Titania Hardie jest bardzo popularną autorką książek poświęconych białej magii, które sprzedały się w nakładzie przeszło 1,5 miliona egzemplarzy. Napisała również serię książek dla dzieci, The Frangipani Fairies. Jako ceniona biała czarownica gościła w wielu programach telewizyjnych, w tym Richard & Judy oraz w Paul O’Grady Show, pisano o niej także w wielu gazetach i czasopismach. Różany labirynt to jej najnowsza powieść, która szybko okazała się olbrzymim sukcesem i której prawa sprzedano już do ponad 20 krajów. Titania mieszka w Sommerset z mężem i dwiema córkami.
Po części uważam ją za przeczytaną, a po części niestety nie. Nie byłam w stanie sprostać jej do końca. Zero akcji, zero chęci życia w tej powieści, zero wszystkiego. Pomimo tego, że pomysł autorka miała fajny (dwa wątki, przeplatające się wzajemnie, świat współczesny i odległe średniowiecze),to ja nie podołałam. A "Różanym Labiryntem" byłam taka zachwycona..
Wcale nie było tak łatwo jak myślałam na początku. Bo wydanie super i jak nie lubię książek z tajemnicą, odkrywaniem to temu chciałam dać zielone światło. No i chyba na początku dałam.
I wpadłam, bo w sumie przez jakiś czas nie do końca wiedziałam o co chodzi. Może nie tak, że nic nie kumam i nie łączę, ale bardzo fragmentaryczne mi się to wszystko wydało. Ale prawdę trzeba oddać, po kilkudziesięciu stronach wbiłam się w rytm i choć fabularnie zaczęłam doceniać te fragmenty. Aby nie zapomnieć później powiem tutaj, że podobała mi się narracja. Ładna a autorka lubi długie sceny bez dialogów, a co bohaterom w duszy gra rozkłada na czynniki pierwsze, to czytało się to bardzo przyjemnie. Żeby nie powiedzieć, że odmiennie od tego co w większości przechodzi przez ostatnie kilka lat przez moje oczy.
I chyba jeśli chodzi o plusy to tyle.
Nie przekonali mnie w sumie ani bohaterowie, ani historia. Oni wydawali się sztywni, niepewni i chyba nie do końca przypominali żywe postaci. Niekiedy puste emocjonalnie. Łapałam się na tym, że zastanawiałam się czy oni są realni? Jakby wszystko pisane było jednym ciągiem emocjonalnym – porwanie bohaterki, odkrywanie tajemnic, wyjaśnienie kogo serce bije w piersi Lucy i nawał pracy Aleksa. Jakby wszystko na jednym wydechu, jednym pociągnięciem pióra. Scena w pubie czy scena pierwszego razu bohaterów wywołała u mnie jako czytelnika taki sama bagaż emocji. Nie będę ukrywać, że stosunkowo niewielki.
I w sumie przyznam, że dotyczy to większości bohaterów i większości scen.
Idealnych bohaterów, należałoby wspomnieć.
A historia? Jak wspomniałam nie przepadam za takimi opowieściami. Brown w sumie tak naprawdę nigdy nie wciągnął mnie na tyle, abym czekała niecierpliwie na jego kolejną książkę. A tutaj się pogubiłam. Może to kwestia zbyt dużej ilości niedopowiedzeń, niejasności. Zapanował chaos i misz masz. Zbyt wiele jak dla mnie zostało wrzucone do jednego worka. Może nie mam wprawy w czytaniu tego typu książek, wcale nie mówię, że tak nie jest, ale czułam galimatias i tak do końca nie wiem czy ja zrozumiałam te książkę właściwie. Zbyt wiele to niejednokrotnie za wiele, aby utrzymać coś w całości i tutaj chyba tak właśnie się stało.
Pewnie, że najbardziej podobał mi się Will. Jako główny umarły, był najbardziej żywy spośród bohaterów. I zdecydowanie najbardziej interesujący. Pytania które po nim pozostały najbardziej mnie zainteresowały.
Jednak podkreślę raz jeszcze ten język, jego lekkość i płynność. I w sumie pewną „jakość”. Z tego powodu planuję zajrzeć do drugiej wydanej u nas książki autorki. Zobaczymy.