Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII wieku Bohdan Baranowski 7,2
ocenił(a) na 620 tyg. temu Lęk przed nieznanym i ciemnymi mocami towarzyszył naszym przodkom od zawsze. Rewersem wiary – obojętnie jakiej - w nadprzyrodzone był zabobon i przekonanie o istnieniu czarów. Odpowiedzialność za różnego rodzaju naturalne kataklizmy, swoje błędy i zwykły pech najłatwiej przerzucić na kogo innego, a stąd już niedaleka do oskarżenia go o konszachty ze Złem i postawienie przed sądem.
Procesy osób oskarżonych o czary w okresie ich kulminacji, czyli w XVII i XVIII w., rozłożył na części pierwsze prof. Bohdan Baranowski, zmarły w 1993 r. historyk z Uniwersytetu Łódzkiego.
Procesy czarownic są wyjątkowo ciemną kartą w historii chrześcijaństwa oraz sądownictwa – także tego cywilnego. Były okazją do potężnych nadużyć, których ofiarami stawali się niewinni ludzie, na torturach wydających kolejne przypadkowe osoby. Można było zostać oskarżonym o kontakty z szatanem pod byle jakim powodem, a wytłumaczenie śledczym, że nie jest się wielbłądem, zakrawało na cud. Trzeba było czekać aż do XIX w., aby w większości krajów europejskich okrutne kary za czary zostały zniesione.
Pierwsza odnotowana przez autora kara śmierci za czary została ogłoszona w 1511 r. w Waliszewie pod Poznaniem. Oskarżona miała m. in. zniszczyć kilka browarów mocą swoich czarowniczych praktyk, narażając poszkodowanych na straty materialne.
Im trudniejsza była sytuacja gospodarcza związana z konfliktami zbrojnymi, tym więcej takich procesów odnotowywano. Tak było podczas wojny 30-letniej na terenie Czech i Niemiec oraz w Polsce – w trakcie i po zakończeniu wojny północnej. „Moda” na takie procesy przyszła z Zachodu i nie jest prawdą, że Rzeczpospolita była wówczas krajem bez stosów. Może i nie karano „kacerzy” ogniem, jak to bywało u sąsiadów, ale Bogu ducha winne kobiety (i mężczyzn) już tak. Co ciekawe, wyroki wydawały sądy miejskie, a nie kościelne. Tak było do 1776 r., kiedy takich procesów na terenie RP zakazano, choć niestety nadal zdarzały się samosądy.
Książkę podzielono na trzy części, przedstawiające tło historyczne, przebieg procesu i zeznania oskarżonych. Jeden z ciekawszych rozdziałów poświęcony jest publikacjom, którymi starano się walczyć z nieprawidłowościami podczas procesów czarownic. Ich autorzy ryzykowali nawet życiem. Pewien francuski proboszcz zaprzeczający istnieniu przestępstw czarów został skazany… na spalenie na stosie.
Geneza książki sięga 1949 r. i należy wziąć to pod uwagę, gdyż tak długi okres czasu w badaniach historycznych to przepaść. Szkoda, że zabrakło współczesnej erraty obejmującej najnowsze badania w literaturze przedmiotu.
Szacunków autora, zdaniem którego śmierć na stosach mogło ponieść na terenie Europy nawet kilka milionów osób – a na ziemiach polskich 30-40 tysięcy – oskarżonych o czary, nie należy traktować poważnie. Według aktualnych badań w Europie i Ameryce egzekucji przeprowadzano ok. 35 tys. W Rzeczpospolitej takich procesów doliczono się około tysiąca.