Mistrzyni Burz Waldemar Płudowski 6,0
ocenił(a) na 511 lata temu Fantasy jest jednym z moich ulubionych gatunków literackich. Czytając „Mistrzynię burz” zdałam sobie sprawę, że rzadko kiedy sięgam po dzieła polskich autorów. Nie wiem dlaczego, ale mam jakiś uraz do polskich pisarzy i wiem, że dużo przez to tracę. Chyba pora nadrobić zaległości, prawda?
Waldemar Płudowski jest polskim pisarzem, „Mistrzyni burz” to jego pierwsze większe dzieło, które zostało wydane przez „Multi Service” w 2010 roku. Dopiero teraz miałam okazję sięgnąć po tę lekturę i wydaje mi się, że mimo kilku minusów, nie był to czas całkowicie stracony. Można powiedzieć, że „coś” w tej książce jest.
Autor wprowadza nas do świata magii, gdzie spotkać można rycerzy, czarownice i wiele istot nadnaturalnych. To właśnie tam poznajemy głównych bohaterów, którzy w najbliższym czasie uzyskują cel, do którego bacznie dążą. Mowa o rycerzu Michale, któremu przypisana jest sława, lecz droga do niej nie jest łatwa. Następnie pojawia się Esme – czarodziejka starająca się dołączyć do wielkiego klanu czarownic, lecz nie jest tam całkowicie mile widziana. I tak właśnie Waldemar Płudowski prowadzi postacie jak za rączkę w coraz gorsze zasadzki i bitwy pełne rozlewu krwi.
Gildia Ebola, jest organizacją, której nie cechuje dobroć. Są wrogami czarownic, co gorsza dość potężnymi by uznać ich za wysokie zagrożenie. Esme znajduje się w samym środku tlącego się ognia jakim jest spór między Gildią, a Barreine Itt – wcześniej wspomnianego klanu czarownic. Na tym oparta jest cała fabuła tej wielowątkowej książki.
Jak już piszę o głównych bohaterach to od razu ich ocenię. Z początku miałam nadzieję, że Michał nie okaże się typowym rycerzykiem z gorącą głową. Niestety musiałam się zawieść. Charakter stworzony przez autora, akurat dla tej postaci sprawiał, że za każdym razem gdy stawał się on narratorem to miałam dość książki. Mężczyzna, któremu przypisane jest sława i bogactwo. Nosi ze sobą legendarną tarczę i miecz, ma wspaniałe nieustraszone pegazy i nie wiadomo co jeszcze.
Esme Loe została obdarzona ostrym charakterkiem. Czarownicę polubiłam, chyba jako jedyną z całej lektury. Jest dynamiczna, nie poddaje się i nic nie przychodzi jej z wielką łatwością, jak Michałowi. Walczy nie dla siebie, lecz innych i to sprawiało, że postać stawała się przyjemniejsza.
Pierwszym minusem, który rzucił mi się w oczy to brak wyjaśnienia czegokolwiek. Strasznie ciężko było mi wciągnąć się, w tę książkę. Nie miałam pojęcia o co chodzi, wiem że jakaś czarownica została porwana przez jakąś dziwną gildię, ale co dalej? Przewracam stronę, a tam wielki napis „Dwa lata później”. A zaczynało się tak emocjonująco. W kolejnych rozdziałach napięcie całkowicie opadło i zostałam lekko zanudzana. Raz na jakiś czas odbywała się walka, która trwała chwilę i brakowało w niej dreszczyku. Następnie zostaje przedstawiona stereotypowa „zła królowa” – ile razy powtarzał się ten motyw? Chyba nie można tego zliczyć. No i brak klimatu. Od czasu do czasu opisy krajobrazu, a tak to nic. Rzeczą, którą uwielbiam w książkach fantasy są właśnie opisy czarujących okolic. Jak na książkę o czarownicach, znalazłam w niej mało informacji o magii. Autor nie odpowiedział na wiele pytań i pozostawia niedosyt. Mimo tego w lekturze znajdzie się kilka wartościowych elementów. Można rozważyć przeznaczenie, poczucie wolności i inne ważne dla człowieka sprawy. Często z tego powodu „Mistrzyni burz” skłaniała mnie do przemyśleń i wprawiała w melancholijny nastrój. Fabuła jest rozbudowana, jednak brakuje tu zwrotów akcji, które wciągałyby i szokowały czytelnika.
Nie jestem pewna, czy „Mistrzyni burz” jest książką, którą będę komukolwiek polecać. „Przeczytane-zapomniane” – tak mogę określić tą powieść. Z racji tego, że jest to pierwsza wielokartkowa praca Waldemara Płudowskiego, nie oceniam jej nisko i czekam na kolejne dzieła tego autora.