Najnowsze artykuły
- Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać1
- ArtykułyEkranizacja Chmielarza nadchodzi, a Netflix kończy „Wiedźmina” i pokazuje „Sto lat samotności”Konrad Wrzesiński5
- ArtykułyCzy książki mają nad nami władzę? Wywiad z Emmą Smith, autorką książki „Przenośna magia“LubimyCzytać1
- ArtykułyŚwiatowy Dzień Książki świętuj... z książką! Sprawdź, jakie promocje na ciebie czekają!LubimyCzytać7
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Paweł Fijałkowski
4
6,9/10
Archeolog i historyk, pracownik naukowy Żydowskiego Instytutu Historycznego; zajmuje się dziejami Żydów w dawnej Polsce (X–XVIII w.),historią polskiego protestantyzmu, pradziejami Mazowsza oraz homoerotyzmem w starożytnej Grecji i Rzymie.http://
6,9/10średnia ocena książek autora
40 przeczytało książki autora
148 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Androgynia, dionizyjskość, homoerotyzm. Niezwykłe wątki europejskiej tożsamości
Paweł Fijałkowski
9,0 z 1 ocen
33 czytelników 0 opinii
2016
Homoseksualizm : wykluczenie, transgresja, akceptacja
Paweł Fijałkowski
5,3 z 11 ocen
52 czytelników 1 opinia
2009
Seksualność, psyche, kultura. Homoerotyzm w świecie starożytnym
Paweł Fijałkowski
6,7 z 14 ocen
79 czytelników 1 opinia
2007
Najnowsze opinie o książkach autora
Homoseksualizm : wykluczenie, transgresja, akceptacja Paweł Fijałkowski
5,3
To będzie opinia niepoprawna politycznie - nad czym zresztą osobiście ubolewam, ale nie sposób na pewne rzeczy przymknąć oko.
Przede wszystkim z noty o autorze (zamieszczonej na końcu książki, a jak) dowiadujemy się, że jest z wykształcenia archeologiem i historykiem, pracownikiem naukowym, z czego wnioskuję, że jakieś studia musiał skończyć. Obojętnie, jakie - a na podstawie tego wiekopomnego dzieła śmiem twierdzić, że nie były to ani historia, ani archeologia - ale jakieś na pewno. Nasuwa się zatem pytanie, na jakiej podstawie je skończył, bo nie wierzę, żeby w ciągu minimum pięciu lat na podstawie lektur obowiązkowych nie wykształcić w sobie nawyku rzetelnego podejścia do źródeł i takiegoż rzetelnego ich badania. Rzetelnego, podkreślam, zatem również pozbawionego prób naginania rzeczywistości do teorii tylko dlatego, że teoria jest taka fajna i gay pride w każdej postaci z niej emanuje.
Książeczkę Fiłakowskiego otwiera taki sobie obrazek, grafika Uziembły, ani nie wybitna, ani nie szczególnie intrygująca, ale przedstawiającego mężczyznę z chłopcem - obrazek tak niewinny, że nawet taka jak ja wytrawna tropicielka homoerotycznych wątków nie mogła dopatrzeć się w niej nic dwuznacznego. Do momentu, w którym Fijałkowski oczu mi nie otworzył. No bo też rzeczywiście, jak można nie wpaść na to, że młodopolska grafika z okładki socjalistycznej broszurki nawiązuje w sposób oczywisty i nie pozostawiający wątpliwości do homoerotycznych relacji edukacyjno-innych znanych ze starożytnej Grecji?
Całe szczęście, że Fijałkowski nie wpadł na to, żeby wziąć na tapetę rzeźby Arno Brekera. To już by był koniec świata. (Chociaż według kalendarza Majów takowy faktycznie się zbliża, więc kto wie, może Fijałkowski płodzi gdzieś monografię).
No nic. Przełknęłam wstęp, w myśl zasady, że wstępy zawsze sprawiają najwięcej bólu i przeszłam spokojnie do pierwszego rozdziału. Nic nie zapowiadało szoku.
Ostrzegawcza lampka zapaliła się, kiedy autor beztrosko stwierdził, że Gilgamesz i Enkidu byli kochankami w pełnym tego słowa znaczeniu, ponieważ określali się mianem braci, co również było popularnym zwrotem między partnerami w starożytnym Rzymie.
Na tę rewelację oblał mnie zimny pot. Ze strachu. Innymi słowy, archeolog, osoba predestynowana niejako do rozróżniania pewnych odległych w czasie kultur, próbuje wmówić czytelnikowi, że istnieje bliski związek między bliskowschodnią Mezopotamią a śródziemnomorskim Rzymem, które - pomijając odległość - dzieliło od siebie przynajmniej tysiąc lat z okładem? I autor próbuje to zrobić, posługując się nie przekładem filologicznym eposu, ale piękną poetycką interpretacją Roberta Stillera?
Ledwie to przełknęłam i otrząsnęłam się ze zdumienia, kiedy Fijałkowski znowu zaatakował z grubej rury, na kilku stronach swojej książeczki "udowadniając" niezbicie, że niektóre motywy są dla wszystkich kultur wspólne, wszystko jedno, w jakim okresie się pojawiały i przez kogo były używane. Meander, labirynt, chińskie symbole yin i yang - to jedno i to samo! Proszę, kulturoznawcy i etnologowie kruszą kopie, a tu jeden z Bożej łaski archeolog załatwia sprawę w cztery akapity! Zaczynało robić się coraz ciekawiej.
Nie zdążyłam rozważyć, jaki jest związek między meandrem a męsko-męską miłością, a tu czekały mnie kolejne rewelacje o świecie antycznym. Jeśli komukolwiek się wydawało, że para mężczyzn może się dobrze dogadywać albo po prostu lubić i na tej podstawie budować przyjaźń pozbawioną elementów erotyzmu - proszę porzucić mrzonki, Paweł Fijałkowski napisał inaczej, z wdziękiem przy tym powołując się na swoje własne prace, a więc ma rację. Najlżejsza wzmianeczka, najdrobniejszy szczególik, choćby cień przypuszczenia staje się fundamentem, na którym autor wznosi świątynię dla gejowskiego eldorado, jakim jawi mu się starożytna Grecja.
Koronny przykład? Rozdział o scytyjskim władcy Anacharsisie, przyjacielu Solona, zabitemu w niejasnych okolicznościach (wypadek albo bunt, chyba żeby zapytać Fijałkowskiego, bo ON WIE, że to było prześladowanie geja). Fijałkowski cytując Herodota wspomina co prawda, że źródłami niechęci Scytów do króla była próba zaprowadzenia w ich państwie greckich obyczajów i reform wzorowanych na reformach Solona, ale jakoś zapomina po drodze, że reformy Solona dotyczyły nadań ziemi, podatków i kwestii fiskalnych. Nie. Chodziło o męsko-męskie związki. Nie ma żadnych potwierdzających to źródeł? A to nic nie szkodzi. Fijałkowski wie, bo napisał to samo w swojej poprzedniej książce.
I takich kwiatków jest więcej. Ja już pomijam naiwniutkie i żenująco egzaltowane historyjki o ateńskich tyranobójcach, pomijam idealizowanie Aleksandra Wielkiego (zdradzające zresztą zawstydzającą ignorancję autora),ale co zrobić z rozdziałem o Korneliuszu Sulli, mężczyźnie żonatym (kilkakrotnie) i dzieciatym (no z powietrza tych dzieci nie miał),w którym Fijałkowski dopatrzył się geja? Dopatrzył się, więc Sulla był, kropka.
I tak dalej, i tak dalej, każdy kolejny rozdział przynosi rewelacje tyleż naciągane, co żenujące w swojej tendencyjności. Nie uważam za słuszną skłonność wcześniejszych autorów do przemilczania homoseksualnych skłonności swoich bohaterów, ale przesady w drugą stronę również nic nie usprawiedliwia, tymczasem Fijałkowski z uroczą beztroską to ignoruje, to podkreśla pewne fakty, za nic mając naukową konsekwencję. Grecy zasadniczo nie byli gejami, ale byli, a poza tym trudno doprawdy stosować dzisiejszą terminologię do czasów tak nam kulturowo i mentalnie odległych, chociaż są bliskie, więc Grecy byli gejami. Wszyscy. Bez wyjątków.
Mogę jeszcze zrozumieć idde fix i światopoglądowe zboczenie autora. Nie mogę natomiast znieść ignorancji, z jaką do jednego wora wrzucił cały islamski świat i pod swoją teorię zinterpretował poezję sufich. Czy naprawdę tak trudno było sięgnąć do jakiegoś opracowania i przeczytać je uważnie i ze zrozumieniem? Albo przynajmniej mieć odwagę przyznać, że obraz sakiego podającego poecie wino nie musi być wyrazem homoerotycznej fascynacji, tylko poetyckim symbolem odnoszącym się do zgoła innego przedmiotu?
Na koniec wszechstronny autor podrzuca jeszcze kilka opowiastek o staropolskich rycerzach. Gejach, oczywiście, bo jako się rzekło, żaden mężczyzna nie może się lubić z innym mężczyzną, jeśli ze sobą nie sypiają. Mam nadzieję, że Fijałkowski nie dotrze nigdy do badań nad okresowym występowaniem zachowań homoseksualnych w więzieniach, obozach wojskowych i internetach, a więc miejscach, gdzie przebywają sami mężczyźni, bo jego świat legnie w gruzach i będzie trzeba przyjąć do wiadomości myśl, że heteroseksualiści są wśród nas. Zgroza ogarnia.
Mamy zatem naukowe nierzetelności. Mamy przemilczenia tego czy owego, nadinterpretacje, nieścisłości, uogólnienia, tendencyjność - i pracownika naukowego. Dodajmy do tego jeszcze kabotyński zwyczaj popierania swoich wydumanych tez swoimi własnymi książkami (jeśli takiej samej jakości, jak ten gniot tutaj, to życzymy powodzenia w dalszej pracy naukowej) oraz przytoczenie gigantycznej bibliografii (nie odliczając wakatów i ilustracji, 9 stron na blisko 170). Chwalebne jest, że autor takie ilości książek miał w rękach, żeby adresy bibliograficzne przepisać, ale żenujące, jeśli wziąć pod uwagę to, co z tego wyszło.
Mam dużo przeciwko wynikającym z pruderii i hipokryzji tuszowaniu czyjejś orientacji seksualnej. Ale jeszcze więcej mam do z góry skazanych na niepowodzenie - przez brak źródeł albo różnice kulturowe - prób dowiedzenia, że ten czy ów właśnie był, był gejem, był jednym z naszych. Śmiem twierdzić, że jeśli w ogóle, seksualność jest zbyt złożona, żeby o postaciach z przeszłości, znanych tylko z kronik i zapisów, oddzielonych od nas czasem i świadomością pewnych zjawisk, wyrażać się ex catherda "był", "nie był". A już zwłaszcza, jeśli robi to taki "autorytet", jak grafoman Fijałkowski. I śmiem również twierdzić, że akurat seksualność nie ma wpływu na tak zwany geniusz.
Ogólne przesłanie książeczki Fijałkowskiego można streścić tak: geje byli, są i będą (aha, lesbijki, tak, lesbijki też, wiadomo),mieli wielki, wielki naprawdę wpływ na kulturę, bo co który większy, to na pewno gej, udręczony i niezrozumiany przez środowisko (tutaj autor wzdycha i ociera łezkę z oka),a my wszyscy z Rzymian (ki diabeł?) staniemy się Grekami (metaforycznie, rzecz jasna),jeśli zaakceptujemy wreszcie seksualną inność, to znaczy wreszcie się ucywilizujemy, amen.
Ogólne przeznaczenie książeczki Fijałkowskiego jest, jak rozumiem, użyteczne, czyli na przykład na podpałkę. Naukowo nie ma żadnej wartości, merytorycznie jej poziom obraża przeciętnie inteligentnego czytelnika (tak zwane robienie wody z mózgu),a jeśli chodzi o wartość poznawczą, to więcej złego robi niż dobrego.
Uważam za barbarzyństwo palenie książek przez nazistów. Ale, cholera, po tym gniocie sama złapałam się na myśli, że dla bezpieczeństwa ogółu należałoby cały nakład puścić z dymem - oto do czego mnie, Greka do szpiku kości, doprowadził Fijałkowski i jego brednie.
O graficzkach "zdobiących" toż dziełko, autorstwa Tomasza Bohajedyna, pisać nie będę.
Szkoda słów.
Homoseksualność daleka i bliska Paweł Fijałkowski
6,7
Od pewnego czasu społeczne podejście do problemu homoseksualizmu uległo zmianie. Na pewno istotny wpływ miała decyzje Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatryczne z 1973 wykreślająca homoseksualizm z listy chorób. Od tego czasu mamy do czynienia z rozgrywającą się na naszych oczach dyskusją, która spolaryzował bardzo mocno dwie strony konfliktu. Po jednej są ci, którzy twierdza, że pierwszy raz w historii o skreśleniu czegoś z listy chorób zadecydowały nie badania naukowe, a referendum przeprowadzone wśród psychiatrów i psychologów. Dobór osób głosujących nie był, jak twierdzą zresztą, reprezentatywny. Celowo nie zapytano o zdanie dość licznej grupy specjalistów o odmiennych poglądach. Po drugiej stronie stoją ci, którzy twierdza, że zdrowie w znacznym stopniu jest definiowane w kategoriach dobrostanu (well-beeing),który jest rozumiany jako subiektywnie postrzegane przez osobę poczucie szczęścia, pomyślności, zadowolenie ze stanu życia. Zatem nie ma kwestii chorobowego statusu homoseksualizmu, a jeśli ktoś podnosi takie zarzuty, to nie poprzez przywoływanie współczesnej wiedzy psychopatologicznej, lecz zwykle poprzez odwoływanie się do sfery moralności, czy religii. Stając się siłą rzeczy uczestnikami tego nierozstrzygalnego na obecny stan badań sporu, który przeniknął z poziomu akademickiego do mediów, a dziś jest obecny w publicznym dyskursie Autor postanawia nas zaprosić na bardzo ciekawą przechadzkę pokazującą, jak postrzeganie homoseksualności zmieniało się w czasie i przestrzeni. Aby obraz ten był pełen najpierw musimy zanurzyć się w tych najstarszych dostępnych nam przekazach, bo to one zawierają archetypowe klisze, na których oparta jest cała nasza wiedza o człowieku i życiu. Edukacja młodego człowieka rozpoczyna się więc w szkole od poznania mitów i legend, i my również do nich sięgamy jako źródła, które pozwoli nam lepiej zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość i wyjaśni nam jak kiedyś, a jak dziś dokonywał się ogląd świata. Szczególnie cenne dla nas są oczywiście te, które są nam kulturowo bliskie, czyli mity greckie, rzymskie, egipskie, ale skoro już jesteśmy w ich kręgu warto sięgnąć również do przekazów pochodzących z innych stron i rejonów, a mianowicie z tradycji Ameryki Północnej, do Celtów, i Skandynawów, i od ludów pierwotnych Afryki czy Australii. Wszędzie tam uwaga Autora skupiona jest na wyłowieni informacji i przekazów, które mogłyby pomóc w zrozumieniu pochodzenia homoseksualizmu i wskazaniu jego obecności w kulturze. Ten spacer prowadzi nas również po najbardziej znanych systemach religijnych, zwłaszcza tych, których wpływ jest dziś szczególnie zauważalny. Poznajemy więc podejście judaizmu, chrześcijaństwa, islamu, buddyzmu. Teza Autora brzmi, że wszędzie tam, gdzie homoseksualizm był akceptowany lub przynajmniej tolerowany społeczności te rozwijały się dynamiczniej i ich przedstawiciele byli ludźmi otwartymi i życzliwymi, bardziej wrażliwymi, mniej wojowniczymi, gotowymi cieszyć się życiem w jego wszelkich przejawach, a więc także rozwijać sferę artystyczną i duchową. Tam natomiast, gdzie panowały restrykcje i silna dominacja represji, więcej było aktów przemocy i agresji, co w konsekwencji powodowało, że homoseksualizm musiał schodzić do podziemia i ukrywać się, budując postawy oparte na iluzji i obłudzie, tłamszące człowieka w jego osobowości. Na uwagę zasługuje też bardzo ważny, ciągle nie zbadany wątek tworzenia się pierwszych grup w Polsce, powstawanie środowisk, które podjęły inicjatywę zrzeszania się i organizowania spotkań i informowania o swojej działalności, tworzenia pierwszych czasopism i wydawnictw, które za cel stawiały sobie prezentowanie szerszemu ogółowi dorobku osób homoseksualnych od zawsze obecnych w kulturze. Odkłamywania obrazu gejów i burzenia narosłych wokół nich stereotypów. Tym jest owa bliskość - osoby homoseksualne są wśród nas, ale tym też jest i ich dalekość, że póki chowają i skrywają się pod przyjętymi maskami, możemy nie zdawać sobie sprawy z ich codziennej obecności wokół nas. A przecież są pełnoprawnymi twórcami kultury i mieszkańcami ziemi niczym nie różniącymi się od nas. Niech na bok odejdą i na zawsze już znikną paskudne łatki i oceny, które tyle zła narobiły, a które niczym demony przeszłości są ciągle żywe i straszą. Ciekawa lektura.