy tom, to przeszły mnie dreszcze na myśl, co jeszcze autorka wymyśliła, że nie starczyło na to miejsca w tej części.
Oczywiście musiałam polecieć na okładkę, a że książka była z gatunku fantasy, to tylko podsyciło moją ciekawość. Co prawda nie skreślam tej pozycji. Jest względną lekturą, którą można się zainteresować, jednakowoż szału nie ma, dupy nie urywa. Minie sporo czasu (i stron) zanim wczuje się w świat wykreowany przez autorkę i pewnie gdyby nie ta plątanina i połamane imiona, czytałoby mi się „Namiestniczkę” o wiele przyjemniej. Jestem ciekawa dalszych losów Enrissy, która niejednokrotnie wkładała palec w mrowisko. Ciekawa jestem również losów innych bohaterów, zwłaszcza tych z rodziny Aellinów, nad którymi ciąży specyficzna przepowiednia? Klątwa? Jak zwał tak zwał, jednak od kilku pokoleń zawsze rodzą się tam bliźnięta. Z chęcią sięgnę po kolejne części „Namiestniczki” i podzielę się z Wami swoją opinią na ich temat, tymczasem sami zdecydujcie, czy chcecie wejść w świat wykreowany przez Wiere Szkolnikową czy jednak ominąć szerokim łukiem.