Akcja Lotnicy skupia się głównie na postaciach Wiśki i jej młodszej siostry Janki, znanych z poprzedniego tomu.
Muszę przyznać, że zawiodłam się trochę na postaci Janki. Czytając poprzedni tom miałam wrażenie, że będzie nieco zadziorną, młodszą wersją swojej siostry. Autorka pokazuje ją na początku jako odludka, wszyscy się z niej wyśmiewają i mówią na nią beksa. Na szczęście w późniejszych rozdziałach nabiera trochę charakteru i zaczyna sprawiać wrażenie konkretnej i sympatycznej dziewczyny.
Wyjątkowo zdziwiło mnie to, że Stanisława tak szybko wybaczyła mężowi, że spowodował jej wypadek, zaś sam mąż został zdecydowanie ugładzony i zmieniony na lepsze.
Wiśka nadal ma swój charakterek i pozostaje w związku z bratem współlokatorki Krystyny, Krzysiem. Nie podoba mi się jednak jak ukazano ich relacje, Krzysztof chce o wszystkim decydować, a Wiśka spotyka się z nim tak trochę na pokaz i głośno nie mówi o swoim zdaniu. Jola jest nadal ciepłą i miłą dziewczyną, ale i tak za nią nie przepadam. Uważam, że wątek ciąży Ewy był w poprzednim tomie realistyczny, ale patrząc na jej relacje z dość irytującą córeczką, muszę przyznać, że całkowicie utemperował postać Ewy. Nie lubię też tego, że autorka tak szybko wrzuciła postać Krystyny w małżeństwo. I smuci mnie zmarnowanie potencjału Zbyszka i wrzucenie go w wątek romantyczny z Jolą.
Podsumowując nie jest to do końca udana kontynuacja. Ma kilka interesujących wątków, ale postacie nieco ciągną moją ocenę w dół.
Na pewno nie jest to lekka powieść dla młodzieży - są tu prawdziwe nierozwiązywalne problemy, ludzkie nieszczęścia. Ten mrożący krew w żyłach wypad w góry... No i oczywiście wypadek na rzece. I znów ten nieudany Walter wychodzi z tego cało. Aż zgrzyta się zębami!
Są tu także sytuacje i problemy typowe dla Polski lat 80tych/90tych ubiegłego wieku - różnice w wykształceniu miedzy miastem a wsią, pociągi pełne kiboli, dysproporcje w zarobkach rodziców (bardzo mała grupka uprzywilejowanych, w lepszych ciuchach, z dobrym sprzętem grającym),Monar, przemoc na ulicach.
Są to rzeczy, których ja ledwo doświadczyłam (a jestem z pokolenia 30+),nie wiem, jak współczesne nastolatki oceniłyby tę książkę.
Mnie denerwowało w niej mnóstwo, prawdziwe MNÓSTWO związków frazeologicznych, aż w którymś momencie zaczęłam je sobie wypisywać. - było ich czasem kilka na jednej stronie, strony były nimi wręcz naszpikowane. Czy młodzież faktycznie kiedyś tak mówiła? Dla mnie to brzmiało często nienaturalnie. Przykłady: "harpagońskie normy" (coo?),"kruszyć kopie o nic", "inna para kaloszy", "dzwonić jak na pożar", "wybić to sobie młotkiem z głowy". A tu przykładowy cystat: "Niech sobie ta Wiśka awansuje z deszczu pod rynnę , osobiście nie zamierzał maczać w tym palców. Jaśka z kolei miała mnóstwo dobrych chęci i serce na dłoni, ale była zbyt młoda na opiekunkę dla matki. Przebąkiwała, że kiedy skończy szkołę, wróci do Bukowna i wtedy matkę zabierze, ale wszystko to na wodzie pisane: przed dziewczyną dwa następne lata nauki,m a później licho wie, co nastąpi"