Witold Jabłoński jest pisarzem, tłumaczem, kusicielem, estetą, lekkostrawnym cynikiem. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Łódzkim, mieszka i pracuje w Łodzi. Uprawia fantasy historyczną (cykl „Gwiazda Wenus, gwiazda Lucyfer”, „Fryne hetera”, „Słowo i miecz” – w przygotowaniu) oraz miejski horror („Miasto Nawiedzonych” – fragmenty dostępne na spoti.pl). Przekłada rosyjską fantastykę, m.in. powieści Kira Bułyczowa, a także Mariny i Siergieja Diaczenków. Pomawiany o szerzenie antyklerykalizmu, satanizmu i deprawowanie młodzieży przy piwie na konwentach fantastyki, w rzeczywistości ma naturę pustelnika lub pogańskiego filozofa. Prywatnie raczej nieszkodliwy, a ponoć nawet sympatyczny. Pracuje dużo w domu, potem wyrusza w świat. Całym światem bywa często ulica Piotrkowska ze swymi jedynymi w swoim rodzaju pubami i kawiarniami. Tak, czy owak, pisarz jest dzieckiem dużego miasta i najbardziej lubi wyjeżdżać do innych dużych miast. Można go więc spotkać czasem w którejś z europejskich stolic na tarasie artystycznej kafejki lub w nowojorskiej East Village. Doświadczenia i obserwacje z podróży wykorzystuje w powieściach, zarówno historycznych, jak i współczesnych.http://
- Wiesz dobrze, że nikt z nas nie zdoła Ciebie powstrzymać - stwierdził uzdrowiciel. - Nie ma rady na kobiecy upór... Łatwiej usidłać strzyg...
- Wiesz dobrze, że nikt z nas nie zdoła Ciebie powstrzymać - stwierdził uzdrowiciel. - Nie ma rady na kobiecy upór... Łatwiej usidłać strzygi z Nawii, niż zajadłą niewiastę...
Ależ to było złe... Po naprawdę udanych "Darach bogów" spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Do I tomu autor dobrze się przygotował, co udowadnia nam w posłowie. Byłem wtedy pod niemałym wrażeniem, że ze szczątkowych podań z różnych stron słowiańskich ludów udało mu się złożyć mitologię, która mogła bez wstydu stanąć obok greckiej czy nordyckiej. Dlatego też liczyłem na naprawdę rzetelną historię Popiela. Pisząc "rzetelną" nie miałem oczywiście na myśli szczegółowej powieści podpartej wyłącznie historycznymi faktami, bo tych, jak wiemy, w zasadzie nie mamy poza znacznie późniejszymi podaniami o legendzie z myszami. Mamy jednak najnowsze badania archeologiczne i udokumentowane istnienie rywali Piastów. Chociaż nie mamy żadnego dowodu, że byli to Popielidzi, można byłoby tak założyć i napisać słowiańską "Grę o tron". Zamiast tego dostaliśmy prawdziwy chaos przypominający wypociny szkolnego ucznia, który nie nauczył się na sprawdzian i stara się ratować bezmyślnie łącząc to, co mu w głowie świta, w jedną całość.
Największą trudnością w ocenie "Popiela" nie jest wymienienie jego wad, ale decyzja, która jest największą, ponieważ wszystkie pchają się na pierwsze miejsce. Zacznijmy może od tego, że w "Popielu" jest niewiele Popiela. Nie nazwałbym go nawet bohaterem drugoplanowym, a prędzej epizodycznym. Powieść poświęcona jest bardziej Krakowi i jego potomkom (btw. z drzewem genealogicznym autor też ostro przesadził). Jeśli jednak ktoś liczy na sensowne rozwinięcie ich historii, niech nawet nie sięga po tę pozycję. Wszystko jest tak drętwo napisane i grubymi nićmi szyte, że aż oczy bolą. Narracja szczątkowa i ogólna w stylu legend ze szkolnego podręcznika, podobnie dialogi. Najgorsza jest jednak fabuła, która jest połączeniem fragmentów znanych nam legend, ale całkiem bez sensu. Zupełnie, jakby dziecko bawiące się sorterem chciało wsadzić kwadrat w trójkąt. Metamorfozy są najwyraźniej dla autora odpowiedzią na wszystko. Co z tego, że w danej legendzie nigdy nie było Popiela? Był, tylko przemieniony. W człowieka, rybę, płaza czy owada - co za różnica. Żeby jednak nie było nudno, do tego słowiańskiego bigosu dodano smoki, wodniki, armie nieumarłych i disney'owskie czary. Autor pewnie chciał zrobić z legendy w jakimś momencie coś w stylu nordyckiego Ragnarok, ale z bardzo mizernym skutkiem. W tej książce nie ma logiki i o ile "Dary Bogów" pokochałem, przy "Popielu" tak bardzo się męczyłem, że po "Wandę" już na pewno nie sięgnę. Jeśli ktoś chce poczytać o Popielu, niech sięgnie po "Starą baśń" Kraszewskiego, a nie... to coś.
To dość typowa książka dla nastolatek, dlatego może się ją ciężko czytać nawet niewiele starszym osobom. Jest jednak kilka "ale".
Jest to prawdziwie polska, swojska pozycja. Autor nie stara się na siłę zamerykanizować świata polskich nastolatków. Oczywiście, ponieważ bohaterowie uczęszczają do elitarnej szkoły dla bogaczy, fabuła musi być trochę oderwana od rzeczywistości, jednak wciąż można się odnaleźć w przedstawianych w powieści sytuacjach.
W powieść wplecione są wątki niejako historyczne. Postać dyrektorki szkoły uważam za genialną, to chyba pierwsza książka, jaką czytałam, w której mowa jest wprost o przymusowych emigracjach po II wojnie światowej, utraconym dziedzictwie i ewentualnych powrotach po 1989. Cieszy to tym bardziej, że w szkole prawie się o tym nie mówi, skupiając się przede wszystkim na historii zaborów. Ta pozycja pozwala młodym czytelnikom zrozumieć bardziej współczesny kontekst Polski.
Ojciec głównego bohatera również jest ciekawą postacią, ponieważ delikatnie przybliża zawód tłumacza. To oraz wtręty na temat historii i kultury Rosji jest rezultatem osobistych zainteresowań i działalności autora i niewątpliwie zachęca jego czytelników do zainteresowania się tymi tematami. Albo przynajmniej dowiedzenia się czegoś więcej.
Autor nie byłby sobą, gdyby nie wplótł w powieść wątków kultury, fantastyki i historii słowiańskiej, które zaskakująco dobrze dopełniają główny wątek książki. Pozwalają na wyróżnienie jej na rynku czytelniczym i, znowu, na powiew świeżości i zwrócenie uwagi na to, o czym chociażby w szkole niewiele się mówi. Bo tak właściwie to dlaczego stawiamy mity greckie i rzymskie ponad mitologię słowiańską? "Dary bogów", na przykład, spokojnie mogłyby funkcjonować w szkole obok, a może nawet i zamiast, sczytanego Parandowskiego.
Zdecydowanie wisienką na torcie są autopromocje autora. Główny bohater zaczytuje się w książkach Jabłońskiego, co daje pisarzowi możliwość podsunięcia czytelnikowi następnych lektur. Może i nie jest to subtelne, ale za to wywołuje uśmiech na twarzy i myśl: Dlaczego Jabłoński nie został jeszcze dostrzeżony przez szerszą publiczność i musi promować się sam na najróżniejsze sposoby?
Mnie te autopromocje zdecydowanie zachęciły, mimo że od jakiegoś czasu jestem zagorzałą fanką Jabłońskiego, do przeczytania również wcześniejszych pozycji autora.