Paweł Pawłowicz Muratow, ros. Павел Павлович Муратов - rosyjski pisarz, podróżnik, krytyk i historyk sztuki. Otrzymał wykształcenie w petersburskim Korpusie Kadetów, w latach 1904-1905 odbył służbę wojskową. Podróżował po Europie, w latach 1906-1914 pracował w muzeum, przyjaźnił się z młodym pokoleniem artystów i intelektualistów rosyjskich.
Brał udział w I wojnie światowej, za co został odznaczony orderami. Po wojnie wrócił do swych zainteresowań artystycznych. Założył Towarzystwo Badań Włoskich (wł. Studio Italiano),gdzie były organizowane wykłady z udziałem znanych pisarzy i historyków kultury (m.in. wiosną 1921 miał tu swoje ostatnie wystąpienie Aleksandr Błok). Brał udział także w działalności Komitetu Pomocy Głodującym, za co w 1921 został aresztowany razem z Borysem Zajcewem i innymi członkami Komitetu. Wskutek nasilającego się terroru wyjechał z Rosji, początkowo do Niemiec, w 1923 osielił się w Rzymie, 1927 przeprowadził się do Paryża, gdzie m.in. był członkiem założycielem paryskiego towarzystwa "Ikona".
Przed wybuchem II wojny światowej wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie przygotowywał m.in. monografię o działaniach wojennych na froncie radziecko-niemieckim oraz o historii wojen na Kaukazie w XIX wieku. Na krótko przed śmiercią przeniósł się do Irlandii, gdzie zmarł na zawał serca.
Najbardziej znanym dziełem Muratowa jest jego dwutomowa książka będąca owocem podróży autora po Włoszech, zatytułowana pt. Obrazy Włoch (wyd. w Berlinie w latach 1911, 1912, 1924). Autor z erudycją polihistora opisuje miejsca, dzieła sztuki, mistyczne nastroje kultury włoskiej i stara się określić jej znaczenie w historii Europy. Oprócz tego pisał powieści historyczne i występował jako krytyk sztuki.
Dzieła Muratowa nie doczekały się większych opracowań i rozgłosu, jednak uważane były przez wielu ludzi sztuki za pierwszorzędne. Berlińskie "Obrazy Włoch" odkryte przez Karola Szymanowskiego, stały się jedną z najważniejszych lektur polskich teoretyków sztuki i pisarzy, jak na przykład jego kuzyna, Jarosława Iwaszkiewicza, czy późniejszego tłumacza Muratowa na polski- Pawła Hertza.
„Obrazy Włoch” to praca kanoniczna, która jednak nigdy nie doczekała się należnej popularności, szczególnie w zachodnim kręgu kulturowym. Jej autor jest przedstawicielem wymarłego już gatunku erudytów kompletnych; szerokim, syntetycznym spojrzeniem ogarnia Półwysep Apeniński i jego największe skarby. Tytuł dzieła jest zresztą mylący, bo Muratow pisze o wszystkim. Obrazy pojawiają się nie tylko na płótnie i są ledwie punktem wyjścia do podróży poprzez atmosferę, kulturę i klimat włoskich miast.
Jedynym minusem dla osób tak przekornych jak ja będzie autorytatywny styl wykładu, z nadużyciem wielkich kwantyfikatorów i absolutyzujących sądów. Zjawiskom tym towarzyszy chwilami przesadny patos. Z erudytami trzeba być jednak ostrożnym – ciężko wyznaczyć granicę, za którą hiperbola Muratowa nabiera charakteru ironicznego, czy wręcz autoironicznego.
Zabieg wydawcy nowej edycji „Obrazów Włoch”, polegający na poszatkowaniu ich wedle kryterium geograficznego na więcej części, jest dla mnie całkowicie zrozumiały; dawkowane w mniejszych porcjach, opowieści te pozwalają lepiej przyswoić obfity materiał, częstsze przerwy umożliwiają zaś dogłębniejsze jego przetrawienie, dając również dość chwil na złapanie oddechu.
Wzrok Muratowa zwraca się w przeszłość, stawiając na początku drugiej dekady XX wieku symboliczną cezurę, którą wkrótce bardzo brutalnie miała potwierdzić historia. „Obrazy” stają się zatem podwójnym wehikułem czasu, bo dają szansę na wyprawę nie tylko w świat o innym stanie badań nad sztuką, ale przede wszystkim w świat o innym stanie świadomości.
W końcu musi cieszyć fakt, że autor nie jest zbyt wybredny w doborze towarzystwa; w konsekwencji jego narracyjnych wyborów czytelnik osobiście ogląda z nim wszystkie opisywane cuda. W taką podróż z Muratowem powinien się chyba wybrać każdy przedstawiciel homo sapiens, nawet gdyby podobna decyzja miała być motywowana dosyć nisko. Spieszę więc zapewnić, że zaczerpniętą z „Obrazów Włoch” wiedzą można imponować zarówno tu, jak i ówdzie.
W tym tomiku Mediolanu nie ma za dużo, i wśród miast i miasteczek Lombardii, Wenecji Euganejskiej i Piemontu tym razem trudno wskazać to, które chciałoby się odwiedzić najbardziej. Oczywiście po lekturze chce się zobaczyć je wszystkie, jednak to nie ta siła przyciągania, co opisywanej przez Muratowa Wenecji, Florencji, czy ogólnie Toskanii i Lacjum.
Jak zawsze wzruszenia aż do egzaltacji, dużo nazwisk malarzy, których bez Muratowa pewnie bym nie zapamiętała, trochę historii (ciekawie o Izabeli d’Este i dworze Gonzagów w Mantui). Najlepiej wypadł Palladio, największe uniesienie Muratowa w tym tomie, bardzo ciekawe uwagi o jego architekturze, i być może Vicenza byłaby moim numer jeden po tej książeczce.
Sam Muratow tak zaczyna o stolicy Lombardii: „Nic łatwiejszego niż okazać się niesprawiedliwym wobec Mediolanu”. I sam trochę wpada w tę pułapkę. Zachodzi tu zresztą ta sama relacja między opisem i miastem, co przy okazji Rzymu - Mediolan to wielkie europejskie miasto, które ogromnie zmieniło się na przestrzeni stu lat. Ale nawet Brera nie wypadła tak olśniewająco, jak oczekiwałam. Niemniej Bramantino, Boltraffio i przede wszystkim Gaudenzio Ferrari zostali opisani z tą iskrą, która sprawia, że czytelnik chciałby umieć patrzeć tak jak Muratow.
Przy okazji opisywania malarzy Bergamo jest tu kilka stron rozważań o sztuce, i obok Palladia to były dla mnie najlepsze fragmenty książki.
„W każdym obrazie istnieją takie punkty, wokół których powstaje i urzeczywistnia się koncepcja dzieła sztuki. Może Narodziny Wenus powstały tylko dla jednego rozwiewanego przez wiatr pasma złotych włosów, a Luca Signorelli namalował cały swój obraz ołtarzowy w katedrze w Perugii tylko dla owego kwiatka w szklanym naczyniu.”
„Malarstwo współczesne istnieje właściwie nie wiadomo po co i dla kogo, a na jego osiągnięcia nie czekają ani ściany świątyń, ani ściany pałaców, ani ściany mieszkań prywatnych. Nie mając swojej naturalnej siedziby, malarstwo to szuka schronienia na wystawach i w muzeach. Jedyna żywa dziś więź między dziełem sztuki i człowiekiem, który nie jest jego twórcą, rodzi się z namiętności zbieracza i kolekcjonera. Pełna estetyczna ocena sztuki współczesnej nie jest możliwa poza doświadczeniem zbierackim.”