Najnowsze artykuły
- ArtykułyAgnieszka Janiszewska: Relacje między bliskimi potrafią się zapętlić tak, że aż kusi, by je zerwaćBarbaraDorosz2
- ArtykułyPrzemysław Piotrowski odpowiedział na wasze pytania. Co czytelnikom mówi autor „Smolarza“?LubimyCzytać3
- ArtykułyPięć książek na nowy tydzień. Szukajcie na nich oznaczenia patronatu Lubimyczytać!LubimyCzytać2
- Artykuły7 książek o małym wielkim życiuKonrad Wrzesiński39
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Johannes Fiebag
8
6,2/10
Pisze książki: fantasy, science fiction, popularnonaukowa
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,2/10średnia ocena książek autora
51 przeczytało książki autora
104 chce przeczytać książki autora
3fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Z głębin Wszechświata. Podręcznik paleoastronautyki. Naukowcy na tropie ingerencji z Kosmosu
Johannes Fiebag, Peter Fiebag
7,4 z 7 ocen
40 czytelników 3 opinie
1997
Kontakt. Uprowadzenia do UFO w Niemczech, Austrii i Szwajcarii - naoczni świadkowie opowiadają
Johannes Fiebag
6,4 z 8 ocen
20 czytelników 3 opinie
1996
Kontakt - Uprowadzenia do UFO w Niemczech, Austrii i Szwajcarii
Johannes Fiebag
5,0 z 1 ocen
6 czytelników 0 opinii
1996
Inni: Spotkania z pozaziemską inteligencją
Johannes Fiebag
6,1 z 12 ocen
37 czytelników 2 opinie
1995
Najnowsze opinie o książkach autora
Tajne orędzie fatimskie Johannes Fiebag
6,6
Fiebag jest bardzo przyjazny wobec czytelnika, przeanalizowawszy fakty wchodzi w rolę przewodnika-amatora (który ma tę przewagę iż przetarł już szlaki),i stara się odbiorcy step by step wyłożyć swoje ustalenia, toki myślowe i tryby dociekania. Odnosi się wrażenie, że wykonuje swoją prace szczerze, z dużym zaangażowaniem i nie bez pozytywnego ustosunkowania emocjonalnego (aczkolwiek z chłodna głową, obiektywnie).
Niemiec pisze bardzo zgrabnie, unika osobliwych konstrukcji językowych i szokowania czytelnika, zamiast tego w sposób poważny stara się analizować fakty. Literacko nie można mu wiele zarzucić, pisze jasno, umie wzbudzić zainteresowanie czytelnika. Co się zaś tyczy samych ustaleń – trudno dziś z perspektywy XXI wieku oceniać to co rozgrywało się w pierwszych dekadach XX-tego. Świadectwa jakie są nam przedstawianie wskazują na to że coś faktycznie musiało tam zajść, rodzi to jednak wiele pytań tak o naturę tego zjawiska jak i rzetelność świadectw jakie po nim pozostały. Ciężko przyjąć ze stuprocentową pewnością iż mieliśmy do czynienia z ingerencją jakiejś obcej (niekoniecznie pozaziemskiej) inteligencji, na pewno nie maczała w tym palców tzw. Matka Boska, której się jakieś dwa tysiące lat temu zmarło i wątpliwe aby pojawiała się między śmiertelnikami. Wizerunek młodej Żydówki imieniem Miriam, jaki mają od setek lat przed oczami europejscy chrześcijanie, nie ma nic wspólnego z realną postacią, jest osobliwą wielopłaszczyznową kreacją na którą składają się takie konstrukcje myślowe jak motyw miłosiernej bogini nie szczędzącej łask (pierwsze skojarzenia to oczywiście Izyda ze swym synem Horusem/Harpokratesem),w grę wchodzą jednak i inne mityczne postaci kobiece, sakralny motyw czystej dziewicy czy eklektyczne kombinacje wizualne: wizerunki rzymskich bogiń z mozaik i fresków, oraz (a może przede wszystkim) to jak wyobrażali sobie odzienie tamtejszych kobiet twórcy ze średniowiecza i renesansu.
Kiedy zaś zjawa twierdzi że przybędą dwie Marie na raz (tj. chodzi o te lokalne odmiany, z przydomkami) w formie fizycznej, ocieramy się o absurd – swoją drogą to zjawisko kultów lokalnych plus nieprzebrane rzesze świętych skutecznie zastąpiły prostym ludziom potępione grupy pomniejszych bogów i boginek. Ciężko zatem mówić o postaci historycznej, jakiej byśmy mogli oczekiwać w takiej sytuacji.
(Warto tu dygresyjnie wspomnieć o tym że mityczny Król Artur na średniowiecznych rycinach przedstawiany jest w zbroi jako rycerz niezgodnie z realiami wojennymi z epoki, tylko dlatego że artyści nie mieli świadomości jak kilkaset lat temu wyglądał brytyjski zabijaka, tu nie chodzi o odmalowywanie stanu faktycznego; później te wyobrażenia przejęli ilustratorzy-romantycy z XIX wieku, a potem pop-kultura i Hollywood; to popularna praktyka, częsty błąd percepcyjny którego skutki kiedy mamy porównanie, nie są dłużej pielęgnowane – w średniowieczu chana Kubilaja przedstawiano z biała broda i europejskimi rysami, późniejsze pierwsze przedstawienia Japończyków również odbiegają od stanu faktycznego, reprezentując tylko i wyłącznie zachodnie wyobrażenie, przykłady można by mnożyć).
Kiedy w książce Fiebaga czyta się oficjalne, aprobowane przez Kościół wypowiedzi objawiającej się Matki Boskiej, aż włos się jeży na głowie: tak rozmiłowanej w sobie, chorej z żądzy bycia obiektem uwielbienia okrutnej psychopatki nikt o zdrowych zmysłach nie może i nie powinien adorować – tak podpowiadałby zdrowy rozsądek. A jednak! Cytaty przywodzą na myśl rozkapryszonych bogów starożytnych Greków, Fenicjan czy mieszkańców Mezopotamii, tak formą jak i treścią żądań. Niemniej to sfera fikcji, wyobrażeń prymitywnych społeczeństw o niejasnym porządku wszechrzeczy.
Zatem to nie chrześcijański mściwy bóg ognia i burzy, nie jego cudownie zrodzony ze śmiertelniczki syn. Nie Matka Boska i nie Duch Święty. Ani Szatan.
Cóż zatem? Szaleństwo? Ale czym są zjawiska które widziały tysiące (niewątpliwie zdrowych na umyśle) Portugalczyków? Cóż, tłumaczenie autora książki ma więcej sensu niż oficjalna wersja z Rzymu. Nie ma sensu go atakować. Idzie jednak identyfikować w nim jeden wyraźny mankament, Fiebag dopatruje się użycia substancji zaburzających postrzeganie rzeczywistości, co miało też mieć wpływ na późniejszą śmierć dwójki dzieci, osobiście wydaje mi się przy tak zaawansowanej technice stosowanie doustnej farmakologii nie zaszłoby, identyfikowałbym tu raczej wpływ na pracę umysłu innymi środkami, związanymi z użyciem emitera jakiś fal... czegoś eliminującego coś tak kłopotliwego jak fizyczna aplikacja narkotyku. Można doszukiwać się i innych niespójności, ale z uwagi na brak materiału, należałoby raczej pochwalić i tak ostrożnego w swych sądach i spekulacjach Niemca, który wskazuję na kluczowe sprzeczności i bez nadmiernej fantazji, stara się sobie to wszystko jakoś poukładać. Ciężko wskazać na cel całej tej maskarady. Toniemy w absurdach.
Autor przytacza pod koniec książki inne analogiczne objawienia, nie da się ukryć występujących między nimi uderzających podobieństw, sugerujących pewne wyraźne prawidłowości. Czy to swego rodzaju mimikra, eksperyment? A jeśli tak, to czyj? I co ma na celu?
Co warto mieć na uwadze – przy tego typu analizach skąpych źródeł pisanych, bywa że niektórym słowom, wyrażeniom, przypisuje się znacznie większa role niż mają w istocie, bądź zwyczajnie się je nadinterpretuje – totalnie niezgodnie z intencją autora. Częściowo tak jest i w tym wypadku, więcej tu poszlak niż dowodów, i niekiedy autor stara się wyczytać z tekstu więcej niż jest tam de facto napisane.
Pod koniec życia Jan Paweł II deklarował że trzecia cześć przepowiedni fatimskiej odnosiła się do niego samego, do zamachu na placu Świętego Marka. Biorąc pod uwagę dwie poprzedni części orędzia Marii, myślę że nie ma tam wiele sensownych treści – niezależnie od tego jaka jest prawda i co indoktrynowany umysł dziecka stworzył bądź przetworzył... Ciekawszy jest charakter samego zjawiska w szerszym ujęciu.
Na stronie 75 Joahannes Fiebag pisze że nikomu w roku 1917 nie śniły się podróże kosmiczne. Otóż śniły się. Śniły się na przykład Wolterowi w 1752, który pisał o podróżującym po wszechświecie kosmicie z planety krążącej wokół Syriusza, który zawitał w końcu na Ziemię, śniły się Vernowi który wysyłał ludzi na księżyc rakietą już XIX-tym stuleciu; mamy też nasze polskie pra-SF o warszawskich pionierach aeronautyki, baloniarzach którzy unosząc się ponad miastem, poddając się wiatrom, unieśli się nazbyt wysoko i dolecieli aż na Księżyc... No a co Wellsem i „Wojną Światów”? Takich tekstów jest znacznie więcej!
Autor nie dysponuje żadnymi nowymi, sensacyjnymi materiałami nt. rozgrywających się na przestrzeni wielu miesięcy wydarzeń z Fatimy, dlatego skupia się na analizie dostępnych treści. Aby nieco pogrubić książkę, zmusza nas do pewnych „wycieczek okołotematycznych” – mają one jednak swoją rolę w prezentacji toku rozumowania, i nie jest to nie fair wobec odbiorcy. (Nie jest to ten typ książki gdzie temat nie jest tożsamy z treścią książki, czy też kiedy jeden rozdział odpowiada temu co sygnalizowane w tytule a reszta służy za „zapychacz”).
Nie wszystkie przytaczane przez niego relacje kontaktów z nieznaną inteligencją są wiarygodne, niestety miesza różne lakoniczne opisy, które laikowi ciężko właściwe ocenić.
Tłumaczenie wydaje się dobre, tylko raz czy dwa można by było pokusić się o drobne zmiany by tekst czytało się lepiej – odpowiedzialny jest za nie Marek Strasz. (Jako że tłumaczenie to praktyka trudna i niewdzięczna – wypada więc docenić te które wyszły dobrze i ich autorów – nawet jeśli w grę nie wchodzi artystyczna beletrystyka z wszelkimi możliwymi udziwnieniami stylistycznymi czy tekst obfitujący w trudny naukowy żargon – bo nawet prostą rzecz można spieprzyć, a tu się przyłożono).
Oryginalny tytuł „Die Geheime Botschaft von Fatima“ – został w zasadzie przełożony poprawnie. Pod kątem edytorskim też wszystko jest z grubsza dobrze: podczas lektury rzuciła mi się w oczy tylko jedna literówka, poza tym mamy sporo wyrazów z NIE które powinny być pisane łącznie. Jest to część ogólnokrajowej plagi lat 90-tych, związanej jak się zdaje z tym, że korektor w popularnym edytorze tekstu błędnie podkreślał taki zapis wyrazu jako niepoprawny, pojawią się to w wielu wydawnictwach tego okresu, niezależnie od klasy i rynkowej pozycji.
W stopce redakcyjnej książki, stoi, że wydanie niemieckiego oryginału przypada na rok 1994, pod koniec książki autor wspomina jednak że mamy aktualnie 1992 (a wcześniej pisze o Moskwie jako stolicy ZSRR, i czekających nas w latach 90 odkryciach kosmicznych),tymczasem posłowie dołączone do książki napisano w 1986, Johannes von Buttlar wyraźnie odnosi się w nim do treści „Tajnego orędzia fatimskiego” i czynionych w nim analiz. Idzie więc założyć że na niemieckim rynku książka wyszła w drugiej połowie lat 80 – od tego czasu minęło już prawie trzy dekady, i cały czas stoimy w miejscu. Nie mamy żadnych dobrych wyjaśnień, żadnych twardych dowodów. Podsumowania zjawiska i statystyki pomnażają tylko identyfikowalny już wcześniej chaos, sprzeczności i absurdy. Ciężko postawić jakieś wnioski, sytuacje komplikuje duża ilość informacji fałszywych, niezweryfikowanych i błędnych. A jednak stale coś wymykającego się znanym nam standardom rzekomo zachodzi. Skłania to do pytań w jak dużym stopniu to my, ludzie – kreujemy to zjawisko? Ile z tego co trafia do opinii publicznej jest prawdą, i jak wiele się zataja: ze wstydu, lęku, braku wiary czy ignorancji.
Sam fakt iż tak krótka książeczka skłania do tak wielu przemyśleń, dobitnie potwierdza wagę problemu.
Kontakt. Uprowadzenia do UFO w Niemczech, Austrii i Szwajcarii - naoczni świadkowie opowiadają Johannes Fiebag
6,4
Kiedy potencjalny odbiorca trafi na tę pozycje, może poczuć się nieco skołowany i pochopnie zrezygnować z lektury: kiczowata, kolorowa okładka ze sportowym autem (!),złożona domowym sposobem na słabiutkim PC albo Amidze (kompletnie bez sensu i smaku),nad nazwiskiem autora wielki szyld – „Biblioteka Ericha von Danikena” – którego próżno szukać w wydaniu niemieckojęzycznym („Kontakt. UFO-Entführungen in Deutschland, Österreich und der Schweiz. Augenzeugen berichten“),i który raczej jest jedynie zagraniem marketingowym polskiego wydawcy*, a z tyłu, w blurbie, skrócona, uproszczona treść strony 106, informująca o tym, jak to w 1957, młody Argentyńczyk nazwiskiem Vilas-Boas (tu błędnie: Villas Boas),miał możliwość zabawić się z pewną chutliwą kosmitką, brzmiąca trochę jak sensacyjna notka z bulwarówki, jakiegoś Faktu czy Super Expressu... sugerująca pikantne szczegóły miłe uchu gawiedzi, i zarazem kompletnie niezwiązana z obszarem geograficznym zadeklarowanym w tytule!
Myślącego krytycznie człowieka, zainteresowanego poważnym podejściem do zagadnienia UFO, wszystko to będzie zniechęcać do lektury, tymczasem nie jest to książka merytorycznie zła. Na 9 i 10 stronie znajdziemy fragmenty które o wiele lepiej oddają charakter książki, i dużo bardziej zachęcają do lektury (przy okazji świetnie nadają się na drugą stronę okładki):
„Jest to książka o obcej inteligencji, o innych. Ale przede wszystkim jest to książka o nas samych: o naszych snach, naszych nadziejach i lękach, które od niepamiętnych czasów są ze sobą nierozerwalnie związane”.
„nie istnieje realne wytłumaczenie tego wszystkiego i każdy [...] musi wyrobić sobie własny pogląd. [...] mamy tu do czynienia z bardzo złożonym zjawiskiem i za każdym razem musimy sobie zadawać na nowo pytania o jego pochodzenie, oddziaływanie i przede wszystkim o sens”.
„dzisiaj [inni] mówią do nas wyraźniej i głośniej niż kiedykolwiek”.
Książka ma już swoje lata, wydano ją przeszło dwie dekady temu, w 1994 (a u nas dwa lata później). Wydaje się dosyć innowacyjna na tle większości publikacji ufologicznych, które traktują o UFO jedynie w kontekście wizyt istot z innych planet. Tu nie ma aż tak kategorycznych twierdzeń. Hipoteza pozaziemska dominuje, ale nie spłyca tematu. W książce znajdziemy sporo pytań i pokory wobec tego co niezrozumiałe, zagadkowe, niejasne, a jednak mające pewne znamiona realności, choć pewne wnioski wydają się zbyt daleko idące.
Tytuł nie odpowiada do końca prawdzie („Uprowadzenia do UFO w Niemczech, Austrii i Szwajcarii”),to raczej spojrzenie na problematykę tzw. wzięć z niemieckiej perspektywy z uwzględnieniem ogółu zjawiska, a nie szczegółowy przegląd przypadków z krajów niemieckojęzycznych. Owszem, te dominują, są obiektem krótszych i dłuższych analiz, ale w tle są też inne sprawy, niekiedy zgłębiane z niemniejszą atencją (np. wieloletnie doświadczenia pewnej polskiej studentki). Co ciekawe, autor stale odwołuje się do Whitleya Striebera, Budda Hopkinsa i Johna E. Macka, traktując ich jako pionierów badań i refleksji nad tematyką nocnych wizyt (w zasadzie słusznie). Ich poczytne książki wyszły także po polsku („Wspólnota”, „Intruzi”, „Uprowadzeni”),i są taką jakby „klasyką” jeśli idzie tę tematykę. Warto do nich zajrzeć. Równie często wraca do przeżyć Betty Andreason-Luca – opracowania jej przypadku są również dostępne („Sprawa Andreassonów”).
„Kontakt” jest jakby kontynuacją wcześniejszej książki Fiebaga, pt. „Inni” – często o niej wspomina, zaznaczając, że to właśnie dzięki niej dostał masę listów i co za tym idzie materiał do napisania tej pozycji. Dopełnia ona obraz zjawiska, skupiając się na tu i teraz.
Minusem książki jest fakt, iż przyglądamy się wielu przypadkom, ale niewiele z tego dla nas wynika. Oczywiście trudno tu o sensowne wnioski i trafne spekulacje, ale przydałoby się więcej komentarza od autora – te które pojawią się od czasu do czasu są niewystarczające, a filozoficzno-teoretyczny zlepek „głębszych przemyśleń” jaki serwuje w rozdziale zamykającym książkę, nie jest delikatnie mówiąc dobrym pomysłem. Niektóre zaproponowane tam koncepcje to tylko zabawy intelektualne, z których tak właściwie nic nie wynika.
Co się tyczy stylistyki tekstu, tłumaczenia pana Ostasa i kwestii technicznych – czytelnik przywykły do poważnego traktowania będzie miał kilka uwag. Czuć, że autor się stara, chce pisać ciekawie, przystępnie, wytworzyć jakąś więź z czytelnikiem, i w wielu miejscach udaje się to w miarę poprawnie przełożyć, ale pojawiające się co jakiś czas powtórki stylistyczne, literówki i inne wpadki wynikające z pośpiechu – wpływają negatywnie na odbiór całości**. Fiebagowie brakuje w tej publikacji nieco charyzmy, ta mogłaby uzupełnić luki informacyjne jakich pełno na gruncie omawianego zjawiska. Styl Fiebaga nie jest powalający, ale klarowny. Przydałoby się jedynie troszkę więcej sugestywności.
Jeśli idzie o kwestie merytoryczne, badacz zbyt często bierze za dobra monetę informacje zawarte w snach ofiar (i te zaczerpnięte z sesji z hipnoterapeutą),które mogą być po prostu twórczym rozwinięciem wcześniejszych przeżyć, albo zwykłą fantazją. Fiebag ich nie rozgranicza, stawia jako równorzędne do doświadczeń zapamiętanych świadomie. Jest to błąd.
Książka traktuje o przeżyciach dziwnych, często kuriozalnych – ale pozostawiających po sobie pewne materialne dowody, a także relacje zbiorowe – które sugerują że nie mamy do czynienia wyłącznie z wytworem ludzkiego umysłu. Skoro tak, dobrze byłoby wiedzieć o co tu chodzi. Ciekawość jest oznaką dobrej kondycji umysłu.
.
Podobne podejście do tematu, w materiałach polskojęzycznych znaleźć można w:
Darach Bogów – Johna Spencera (1994) i Encyklopedii wiedzy o UFO – Randala Fitzgeralda (1998) (Proszę nie sugerować się źle dobranymi polskimi tytułami!) oraz w pozostałych pracach Petera i Johannesa Fiebagów (lata 90-te).
A z rzeczy nowszych, innowacyjnych, traktujących zagadnienie UFO syntetycznie, można śmiało polecić cykl audycji internetowego radia Paranormalium, zatytułowany DEBATY UFOLOGICZNE ONLINE. Tak de facto nie są to dyskusje, a raczej szerokie omówienia kluczowych zagadnień, ze świeży spojrzeniem i bez ezoterycznego oszołomstwa, jakichś ufo-doktryn i twierdzeń, że rządzą nami zmiennokształni gado-ludzie; zdarzają się tam treści błędne, ale rdzeń rozważań jest bardzo sensowny. „Debaty” są długie, ciekawe, prowadzone przez pasjonatów, w stałym, dobrze dogranym gronie. Pojawia się regularnie, i nie ma w zasadzie nagrań słabszych – prawie wszystkie trzymają poziom. Naprawdę miło się tego słucha (wyjąwszy te minuty, w których niektórzy zwariowani słuchacze paplają bez ładu i składu, Bóg wie o czym). Mimo, że audycje trwają około trzech godzin, słuchacz w ogóle tego nie odczuwa i żałuje kiedy prowadzący po kolei się odmeldowują. Może to nie jest idealna audycja, ale robiona z sercem, spontanicznie, która nie wmawia nikomu żadnych dziwnych teorii (no, z grubsza) i traktuje zagadnienie całościowo, skupiając się na różnych aspektach. Nie stroni przy tym od treści uznawanych przez wielu za kontrowersyjne.
Archiwum audycji można znaleźć tu:
http://www.paranormalium.pl/index.php?akcja=audycjaInfo&aud=35
w serwisie chomikuj.pl, a także na YouTube. Na żywo można tego posłuchać w niedziele, wieczorem, ale lepiej ściągnąć sobie podmontowane mp3 dzień po, i traktować jak podcast.
* „» Biblioteka Ericha von Danikena« to seria, w której słynny szwajcarski badacz tajemnic przeszłości poleca czytelnikom najciekawsze pozycje literatury cytowane w jego fascynujących pracach”.
** W książce wyrazy z nie, które powinny być pisane łącznie – nagminnie pisane są rozdzielnie, co musi być winą błędnej auto-korekty, nie brak i innych wtop (większych i mniejszych). Aby dać jakieś sensowne pojęcie o jakości tekstu, niżej przykłady błędów jakie rzuciły mi się w oczy:
str. 18 – „Darth-Vader”, „Wojny Gwiezdne”, „George Lukas” i „Ewoksi” – czyli Darth Vader, Gwiezdne Wojny, Lucas i Ewoki (Ewoks); str. 30 – nawias kwadratowy się domyka, ale brak otwarcia; str. 40 – zbędne SIĘ; str. 43 – brak W; str. 68 – niepotrzebne W; str. 82 – zbędne NIE; str. 91 – „Stark Treck” – tj. Star Trek; str. 106 – Betty i Barney Hill NIE BYLI KANADYJCZYKAMI, wracali z wycieczki do Kanady; str.165/166 – nawias się otwiera, ale nie zmyka; str. 169 – tutaj pada po raz pierwszy w tekście określenie „hałaśliwy duch” (potem na 190, 211 i 215) – w oryginale musiało być POLTERGEIST, i tak powinno zostać, jest to termin powszechnie stosowany w polskiej literaturze; str. 193 – „kopernikański” powinno być z małej litery; literówki – str. 72, 110, 138, 146, 204 i 218; o jakości tłumaczenia dużo mówi fragment tekstu ze strony 113, wykorzystany wcześniej na stronie 105, zaraz pod tytułem rozdziału... otrzymujemy w zasadzie tę samą wypowiedź... ale nieco inaczej sformułowaną, a przecież to cytat! (W grę wchodzi specyfika języka niemieckiego). Poza tym, autor za pośrednictwem tłumacza wypowiada się sprzecznie na kolejnych stronach nt. usuwania embrionów. Może taki kategoryczny, skrajny sąd to wina błędnej translacji?
Powtórzeń stylistycznych nie wynotowywałem, ale trochę ich jest. Warto zauważyć, że jakość polskiego wydania jest ściśle związana z eksplozją prywatnej przedsiębiorczości jaka miała miejsce w naszym kraju po roku 89 – panującymi wtedy trendami i specyfiką czasów. Wydawnictwo Prokop zaczęło swą działalność w 1990, i w zasadzie po dziś dzień siedzi w bardzo niszowej tematyce, nie ma na koncie oszałamiającej ilości tytułów i nie rozwinęło w pełni skrzydeł.