Dzisiaj umrą dwie osoby Daniel Passent 5,7
ocenił(a) na 46 lata temu Od pewnego czasu miałem ochotę na przeczytanie dobrego reportażu. Wydawało się, że książka Daniela Passenta (ur. 1938) będzie spełniała wymagania z naddatkiem. Okazało się, że w przypadku omawianej pozycji sprawa nie jest taka prosta i oczywista.
„Dzisiaj umrą dwie osoby” to książka opisująca problem narkomanii w Nowym Jorku lat siedemdziesiątych. Otóż według przytoczonych statystyk, w Nowym Jorku tamtych nieodległych czasów, codziennie właśnie dwie osoby traciły życie z powodu narkotyków. Na wstępie Passent zadaje sobie słuszne pytania: „Co to są za ludzie? Biedni czy bogaci? Biali czy kolorowi? Starzy czy młodzi?”, by następnie, myśląc bardziej jednostkowo sprowadzić wszystko do pytania o to, kim właściwie jest taki statystyczny narkoman – „Jaki on jest? Ofiara własnej psychiki? Rodziny, która nie ma dla niego serca? Cywilizacji, która nie ma duszy? Osoba subtelna, która wybrała się w ryzykowną podróż na spotkanie nowych wrażeń (…)? Wrażliwy intelektualista zjeżdżający w głąb swojego ja za pomocą heroiny, tak jak górnik zjeżdża windą pod ziemię? Czy wreszcie portorykański szczeniak z sześciorgiem dzieci i matką prostytutką?”. W poszukiwaniu odpowiedzi na te wszystkie pytania, Daniel Passent zabiera czytelnika pod różne ciemne adresy, na przykład „tak głęboko w Harlemie, że wystarczy go wymienić, by białe panie zaczynały mówić szeptem i oglądać się przez ramię”. Gdyby cała książka była utrzymana w stylu pierwszych jej rozdziałów, mogłaby zostać uznana za reportaż godny polecenia.
W dalszych częściach skupia się Passent na opowieściach m.in. o skorumpowanych nowojorskich policjantach, którzy zamiast bronić obywatela przed narkotykami, sami nierzadko uczestniczą w obrocie zakazanymi substancjami. Spora część reportażu poświęcona została metodom leczenia narkomanów, przywracania ich do społeczeństwa – Passent skupia się na dwóch popularnych podówczas metodach – tzw. wspólnocie Day-Top (odpowiednikowi polskiego Monaru),jak również sławetnej kuracji metadonowej. A później z książką zaczyna dziać się coś złego. Może dlatego, że nie posiada ona jednego, jasno określonego bohatera, a Passent zaczyna niebezpiecznie skręcać w stronę statystyki, ekonomii i agitacji. Naprawdę, cenię Daniela Passenta, ale coraz częściej pukałem się w głowę, gdy czytałem niektóre z jego wniosków. Otóż na przykład twierdzi on, że za wzrost liczby narkomanów odpowiedzialna jest rewolucja kulturalna 1968 roku, a także… zamiłowanie do muzyki, no bo nie tylko epoka Beatlesów, to jeszcze czarni jazzmani, którzy jak wiadomo palili od zawsze. Za zagrożenie rozprzestrzenienia się narkomanii uważał autor otwarcie granic Europy. Dziwne to słowa, zważywszy na fakt jakie rzeczy działy się już wówczas w undergroundowej Polsce. I oczywiście nie przepuszcza Passent żadnej okazji, by przyłożyć Amerykanom, sugerując, że jednym z powodów była „niesłuszna i przegrana” wojna w Wietnamie. Można odnieść wrażenie, że autor sądzi, jakoby wszyscy amerykańscy żołnierze, którzy pacyfikowali Wietnam, byli srogo naćpani, bo wbrew ich woli kazano im niszczyć tamtejszą ludową demokrację.
Podsumowując, z rzetelnej socjologicznej analizy, jaką mogłoby być „Dzisiaj umrą dwie osoby”, książka zmienia się momentami w niezbyt lotną agitację i propagandę. Rozumiem, że wtedy należało tak pisać, bo w innym wypadku nie było szans na publikację. Podobnie jak dane statystyczne i ekonomiczne, których w książce pełno, tak również i wnioski Passenta zweryfikowała historia. Mimo wszystko jednak da się „Dzisiaj umrą dwie osoby” przeczytać, gdyż zaletą książki są portrety osób uzależnionych, ich historie opowiedziane w nietendencyjny sposób. Może gdyby było ich więcej, a książka mniej przypominała rocznik statystyczny, byłoby znacznie ciekawiej.